Z ks. Józefem Walusiakiem – założycielem pierwszego w Polsce ośrodka dla nieletnich narkomanów  „Nadzieja", rozmawia Natalia Podosek, Fronda.pl.


- Jak powstał Ośrodek i co sprawiło, że Ksiądz zrezygnował z wygodnej posadki i zajął się młodzieżą wykluczoną poza margines społeczny?

Ks. Józef Walusiak: Myślę, że to powołanie zrodziło się razem ze święceniami kapłańskimi. Otrzymałem je z rąk Jana Pawła II, jak był jeszcze kardynałem, i to właśnie on zainspirował mnie do podejmowania takich działań. Wcześniej, jako student teologii, miałem z nim wykłady, i wtedy już zapragnąłem pracować z młodzieżą. Jednak nie przypuszczałem, że będą to narkomanii, gdyż ten problem nie był jeszcze nagłaśniany. Później trafiłem do mojej drugiej parafii, która była akurat w trakcie budowy, więc zamieszkałem w blokowisku, a katechezy uczyłem w domach znajdujących się miedzy blokami. Tam  zaczęło przychodzić do mnie coraz więcej młodych ludzi proszących  o pomoc materialną. Nie wiedziałem , że są to narkomanii. W tym czasie pojechałem także na pielgrzymkę, na której widziałem wielu uzależnionych młodych ludzi. I oni poprosili mnie, aby zorganizować dla nich spotkania w Bielsku!

Czyli narkomanii sami przyszli do Księdza…

Ks. Walusiak: Tak. W większości były to osoby po 20 roku życia. Niektórzy mieli 30-tkę. Zażywali oni bardzo mocne narkotyki – heroinę dożylnie, wielu także chorowało na AIDS, o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem. Wtedy zacząłem szukać jakiegoś domu dla nich. I po sześciu latach znalazłem odpowiedni budynek w Komorowicach. Wciąż jednak brakowało funduszy… W tym czasie biskup wysłał mnie na studia z psychoterapii, gdzie poznałem ks. Cekierę, z którym założyliśmy Fundację „Nadzieja”, która wykupiła dom na ośrodek. I tak powstaje pierwszy w Polsce Katolicki Ośrodek Wychowania i Terapii Młodzieży „Nadzieja”. Jednocześnie w niedługim czasie założyłem także dwa hostele,  ponieważ okazało się, ze młodzi ludzie często po terapii nie mają gdzie wracać.

Jest wiele ośrodków dla narkomanów w Polsce i na świecie, a psycholodzy prześcigają się w wymyślaniu programów terapii dla osób uzależnionych. Czym wyróżnia się założony przez Księdza Ośrodek?

Ks. Józef Walusiak: Zanim założyłem Ośrodek „Nadzieja” pojeździłem po świecie . Byłem w katolickich ośrodkach pod Nowym Jorkiem, W Szwajcarii, w Niemczech i na podstawie tych doświadczeń stworzyłem program autorski. Do ośrodka przyjmujemy wszystkich – wierzących i niewierzących, ale terapia nas  opiera się na wartościach chrześcijańskich. Krótko mówiąc na Dekalogu. Centralnym miejscem jest kaplica, gdzie młodzież może się wyciszyć. Uczy się modlitwy… Codziennie zaczynamy dzień od apelu porannego – refleksji religijnej, którą przygotowuje młodzież. Raz w tygodniu, w niedzielę, jest też odprawiana Msza Święta, w której biorą udział nasi wychowankowie.

Co to znaczy, że ośrodek „Nadzieja” opiera się na Dekalogu?

Ks. Walusiak: Uważam, że nie ma wyjścia z nałogu bez odniesienia do Boga, jakkolwiek się Go pojmuje. Po prostu nie ma. Mam liczne przykłady osób, które przechodziły terapię w świeckich ośrodkach i nie wyszły z narkomanii. Jeżeli jednak nawrócą się i do tego mają wsparcie terapeutyczne to są duże szanse, że  przestana brać narkotyki. Tutaj podam przykład jednego chłopaka – Pawła. Przyszedł do ośrodka, jako osoba praktycznie niewierząca, a dzisiaj prowadzi katechezę dla  chłopaków borykających się z narkomanią.

Do ośrodka przychodzi wiele osób obojętnie podchodzących do wiary, a czasami wręcz wrogo nastawionych do Kościoła… I te same osoby wychodzą jako ludzie zakochani w  Bogu, a później nawet ewangelizują swoje środowisko.

Ks. Walusiak: To zawsze jest długa droga. Na początku młoda osoba przeżywa bunt, że „w ośrodku zostanie jej odebrana wolność”, a „ksiądz będzie ją „okładał miotłą” i zmuszał do modlitwy”. Ale później jakoś zostają… I przez pierwszy miesiąc obserwują, co naokoło się dzieje. Widzą, że ksiądz jest z nimi przy ołtarzu, ale także przy stole. Potem z nimi gra w piłkę, pracuje w ogrodzie. To jest właśnie metoda św. Jana Bosko. Przede wszystkim jednak nikogo staram się nie oskarżać, nic nie wyrzucać, a zamiast tego często powtarzać: „Kocham cię”. I to ich zaczyna nurtować. Podstawową sprawą jest terapia miłością. Jednak ta miłość musi być także wymagająca. W naszym ośrodku jest także zakaz przeklinania. W wielu ośrodkach, nawet katolickich, pozwala się „bluzgać”. U nas tego nie ma.

Oprócz tego przyjeżdżają osoby ze świadectwami, jak Pan zadziałał w ich życiu. Młodzi ludzie, którzy do nas trafiają często nie mieli okazji spotkać się z Bogiem, „zasmakować” Jego obecności. W ich domu chodziło się na Pasterkę i na tym kończyła się wiara. W ośrodku na nowo Go odkrywają…

Czy pamięta Ksiądz świadectwa nawróconych wychowanków, które szczególnie Księdza dotknęły?

Ks. Józef Walusiak: Pamiętam wiele takich świadectw. Przytoczę tutaj jedno, które szczególnie mnie dotknęło. Przyjechała do nas 17-latka z Zabrza. Przeszła cztery domy dziecka, jej rodzice byli alkoholikami, a siedmioro rodzeństwa także zażywało narkotyki. Ona do nas trafiła, ponieważ skierowała ją pani pedagog. O Bogu prawie nic nie wiedziała – rodzice nawet nie zaprowadzili jej do Pierwszej Komunii Świętej. I w trzecim miesiącu chciała od nas uciec. Już miała nawet spakowane walizki, ale coś ją tknęło i poszła do kaplicy. Zapatrzyła się w krzyż wiszący przy ołtarzu, stanęła pod nim i w pewnym momencie powiedziała: „Ty, Ciebie też tak urządzili jak mnie!”. To była jej pierwsza modlitwa w życiu.  W Jezusie rozpiętym na krzyżu, zobaczyła swoje poranione życie. I dokończyła: „Jeżeli istniejesz to pomóż mi!”  Została, nie uciekła. Po pewnym czasie przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej, pozytywnie skończyła terapię, a teraz jest już szczęśliwą żoną i matką.

Przeprowadził Ksiądz tysiące rozmów z osobami uzależnionymi. Co, po tych latach obserwacji, może Ksiądz stwierdzić, że jest najczęstszą przyczyną popadania w nałogi?

Ks. Józef Walusiak: Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim istnieje ogromne przyzwolenie społeczne , filozofia, która sprawia, że wielu młodych ludzi nie widzi zagrożenia w zażywaniu narkotyków. Uważają, że jest to  sposób na dobrą zabawę. I wielu wprost mówi: „Dlaczego Ksiądz mówi o niebezpieczeństwie narkotyków, skoro jest ich legalizacja w Holandii, w Czechach…? ”. I ten prąd idzie w kierunku naszej ojczyzny. Po drugie utarł się nieszczęśliwy podział na narkotyki „miękkie” i „twarde”,  i marihuana jest uważana za nieszkodliwą, za takie „zioło”… Trzecią sprawą jest to, że narkomania jest trudno rozpoznawalna. Nam się tylko wydaje, że narkoman musi być brudny i bezdomny.  Podstawowa przyczyną narkomanii jest jednak źle funkcjonująca rodzina lub jej brak. Aż około siedemdziesięciu procent młodych ludzi, którzy trafili do naszego Ośrodka pochodziło z rodzin patologicznych. Była tam przemoc słowna i psychiczna, brakowało im autorytetów, nie było rozmów. Narkomania nie zaczyna się w wieku 15 lat, ale 3, 4, gdy dziecko jest zranione, a ta rana później z nim rośnie. Moi wychowankowie często mówią, że przyczyna ich narkomanii był  rozwód rodziców, a później nowy „wujek”, który  ich wyzywał.

Wzrasta w społeczeństwie ilość osób uzależnionych od gier komputerowych, pornografii, hazardu…  Jak to jest z narkomanią? Czy Ksiądz na przestrzeni tych lat uważa, że wzrasta czy maleje liczba osób uzależnionych od narkotyków?

Ks. Józef Walusiak: Od dwóch lat lawinowo wrasta ilość osób zgłaszających się do Ośrodka. Prawie nie ma dnia, aby ktoś do nas nie dzwonił, a czasami są to nawet dwa, trzy telefony dziennie. I  zazwyczaj osoby są uzależnione od amfetaminy, marihuany i dopalaczy. Jednocześnie coraz częściej dzwonią osoby z pytaniem, czy my prowadzimy terapię uzależnień od internetu i gier komputerowych.

Z psychologicznego punktu widzenia mówi się, że jak ktoś raz wpadnie w uzależnienie, to ten bagaż będzie już ciągnąć do końca życia…

To są choroby zaleczalne, a nie wyleczalne, dlatego ta osoba musi już uważać do końca życia i nie powinna kontaktować się ze swoim poprzednim środowiskiem.

Jednak słyszałam świadectwa różnych osób, które po wyjściu z narkotyków poczuły taki zapał do ewangelizowania, że wchodziły w swoje dawne środowiska, aby tam nieść Jezusa…

Jednak to jest całkiem inna spraw, jak ktoś staje się ewangelizatorem trzeźwości. Wtedy, najczęściej w grupie, idzie do tych ludzi nie po to, aby z nimi ćpać, ale by nieść im Dobra Nowinę. I takich przypadków także znam wiele – osób, które nawet chodziły „po barach”, aby wyciągnąć swoich kolegów i znajomych z uzależnienia. Jednak nie może do takiego środowiska iść każdy po terapii. To musi być osoba głęboko nawrócona, w stanie łaski Bożej. Jednocześnie musi to być osoba bardzo pokorna! Świadek nie może nigdy przysłaniać Jezusa. Musi pamiętać , że nie jest silny dzięki sobie, ale Bogu. Powinien zawsze prosić: „Módlcie się za mnie, bo jestem słaby i mam swoje kryzysy”.

Czy zawsze z nałogu narkotycznego da się wyjść? Czasami jak ludzie słyszą świadectwa różnych osób to wydaje im się to bajką…

Nie zawsze. Gdyby tak było to można by było powiedzieć: „Pij, pij, a Bóg cię wyprowadzi!”.  Wyzwolenie z narkomanii jest tylko łaską Bożą. Jak się będzie dana osoba modliła, trzymała się „kurczowo” Boga, przystępowała do sakramentów, to będzie trzeźwa… a jak zboczy to znowu wpadnie w stare bagno.

W środku „Nadzieja” terapię odbyli Paweł i Przemek, którzy dali świadectwo swojego nawrócenia na portalu Fronda.pl.