Dzisiaj druga tura wyborów prezydenckich we Francji. To ona zadecyduje kto z pary - Marine Le Pen - Emmanuel Macron, zastąpi Francois Hollande’a i zasiądzie na pięć lat w fotelu w Pałacu Elizejskim.

Od ósmej rano w całej Francji metropolitarnej czynne są lokale wyborcze. Ich zamknięcie zaplanowano na 19.00, a w kilku największych miastach kraju, na 20.00. O tej godzinie kończy się cisza przedwyborcza. Wtedy podane zostaną pierwsze, wstępne i szacunkowe wyniki drugiej tury.

Wcześniej, bo już wczoraj głosowano na Antylach, w USA i Kanadzie, w Polinezji Francuskiej, ale jako pierwsi do urn poszli mieszkańcy wysp St Pierre i Miquelon położonych u wybrzeży Kanady. Mimo śniegu i zimna frekwencja była duża. Jedna z kobiet w lokalu wyborczym stwierdziła, że obywatelskim obowiązkiem jest dokonanie wyboru, a zatem ludzie idą do urn. Głosowano na Gwadelupie i w Gujanie, a także w Waszyngtonie i w Montrealu, gdzie kolejka do lokalu wyborczego przekraczała trzy kilometry. Ludzie stali po trzy godziny w ulewnym deszczu. Mieszkający tam Francuz wyjaśnił, że te wybory są zupełnie inne w porównaniu do dotychczasowych i właśnie dlatego tak ważne jest, by wziąć w nich udział. A frekwencja jest wielkim znakiem zapytania. Wielu zwolenników skrajnej lewicy i socjalistów chce się wstrzymać od głosu. Tego obawia się Emmanuel Macron, bo elektorat Marine Le Pen jest niezwykle zdyscyplinowany.

dam/IAR