Portal Fronda.pl: Czy z zawartym w Mińsku porozumieniem między Rosją a Ukrainą należy wiązać jakieś nadzieje?

Andrzej Łomanowski: Sytuacja jest bardzo niejasna. Porównajmy podpisany właśnie dokument do dokumentu podpisanego także w Mińsku we wrześniu ub. roku, odnosząc go także do  propozycji separatystów, jakie wypłynęły dwa dni przed spotkaniem. Otóż oba porozumienia mińskie prawie niczym się nie różnią, poza tym, że ostateczna wersja dokumentu uległa pewnemu zaostrzeniu wobec tego, co proponowali separatyści. Porozumienie zawiera 13 punktów oraz 8 uwag aneksowych, które brzmią kuriozalnie. Separatyści dostali prawo powołania milicji ludowej, prawo współuczestniczenia w powoływaniu prokuratur i sędziów na swoim terenie. Tymczasem te same uprawienia, separatyści mają już zagwarantowane w ustawach jakie na żądanie Poroszenki przyjął ukraiński parlament w zeszłym roku po pierwszym porozumieniu rozejmowym. W całości tego dokumentu nie widać więc nic nowego jeżeli chodzi o prawa jakie dostają separatyści a jest on równie bełkotliwy, jak ten wrześniowy, tzn. nie ma żadnych mechanizmów kontrolnych dotyczących przestrzegania przyjętych postanowień. Próba zaklejenia tej dziury przez odwoływanie się do OBWE wywołuje tylko śmiech. Bo OBWE to stado sklerotyków. Kiedy pojechali do Kramatorska po ostrzale rakietowym ze strony separatystów, to omal sami nie zostali zabici rakietą wystrzeloną przez nich, która uderzyła 30 metrów od nich i nawet wtedy nie byli w stanie stwierdzić,kto strzelał. Całe to porozumienie opiera się na dobrej woli stron, czyli Putina i Ukraińców. I ono będzie wypełniane tylko do momentu, do którego jedna ze stron nie powie: dość tych bzdur. I wracamy na wojnę. Putin oczywiście przedstawił to w Moskwie jako swoje wielkie zwycięstwo. Ale przecież kanclerz  Angela Merkel, a nawet Donald Tusk zapewniają, że kolejne unijne sankcje na Rosję  wchodzą w życie automatycznie 16 lutego.

Strony zobowiązały się do zawieszenia walk, co oczywiście nie oznacza końca konfliktu. Zachód zacznie dozbrajać Ukrainę? Jakie stanowisko powinna zająć Polska?

Oczywiście, zawieszenie broni nie jest pokojem i widać już w tej chwili, że obie strony bardzo sceptycznie odnoszą się do tego. Ono jeszcze nie weszło w życie i może zostać zerwane w każdej chwili. Poprzednio mieliśmy dwa zawieszenia broni – to oficjalne, podpinane we wrześniu w Mińsku i sierpniową deklarację Poroszenki, jednostronnie wprowadzającą przerwanie ognia na linii frontu. Pierwsze zostało zupełnie wykpione przez separatystów, a to drugie było łamane już po tygodniu. Rola Polski jest jasna. My już od września powinniśmy Ukrainie sprzedawać broń. Dozbrojenie armii ukraińskiej jest najprostszym, najszybszym, najmniej krwawym sposobem zakończenia wojny na Wschodzie. Bo niby dlaczego nie możemy pomóc przyjaznemu nam państwu, skoro jest one atakowane, jest ofiarą agresji? Natomiast jeśli chodzi o dostawy broni z poszczególnych państw zachodnich, jednym z celów tych widowiskowych, wielogodzinnych negocjacji w Mińsku było właśnie poruszenie problemu dostaw broni na Ukrainę. Nie wiem dlaczego pani Merkel tak zajadle się przed tym broni, bo chyba nie traktuje poważnie wrzasków z Kremla. Sytuację Merkel komplikuje mianowanie nowego ministra obrony USA, który jest zwolennikiem dostaw broni na Ukrainę. Mamy już także zapowiedź dowódcy amerykańskich sił lądowych w Europie gen. Bena Hodgesa, że od marca Ukraińcy będą szkoleni przez amerykańskich żołnierzy.  Jak możemy się domyślać, będą ich uczyli obsługi nowej broni.

Polska powinna dostarczać Ukrainie broni niezależnie od stanowiska Niemiec i innych krajów Europy?

Tak, ponieważ jest to autonomiczna decyzja każdego z krajów. Litwa, jedno z  państw natowskich taką decyzję już podęła. Oczywiście, biorąc pod uwagę możliwości Litwy, jest to nieco humorystyczne, ale liczy się gest polityczny. To przecież nie jest tak, że Ukraińcy kupią od nas 2 tys. czołgów, to będą znacznie mniejsze ilości innego sprzętu, bo przecież  nie mamy specjalnie bogatej oferty zbrojeniowej. Możemy też pomóc Ukraińcom w remoncie techniki postradzieckiej - czołgów, wozów pancernych, itd.

Spotkanie w Mińsku było kolejną już próbą rozwiązywania konfliktu na Wschodzie bez udziału Polski.

Brak przedstawiciela Polski to klęska siedmioletniej polityki zagranicznej Platformy Obywatelskiej. To jest widowiskowa klęska. Podsumowałbym to jednym zdaniem: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Wojna toczy się za nasza granicą, niewiele oddziela nas od teatru działań wojennych. A my nie mamy nic do powiedzenia na ten temat. Wielokrotnie rozmawiałem z Ukraińcami, dlaczego nie naciskają oni na obecność Polski przy stole rozmów. Oficjalnie tłumaczą to siłą pozycji rosyjskiej, mniej oficjalnie niechęcią dwóch dużych państw, Francji i Niemiec do towarzystwa Polski, a zupełnie nieoficjalnie, w prywatnych rozmowach mówią tak: „a czym polityka zagraniczna Polski odróżnia się do polityki niemieckiej? Niczym”. Co zresztą potwierdzają nasi politycy. Zatem, z perspektywy Ukraińców: po co przy tym stole dwie delegacje niemieckie, zamiast jednej?

Rozm. Emilia Drożdż