Kto będzie czołowym kandydatem antypisu na prezydenta Polski w 2020 roku? Dotąd wydawało się, że Donald Tusk, powracający z Brukseli jako wybawiciel od pisowskiego zła. W ostatnim czasie różnorakie polskojęzyczne lewackie media lansują jednak postać Roberta Biedronia. Dlaczego?

Wydaje się, że rozwiązania mogą być dwa.

Po pierwsze - i najbardziej prawdopodobne - ośrodki zagraniczne mogą wiedzieć, że Tusk, obciążony umoczeniem w układ III RP, nie ma realnie większych szans, bo w przypadku startu w wyborach zostanie w Polsce ujawnione coś, co go pogrzebie. Może być to związane ze Smoleńskiem, a może chodzić o Amber Gold lub inne afery. Tych w ubekistanie nie brakowało. Stawianie na niego byłoby w tym scenariuszu samobójstwem, stąd potrzeba wykreowania innego kandydata.

Jest też druga możliwość - która nie wyklucza zresztą pierwszej. Patrząc chłodno, Tusk osiągnął już naprawdę wiele, a zostając prezydentem - osiągnąłby wszystko. Wieloletni premier i szef dużej partii, przewodniczący Rady Europejskiej, wreszcie Pierwszy Obywatel PR... Gdyby piastował funkcję prezydencką dwie kadencję, odchodząc miałby 73 lata. To czas politycznej emerytury. Tuska byłoby już trudno uwieść widokami nowych europejskich funkcji i urzędów. Niepowiedziane, że by się nie dało, ale - byłoby trudniej.

Owszem, Tusk jest w samym sercu czerwonej pajęczyny, która oplatała i wciąż jeszcze oplata Polskę. Nie zwróci się przeciwko interesom grupy, której zawdzięcza wszystko. Ale w polityce międzynarodowej, którą z mocy konstytucji prowadzi także prezydent, w związku z zaawansowanym wiekiem po zakończeniu prezydentury, mógłby - czysto teoretycznie - podjąć jakieś decyzje nienaruszające wprawdzie siły krajowego układu, ale zarazem niezgodne z interesami niemieckimi. Historia widziała już różne wolty. Tusk może zostać uznany za nie do końca obliczalnego.

Co innego Biedroń. Ten lewacki polityk nie osiągnął jeszcze poza prezydenturą w Słupsku w gruncie rzeczy niczego. Zostając prezydentem Polski miałby 44 lata, pod koniec ewentualnej drugiej kadencji zaledwie 54. Wszystkie europejskie urzędy jeszcze przed nim. Berlin, Paryż, Bruksela naprawdę miałyby go czym uwieść.

Poza tym - Biedroń jest przeżarty nowotworem antychrześcijańskiego lewicowego rewolucjonizmu. Tusk to oczywiście żaden wielki konserwatysta, ale - mimo wszystko - nie do tego stopnia co Biedroń ogarnięty obłędem neomarksistowskiej ideologii.

Z perspektywy zagranicy – Biedroń może być od Tuska wygodniejszy. Z polskiej - to oczywiście jak wybór między dżumą a cholerą. Żaden patriota nie zagłosuje na któregoś z wymienionych - wszyscy jednogłośnie poprą w drugiej turze kandydata prawicy, którym prawdopodobnie będzie ponownie Andrzej Duda.

Nie dziwimy się jednak, jeżeli opłacane przez zagranicę media będą nam nachalnie stręczyć włodarza Słupska.

Relatywnie młody, pozbawiony większych sukcesów, głodny europejskich splendorów homoseksualista Biedroń - to w zasadzie gwarancja ,,słusznej'' polityki. Od Tuska przynajmniej nieco pewniejsza, bo nie wiadomo, by miał trafić do aresztu. Z byłym premierem może być różnie...

jr