Panowie, gdyby ktokolwiek z chrześcijańskich apologetów, usiłował cokolwiek udowadniać  stanem wiedzy o egiptologii z początku XX wieku, wyśmiano by go. Przedziwnie jednak  bzdura i naciąganie, lub wręcz zmyślanie faktów Geralda Masseya na się świetnie, a jego nazwisko, przy którym nie podaje się zwykle daty jego śmierci, ma swoim zagranicznym brzmieniem zamykać buzie, tym, co usiłują wierzyć w Jezusa.

Dialektyka Geralda Masseya była bardzo modna na początku XX wieku i służyła jako narzędzie, także w ręku komunistów. Świetnie opisuje to Michał Bułhakow w początkowych scenach powieści „Mistrz i Małgorzata”, gdzie świetnie referujący dialektykę „mitologii porównawczej” Masseya literat Berlioz, poucza młodego poetę Iwana Bezdomnego, dając mu wzorowy wykład ateizmu : „Wykład ów, jak się potem dowiedziano, dotyczył Jezusa Chrystusa. (...) Berlioz zaś chciał dowieść poecie, że istota rzeczy zasadza się nie na tym, jaki był Jezus, dobry czy zły, ale na tym, że Jezus jako taki w ogóle nigdy nie istniał i wszystkie opowieści o nim to po prostu zwyczajne mitologiczne wymysły, (...) – Nie ma takiej wschodniej religii – mówił Berlioz – w której dziewica nie zrodziłaby boga. Chrześcijanie nie wymyślili niczego nowego, stwarzając swojego Jezusa, który w rzeczywistości nigdy nie istniał. I właśnie na to należy położyć nacisk. Wysoki tenor Berlioza rozlegał się w pustej alei i im dalej Michał Aleksandrowicz zapuszczał się w gąszcz, w który bez ryzyka skręcenia karku zapuścić się może tylko człowiek niezmiernie wykształcony – tym więcej ciekawych i pożytecznych wiadomości zdobywał poeta. Dowiedział się na przykład o łaskawym bogu egipskim Ozyrysie, synu Nieba i Ziemi, o sumeryjskim bogu Tammuzie, o Marduku i nawet o mniej znanym groźnym bogu Huitzilopochtii, którego niegdyś wielce poważali meksykańscy Aztekowie. (...) – A ty – mówił Berlioz do poety – bardzo dobrze i odpowiednio satyrycznie pokazałeś, na przykład, narodziny Jezusa, syna bożego, ale dowcip polega na tym, że jeszcze przed Jezusem narodziło się całe mnóstwo synów bożych, jak powiedzmy fenicki Adonis, frygijski Attis, perski Mitra. A tymczasem, krótko mówiąc, żaden z nich się w ogóle nie narodził, żaden z nich nie istniał, nie istniał także i Jezus. Musisz koniecznie zamiast narodzin Jezusa czy też, powiedzmy, hołdu trzech króli, opisać nonsensowne wieści rozpowszechniane o tym hołdzie. Bo z twego poematu wynika, że Jezus narodził się naprawdę!” Właśnie ten wykład, w powieści Bułhakowa, przywabia szatana, który wkrótce wypija masoński toast z pustej czaszki osoby głoszącej te poglądy.

Gerald Massey podaje ponad 130 podobieństw Jezusa do Horusa, obalenie jego tez, punkt po punkcie, wielokrotnie już następowało. Jego poglądy niejako symbolizuje domniemanie, że wzorem do przedstawienia Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem na ręku, jest przedstawienie Izydy z małym Horusem na ręku. Bzdura ta ma tak daleki zasięg, że widziałam ją nawet w całkiem nowych podręcznikach historii sztuki, ponieważ te niestety nieraz są przepisywane ze starszych publikacji, bez żywszej refleksji.

Pomyślmy jednak samodzielnie. Czy żeby przedstawić kobietę z dzieckiem na ręku, rzeźbiarz, czy malarz musiał sięgać do wzorów staroegipskich?  Czy nie miał wokół siebie wystarczająco dużo po prostu, żywych kobiet karmiących dzieci, których zachowanie obserwował?

Na dodatek, czy nikogo nie zastanawia, jakże te „wzory staroegipskie” Izydy z Horusem mogły wpływać na artystów epoki średniowiecza, skoro nieliczna liczba tych rzeźb była wówczas możliwa do oglądania, a większość najzwyczajniej zakopana była głęboko w piaskach pustyni, a odkopana zostanie dopiero przez archeologów Napoleona podczas wyprawy egipskiej, lub nawet później ?

Maria Patynowska