Z licznych i głośnych zapowiedzi tego filmu, na który czekały miliony Polaków, wynikało, że jego autorem będzie red. Cezary Gmyz. Oglądając jednak „Taśmy z Magdalenki” i słuchając komentarza zaczynałem mieć wątpliwości co do pełnego autorstwa tego filmu, który stały się, jak przypuszczam, dokumentem o największej oglądalności w Polsce. Słabe wprowadzenie w temat, potem duża dbałość o zachowanie jakiejś dziwnej równowagi między katem a ofiarą, czyli wielkie zrozumienie dla postawy i argumentów tzw. strony rządowej, całkowity brak komentarza w kwestii postawy w Magdalence Lecha Kaczyńskiego, która to postawa cechowała się kompletnym brakiem aktywności w permanentnym pijaństwie, bo tak trzeba po imieniu nazwać to, co nazywane było do tej pory „obradami”. 

Wielką prawdą tego dokumentu jest pokazanie, że losy Polski, losy całego narodu rozstrzygały się po prostu przy gorzale, układy rodziły się wśród strumieni wódy – spoiwo to okazało się trwałe, jak żadne inne. Strona niesłusznie zwana solidarnościową – bo mieliśmy już wówczas do czynienia tylko z jej uzurpatorską elitą – nie ustępowała tu stronie partyjnej, zwłaszcza jak do imprez dołączyli panowie Michnik i Kuroń. Nie jest zresztą wytłumaczone w filmie dlaczego ci panowie nagle zostali dokooptowani do obrad, bo chyba nie z powodu odporności na alkohol, w czym faktycznie byli nieźli. Faktem natomiast jest, że od momentu ich „wkroczenia do akcji”, zwłaszcza Michnika, wszystko się ożywia, a strona solidarnościowa otwiera się swobodniej na argumenty przeciwnika. O ile w ogóle tam można mówić o jakimś przeciwniku, bowiem niemal całe towarzystwo strasznie się fraternizowało . 

Obraz filmu jest porażający i haniebny zarazem. Jednakże w komentarzu „Taśm” co pewien czas pojawiają jakieś koncyliacyjne nuty, na które można by było ostatecznie machnąć ręką i złożyć je na karb np. pośpiechu, gdyby nie sama końcówka, bardzo istotna, bo pointująca to wszystko, co wcześniej oglądaliśmy i co wcześniej słyszeliśmy. Film kończy się w warstwie komentarzowej ominięciem niezwykle istotnego faktu. Rozmydleniem prawdy. Osłabieniem oskarżenia. Kończy się krótką bardzo, ale niestety całkiem zakłamaną opowieścią o wyborach 4 czerwca 1989 r., które komentator nazywa „miażdżącym zwycięstwem” obozu patriotycznego. Komentator przebiega w jednym zdaniu wiele tygodni i miesięcy, by stwierdzić na końcu, że tak jak wtedy, tak i teraz Polacy są podzieleni na tych, którzy przyznają rację układom Okrągłego Stołu i tych, których układy z Magdalenki oburzają, uznają je za zdradę. 

Myślałem, że taki film jak „Taśmy z Magdalenki” powstał i został wyemitowany przez reformtaśującą się telewizje publiczną, by te podziały jeśli nie wyeliminować, bo to niemożliwe, to je przynajmniej ograniczyć – a nie utrwalać. Można to było osiągnąć tylko w jeden sposób: nie relatywizując i nie fałszując pierwszego, wielkiego i zarazem tragicznego dla dalszego biegu naszej historii efektu magdalenkowych zmagań: oszustwa wyborczego, jakie nie dokonało się co prawda 4 czerwca 1989 r., ale dzień później – tak. Dlatego z wielka uwagą chciałem prześledzić czołówkę, puszczaną tym razem nazwie na końcu filmu, by dowiedzieć się, kto jest autorem, scenariusza. Zaraz po głównym twórcy, red. Cezarym Gmyzie, spostrzegłem scenarzystę, a więc i komentatora, prof. Antoniego Dudka. Wtedy sprawa takiego, a nie innego potraktowania „częściowo wolnych wyborów” stawała się jasna, ponieważ prof. Dudek jest znany z relatywizowania współczesnych wypadów historycznych i skłonności do poprawności politycznej. 

Oczywiście ten dokument i tak się obroni, ma niezwykłe walory a inteligentni oraz obeznani z prawdą historyczną ludzie tym zakończeniem może w ogóle się nie przejmą. Ale takich obeznanych osób jest stosunkowo niewiele. Mamy już całe nowe pokolenie, które nie pamięta wydarzeń sprzed ponad ćwierć wieku, a mało tego, poddane zostało w ciągu paru ostatnich lat totalnej indoktrynacji. Doszło do takiej bezczelności, że miniony prezydent Komorowski ogłosił ćwierćwiecze po 4 czerwca 1989  - złotym wiekiem! Ze stosowanego poprzednio określenia „częściowo wolne wybory”  zniknęło nagle określenie „częściowo”. Taka interpretacja została podchwycona ochoczo przez mainstream. Są durnie, także wysoko postawieni na politycznej sennie, którzy tę demagogiczną bzdurę dalej powtarzają. 

Jeśli natomiast prawda ma nas wyzwolić, to trzeba się jej domagać, a kiedy nadarza się okazja, to ją prezentować oraz akcentować. Ujawnione filmy esbecji są taką okazją.

A prawda jest taka, że jeden z głównych uczestników magdalenkowych libacji, Bronisław Geremek, dzień po wielkim triumfie wyborczym, 5 czerwca 1989 r. ogłosił, że wynik wyborów jest – nieważny! Dlaczego? Bo naród polski źle się zachował, zagłosował nie tak, jak to przewidywały obie tzw. elity, solidarnościowa i partyjno-rządowa. Naród totalnie wyciął komunistycznych kandydatów, nawet tych najbardziej popularnych i gwiazdorskich. A przecież nie tak miało być! Właśnie w „Taśmach z Magdalenki” widać, jak Kiszczak proponuje niepisany, ale gwarantowany kolejnym toastem, układ rezerwujący dla PZPR stosowną liczbą miejsc w Sejmie. W Senacie nic sobie nie rezerwowali, tak byli pewni że wygrają ponad 50 procent miejsc (słowa Kwaśniewskiego) i to im wystarczało. Układ zza pijackiego stołu jednak padł pod naporem polskich wyborców, którzy w najmniejszym stopniu nie chcieli choćby cząstkowego utrzymania czerwonych towarzyszy przy władzy. Partia wiedziała, że naród ma dość, ale nie wiedziała, że aż tak bardzo. I tak 4 czerwca 1989 r. faktycznie obalono w Polsce komunizm. Ale dzień później już go przywracano. Zwycięstwo było niby miażdżące, fakt, ale trwało zaledwie jedną noc.  

Już w powyborczy poniedziałek Geremek wystąpił w telewizji i uczenie ogłosił, że pacta sunt servanda! Paktów trzeba dotrzymywać. A pakta mówiły przede wszystkim, że prezydentem wybieranym przez Zgromadzenie Narodowe (Sejm plus Senat) ma zostać Jaruzelski. To była najbardziej oczywista sprawa przy prostokątnym i okrągłym stole, nikt z tym nie polemizował. Naród jednak nie miał o tym jednak pojęcia i zagłosował tak, jak mu dyktował rozum, serce i doświadczenie. Wszakże dla tyleż inteligenckich, co pijackich elit ten głos prostaków w ogóle się nie liczył. Oni, siedzący za tym suto zastawionym stołem, mieli stanowić za cały naród, tylko oni wiedzieli, co dla narodu dobre. W tym mniemaniu pozostali zresztą do dzisiaj (vide KOD-y etc.). W trakcie wyborów, w przerwie między 4 czerwca 1989, a drugą turą przewidzianą dwa tygodnie później, dokonano zmiany ordynacji wyborczej. Stało się to już 8 czerwca; Rada Państwa, gdy działająca wówczas pod kierownictwem Jaruzelskiego, zmieniła arbitralnie ordynację wyborczą. Pacta sunt servanda! To był skutek podlanych wódą ustaleń, widocznych na filmie. 

Ustalenia widać, ale pierwszy, decydujący o następnych latach skutek jest już pominięty. Nie jest to spraw błaha, nie jest to czepianie się skądinąd arcyważnego dokumentu filmowego; przypomnę o sprawie, którą zapomnieliśmy w ubiegłym roku w ferworze walki wyborczej. Otóż 4 czerwca został oficjalnie ustanowiony polskim świętem, stało się to jeszcze 24 maja 2013 roku w wyniku obrad Sejmu oraz wcześniejszej potężnej presji antypatriotycznego mainstreamu. Nazywa się to obowiązujące święto „Dzień Wolności i Praw Obywatelskich”. Niestety za takim upamiętnieniem i uczczeniem łajdactwa głosowało również sporo przedstawicieli ówczesnej opozycji -  405 posłów było za „świętem”, a tylko 25 zachowało honor i zdrowy rozsądek głosując przeciw. 

Tak prof. Andrzej Nowak wspominał ze smutkiem na łamach „Wpisu” (luty 2014) ten naprawdę dziejowy moment:

„5 czerwca 1989 r. wszyscy uświadomiliśmy sobie z przygnębieniem, że istnieje jakieś porozumienie, które zakłada, iż niezależnie od tego jak zagłosowaliśmy dzień wcześniej, rządzić mają nami w dalszym ciągu generałowie Jaruzelski i Kiszczak… I Bronisław Geremek o tym nam przypomniał. Specjalista od historii średniowiecza zapomniał natomiast innej łacińskiej sentencji odnoszącej się właśnie do takich sytuacji, jak ta z 4 czerwca: rebus sic stantibus - „ponieważ sprawy przybrały taki obrót”, tzn. sprawy tak się zmieniły, że wcześniej ustalony pakt nie ma już zastosowania. Coś silniejszego od paktu okrągłostołowego zadziałało, czyli zagłosował naród. (…) Wola narodu – ona jest w oczywisty sposób ważniejsza. Również według naszej konstytucji, która, rzecz jasna nie przewiduje takiej instytucji jak okrągły stół, zresztą żadna konstytucja czegoś takiego nie przewiduje. Natomiast w każdej konstytucji demokratycznej deklaruje się, że najważniejsza jest wola narodu. Ta wola z 4 czerwca nie pozostawiała wątpliwości, niezależnie od tego, jakie umowy zawarto przy okrągłym stole: nie ma zgody narodu na dalsze rządy gen. Jaruzelskiego i gen. Kiszczaka. Ale znowu ci ‘mądrzy ludzie’, ta ‘elita’, uznali, że decyzja narodu nie jest wiążąca, bo w imię ‘mądrości’, w imię ‘roztropności’, w imię ‘realizmu’ należy dotrzymać umów zawartych przy okrągłym stole na zasadach, które odpowiadają gen. Jaruzelskiemu.” 

Nasz wybitny pisarz zaproponował w tej sytuacji, by to święto nazwać prawdziwie: Dzień Podeptanej Wolności i Ograniczonych Praw Obywatelskich. Zrozumiała ironia, jak najbardziej uzasadniona; jestem przekonany, że już za 3 miesiące znajdą się inspiratorzy (tak naprawdę znamy ich już dziś), którzy wyprowadzą na ulicę sprzedawczyków oraz naiwniaków wierzących w „miażdżące zwycięstwo” 4 czerwca 1989 r. Dlatego mam nadzieję, że powstanie wcześniej dokument, skoro jest dostępnych tyle archiwaliów, który ukaże prawdę „Dnia Wolności”, dnia, który powinien nazywać się „Dniem Straconej Nadziei” i nie być świętowany, lecz upowszechniany jako groźne memento. A ustawę z 24 maja 2013 roku trzeba jak najszybciej wycofać, bo ustawa, to ustawa, to obowiązujące prawo. Które zostanie  bezwzględnie wykorzystane. Zdjęcia takie jak w „Taśmach z Magdalenki” będą wystarczającym dowodem w procesie dezaktualizacji „Dnia Wolności i Praw Obywatelskich”.

Leszek Sosnowski

Autor jest prezesem Białego Kruka i komentatorem miesięcznika „Wpis”.