W swoim tekście Lis zarzuca mi wszystko, co możliwe (w tym także kłamstwo dotyczące ataku hakerskiego). Inwektywy, agresję, opluwanie kobiet, niechrześcijańskie zachowanie. Dlaczego? Bo miałem odwagę napisać, że umieszczenie zdjęcia dziecka wychowanego przez parę lesbijek na okładce jest działaniem szkodliwym dla tego dziecka, że oznacza potraktowanie go jak broni w walce ideologicznej, że jest uprzedmiotowieniem jego godności. I uznałem, że odpowiedzialność za to ponosi redaktor naczelny, dla którego dziecko jest tylko przedmiotem, który można wykorzystać. I właśnie to zostało uznane za obrzucenie Lisa inwektywami.

 

Kobiety zaś zostały przeze mnie oplute, skrzywdzone, bo... napisałem, że godząc się na zdjęcie, a także pozbawiając to dziecko normalnej rodziny, i skazując je na życie w związku jednopłciowym pokazują, że w istocie w ich przypadku trudno mówić o miłości do dziecka. Miłość bowiem to ofiara z własnego życia, własnego zadowolenia dla innego, to pragnienie dobra dla niego. A trudno uznać za dobro skazanie dziecka na życie w związku patologicznym, pozbawionym ojca. Trudno uznać za ofiarę z siebie postawienie wyżej własnej ekspresji seksualnej, niż dobra dziecka. I nie jest to opluwanie nikogo, tylko prosta ocena, do której mam prawo, choćby dlatego, że panie same postanowiły opisać swoje losy, same wystawiły swoje życie i swoje dziecko na okładkę. A Lis je wykorzystał. Uznanie, że ocena ta jest „pogardliwa i wstrętna”, że „aby tak pisać trzeba czuć się nadChrystusem”, to klasyczna próba zafałszowywania obrazu Jezusa, próba zakwestionowania tego, co On rzeczywiście chciał nam przekazać, i zbudowania wrażenia, że ludzie wierni klasycznej moralności są w istocie przeciwni Chrystusowi. Żenujące to techniki, ale bardzo dla Lisa typowe.

 

Tomasz P. Terlikowski