"W obecnej sytuacji politycznej, zwłaszcza od 20 stycznia, czyli zaprzysiężenia prezydenta Trumpa, nic nie jest oczywiste, więc i Obrona Terytorialna może się jeszcze przydać" - pisze na łamach "Plusa Minusa" "Rzeczpospolitej" Irena Lasota.

Jak przypomina, w okresie zimnej wojny, gdy istniało ryzyko sowieckiej agresji na Turcję, Waszyngton rozmieścił w tym kraju 3000 żołnierzy amerykańskoch. Było oczywiste, że nie powstrzymają inwazji, ale zarazem ryzyko zabicia choćby jednego z nich odstraszało agresora.

"Wciąż nie wiadomo, jak będzie wyglądała polityka międzynarodowa Donalda Trumpa" - pisze Lasota. "Nie tylko polityka USA jest niewiadomą, również inni członkowie NATO nie są zbyt skorzy do deklarowania chęci obrony swoich sojuszników. Jesteśmy w okresie izolacjonizmu, pacyfizmu i oddawaniu Rosji Putina pierwszeństwa w prowadzeniu polityki międzynarodowej. Świadczy o tym zgoda na to, by Rosja bezkarnie dyrygowała ludobójczą wojną w Syrii, zgoda na zajęcie Krymu i „dziwną wojnę" na wschodzie Ukrainy" - dodaje.

Stwierdza wreszcie, że dziś Moskwa zdaje się zagrażać najbardziej Turcji i państwom bałtyckim. Jednak bardziej niż na zagarnianiu terytoriów, pisze Lasota, Rosji zależy na sianiu chaosu i niepewności. "Nie wiadomo, czy rzeczywiście Moskwa chciała, by Donald Trump został prezydentem, ale na pewno zrobiła wszystko, by po wyborach ludzie byli o tym przekonani" - kończy autorka.

ol/Rzeczpospolita