Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że całe zamieszanie wokół abp. Henryka Hosera SAC ma na celu doprowadzenie do jego rezygnacji z kierowania diecezją warszawsko-praską. Sugeruje to wprost zarówno ks. Wojciech Lemański, jak i jego poplecznicy, również ci w mediach głównego nurtu. I nie łudźmy się, że jest to problem jedynie tej diecezji i tego jednego biskupa. Wtapia się on bowiem w cywilizacyjny proces budowania tzw. społeczeństwa otwartego, które nie dopuszcza istnienia żadnych autorytetów, prawd obiektywnych i żadnych silnych tożsamości: ani religijnych, ani narodowych, ani nawet płciowych. A służąca temu dyktatura relatywizmu, przed którą przestrzegał Jan Paweł II i której przejawy często odsłaniamy w naszym tygodniku, jest nie mniej bezwzględna jak znana nam z niedawnych doświadczeń dyktatura proletariatu. Dlatego można być pewnym, że w przypadku skutecznego zniszczenia abp. Hosera kolej na niszczenie następnych przyjdzie raczej szybciej niż później. Stawką w tej grze jest bowiem marginalizacja Kościoła.

Sprawa abp. Hosera jest warta szerszej niż tylko wewnątrzdiecezjalnej analizy, bowiem o ile wcześniej biskupom zarzucano – słusznie czy nie – osobiste grzechy czy słabości, to jemu trudno cokolwiek zarzucić, poza zbyt wielkim często zaufaniem do swoich współpracowników. Dodam, że do współpracowników, których samodzielnie sobie przecież nie dobrał, bo wracając po 34 latach do Polski, nie znał w ogóle księży w swojej nowej diecezji. Tym bardziej, że jako zakonnik – pallotyn nie miał z nimi wspólnych doświadczeń z seminarium duchownego ani z codziennego duszpasterstwa. Oparł się więc na tych, których zastał lub których mu polecił ktoś, komu zaufał. Jeśli zastał współpracowników, to po biskupach, którzy rządzili diecezją jednoosobowo i niepodzielnie. Skutek jest taki, że parę spraw w diecezji nie idzie tak, jak powinno. Za brak właściwego przygotowania procedur kanonicznych wobec ks. Wojciecha Lemańskiego już przed trzema laty ktoś chyba odpowiada, także za fatalne wypowiedzi dla mediów w sprawie ostatnich afer w diecezji. Podobnie jak za to, że w teczce personalnej odwołanego z probostwa księdza z Tarchomina nie znalazły się żadne ślady sprawy, która trafiła do kurii biskupiej przed kilkunastu laty. Cierpi na tym wizerunek medialny arcybiskupa, cierpią jego relacje z księżmi, którzy uczciwie pracują dla Boga i Kościoła, a muszą znosić upokorzenie w ramach odpowiedzialności zbiorowej w mediach.

Błędy współpracowników zawsze jakoś obciążają również szefa. Ale błędem największym i największym sukcesem wrogów Kościoła byłoby doprowadzenie do ustąpienia arcybiskupa z urzędu z powodu win współpracowników. Kościołowi w Polsce abp Hoser jest bowiem szczególnie teraz potrzebny w obliczu starcia cywilizacji chrześcijańskiej z dyktaturą relatywizmu i nihilizmu. Potrzebny jest również diecezji warszawsko-praskiej, w której rozpoczął proces jej moralnego uzdrowienia i oczyszczenia. Powinien móc ten proces dokończyć. Mam nadzieję, że jego współpracownicy też to rozumieją i podejmą odpowiedzialne decyzje. Niezależnie od nagłaśnianych afer w diecezji warszawsko-praskiej pod rządami abp. Hosera ma przecież miejsce wiele unikalnych zjawisk w rozwoju mediów katolickich czy duszpasterstwie rodzin. Gra o pozostanie abp. Hosera nie jest pewnie dla Kościoła w Polsce grą o wszystko, bo wszystkim jest tylko Chrystus. Ale jest z pewnością grą o bardzo wiele. Dlatego każdy wyraz solidarności z abp. Hoserem jest dzisiaj bezcenny.

ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 40 (421), 6 października 2013 r.