Portal Fronda.pl: Papież Franciszek w czasie spotkania z międzynarodowym stowarzyszeniem prawników zaapelował o poprawę warunków w więziennictwie. Zasugerował przy tym, że kara dożywotniego więzienia, jest tak naprawdę ukrytą karą śmierci. Czy to uzasadnione porównanie?

Ks. Tomasz Źwiernik*: Dla mnie kara dożywocia nie jest ukrytą karą śmierci. Izolowanie jest ostatecznością, ale istnieją szczególne przypadki, znajdujące się poza jakąkolwiek kontrolą, w których nie można zastosować innej kary. Chronimy w ten sposób potencjalne ofiary. W naszym systemie penitencjarnym bezwzględne dożywocie jest karą bardzo rzadko spotykaną. Obwiązuje klauzula, że jeżeli są dobre rokowania wobec więźnia na jego życie na wolności, po 25 latach może on opuścić zakład karny. Inna klauzula daje możliwość wyjścia na wolność po 75. roku życia. Nie trzyma się człowieka, żeby on umarł w więzieniu, to są ekstremalne sytuacje. Kara dożywotniego więzienia nie determinuje jednak wcale tego, że taki człowiek ma być pozbawiony nadziei na godne życie. W penitencjarystyce znamy przypadki osób, które odsiadując dożywotni wyrok, przeżyły głęboką metanoię, doszły wręcz do świętości. O takiej postaci pisze np. Paul Jones w książce „Cela. Historia mordercy, który stał się mnichem”. Clayton Anthony Fountain był uznawany za jednego z najbardziej niebezpiecznych morderców w historii USA. Wiele lat spędził w zupełnej izolacji i tam, w swojej czarnej celi spotkał Pana Boga, którego z różnych powodów nie spotkał na zewnątrz, na wolności. Zmarł tuż przed decyzją kapituły generalnej zakonu trapistów o włączeniu go do tego zgromadzenia. W tym konkretnym przypadku, ta kara dożywocia spowodowała to, że ten człowiek narodził się dla Nieba.

Ale czy sama świadomość tej trudnej sytuacji ma przełożenie na to, że człowiek instynktownie chce się nawrócić, szuka kontaktu z Panem Bogiem?

Na pewno nie. Dlatego, że znowu jakąś przeciwwagą jest mnóstwo przypadków osób, które się nie nawróciły. Z mojego doświadczenia wynika, że większość skazanych na dożywocie - szuka, ale nawraca się mniejszość. Dopóki próbuje się im przybliżyć osobę Pana Boga, pozostajemy na płaszczyźnie rozmowy, dyskusji o Słowie Bożym, to osoby te są w miarę zainteresowane. Często nie wykazują jednak później wewnętrznej inicjatywy wejścia w relację z Panem Bogiem. Może jest to jakiś lęk przed spotkaniem? Nie chcą zainwestować siebie w to spotkanie, pomimo, że tak naprawdę nic ich nie rozprasza - z naszego punktu wiedzenia - bo przecież nie mają tej masy problemów, braku czasu, co ludzie na wolności. Właśnie ten czas jest dla nich potężnym wyzwaniem... Jeżeli człowiek nie zdecyduje się na nawiązanie osobistej relacji z Panem Bogiem, trudno mówić o nawróceniu. Nie wystarczy przyjąć prawdę o Panu Bogu na poziomie umysłu.

Może ta izolacja sprawia, że pogrążają się w jakiejś pasywności, nie widzą sensu życia, skoro – być może pozostaną w swojej celi już do końca...

Jednym z elementów dojrzałego chrześcijaństwa jest zrozumienie istoty cierpienia i ofiary. Doszlibyśmy do jakiegoś absurdu, gdybyśmy przyjęli, że człowiek śmiertelnie chory, cierpiący też na jakiś bezsens, nie panuje już nad własnym życiem... Ja bym porównał to dożywocie z jakąś chorobą, przed którą może nie ma ucieczki. Problem polega na tym, że więźniowie nie mają zwykle tej aksjologii dobrze wykształconej. Jako kapelan więzienny staram się im wskazywać, że wartością nadrzędną nie jest życie tutaj na ziemi, ale zbawienie, życie wieczne, które jest możliwe tylko wtedy, kiedy człowiek sam zechce się spotkać z Panem Bogiem. A więc nie tylko posłucha, nie tylko przybliży sobie wiedzę o Panu Bogu, czy nawet nie tylko poprzestanie na jakichś praktykach, ale zaangażuje ducha. Otwarcie się na tę Bożą rzeczywistość jest dla nich szczególnie trudne, gdy nie podejmują odpowiedzialności za czyny, które doprowadziły do tego, że znaleźli się w więzieniu. A często próbują się wybielać: „była konieczność, nie było możliwości postąpienia inaczej”, etc.

W swojej pracy zapewne spotkał Ksiądz wiele przypadków, w których resocjalizacja okazała się skuteczna.

Jeden z moich byłych więźniów przynależał do grupy płatnych morderców. Cztery lata temu wyszedł na wolność po odsiedzeniu 17-letniego wyroku pozbawienia wolności (jego wspólnicy jeszcze siedzą, mają wyroki 25 lat). Czuję się za niego przed Panem Bogiem szczególnie odpowiedzialny, więc gdy tylko mam okazję, staram się z nim spotykać, teraz, gdy przebywa na wolności. Mogę powiedzieć, że w czasie pobytu w więzieniu, doszło do takiej jego metanoi. Niektórzy funkcjonariusze mieli wątpliwości, że pozoruje nawrócenie tylko na potrzebę chwili. Tymczasem od czasu opuszczenia zakładu karnego, nie wdał się w żadną rozróbę, żyje sakramentalnie, odciął się od tych wszystkich osób, które chciały go z powrotem wprowadzić na drogę przestępczą - choćby obiecując mu środki do życia. Moje spotkania z nim zawsze owocują sakramentem pokuty. Nie zarabia kokosów, ale uczciwie pracuje. Ożenił się, sam udzielałem mu ślubu. Od dłuższego czasu bezskutecznie starają się z żoną o potomstwo i mimo tego, dalecy są od decyzji o in vitro. Niedawno wybrali się w pielgrzymce do Betlejem, bo opowiedziałem mu o cudach jakie dzieją się przez wstawiennictwo Matki Bożej z Groty Mlecznej. W te wakacje byli w bizantyjskim monastyrze Panagia Tsambika na Rodos, które także słynie z cudów doczekania się upragnionego potomstwa za wstawiennictwem Matki Bożej. Dla mnie jest to człowiek modlitwy i wielkiego samozaparcia. Ten stary świat nadal go ściga, ale on się całkowicie odciął. Mogę powiedzieć, że jest to naprawdę głębokie nawrócenie, bo Piotr do Pana Boga przekonywał się latami. On jako więzień szczególnie niebezpieczny, otrzymawszy kategorię „N”, przez siedem lat przebywał w celi izolowanej, nie miał do czynienia z drugim człowiekiem. Tam po raz pierwszy w życiu przeczytał całą książkę. W więzieniu przeczytał ponad trzy tysiące książek. Te siedem lat pobytu na tzw. „enkach” sprawiły, że zaczął szukać. Ale później nie bał się zainwestować w spotkanie z Panem Bogiem - on nie tylko się dowiedział, bo z różnych książek ma ogromną wiedzę o różnych religiach, ale zainwestował w tę relację. Kiedy zabieram go na spotkania z młodzieżą czy na rekolekcje, w czasie których dzieli się swoim świadectwem, mówi: „nie wyobrażam sobie bycia katolikiem bez Komunii Świętej, bez Pana Jezusa. To mi daje siłę. Gdyby mnie odcięto do Komunii Świętej, nie miałbym siły być człowiekiem pokoju z taką przeszłością i po takim wyroku”. W miarę swoich możliwości staram się spotykać także z innymi moimi byłymi więźniami. Mam kilkunastu takich, z którymi utrzymuję kontakt i widzę, że to wyjście na wolność nie zaszkodziło im w rozwoju duchowym, a wręcz przeciwnie.

Miałem też niestety więźnia, który odsiedział do końca 25 lat wyroku i tuż po wyjściu popełnił kolejne przestępstwo. Nikt nie chciał się podpisać pod jego przedterminowym zwolnieniem, chociaż tak naprawdę nie miał żadnych wniosków karnych, ani nie zachowywał się agresywnie przez ten czas. Jednak w jego sposobie bycia jakoś instynktownie wyczuwało się nieszczerość... To był bardzo inteligentny więzień, który do samego końca po prostu stwarzał wrażenie człowieka poukładanego. Stale szukał sposobów, na to, jak wyjść szybciej z więzienia, nie angażując się w pełni tak naprawdę w żadną aktywność resocjalizacyjną. Angażował się jedynie fizycznie, przychodził np. na spotkania modlitewne do naszej kaplicy, grał na gitarze... Wyczuwało się, że ta jego pobożność była tylko pozorowana, brakowało tego osobowego spotkania z Panem Bogiem. Jeżeli się z kimś dłużej obcuje, to widać, czy on ma relację z Panem Bogiem, czy to wszystko jest tylko na poziomie intelektu.

Jak Ksiądz ocenia polski system penitencjarny?

Delegacje z Europy i z USA nas chwalą, bo z zewnątrz wygląda to nieźle. Warunki bytowe wyglądają coraz lepiej. Mamy mnóstwo działań kulturalno-oświatowych. Nasi więźniowie mogą studiować, uczyć się w ramach odbywania swoich wyroków, podnosić swoje kwalifikacje zawodowe, etc. Mogą też pracować społecznie (hospicja, domy dziecka, domy opieki społecznej etc.), i to niekoniecznie nieodpłatnie oraz zarobkowo dla firm w lokalnej społeczności. W jednej z jednostek penitencjarnych, w której pracuję, tzw. OZ (oddział zewnętrzny zakładu karnego, o lżejszym rygorze), różne prace wykonuje w sumie ponad 100 więźniów. Jedni są wolontariuszami, inni dostają za to symboliczną kwotę rzędu kilkuset złotych, nielicznym udaje się zarobić najniższą krajową. Mając jednak te nawet minimalne środki, gdy kryminał dba o ich bezpieczeństwo socjalne, łatwiej im odbywać karę, bo motywuje ich świadomość, że mogą samodzielnie odłożyć jakieś środki na życie na wolności. Zgodnie z więziennymi przepisami, te pieniądze są deponowane na czas wyjścia. Dużą słabością naszego systemu jest nadmierna biurokratyzacja – której nie ma na Zachodzie. Pracowników jest też zbyt mało. U nas jeden wychowawca w kryminale odpowiada za kilkadziesiąt osób. Psycholog w niektórych jednostkach ma pod sobą 100-150 osadzonych.

Demoralizacja w więzieniach to dziś poważny problem?

Na przestrzeni ostatnich lat, sporo się zmieniło pod tym względem. Teraz nie ma już przypadkowości w doborze więźniów do jednej celi. Lepszy jest też kontakt pomiędzy jednostkami, więc minimalizuje się negatywny wpływ jednostki, częstymi zmianami miejsc osadzenia. Być może gdzieniegdzie jeszcze tak się zdarza, że w jednej celi siedzi gangster i oskarżony o drobniejsze przestępstwa. Ale są to sporadyczne i krótkotrwałe epizody. Demoralizacja więzienna grozi głównie młodocianym osadzonym, którzy nie są jeszcze uformowani i krótkie pobyty w więzieniu traktują jako przygodę, która ich nobilituje w oczach rówieśników.

Więzień, o którym Ksiądz wspominał spędził w zupełnej izolacji aż siedem lat... Jak działa ten rodzaj prewencji?

Podstawową funkcją izolacji jest ograniczyć dostęp do osoby agresywnej. Jest to dotkliwa kara, dlatego że taki osadzony jest pozbawiony przywilejów więziennych – kontaktu z drugim człowiekiem na spacerniaku, w świetlicy gdzie może mieć także kontakt z prasą, telewizją, jakąkolwiek rozrywką. Nawet, jeśli izolacja nie skłania człowieka do przemyśleń duchowych, to go pacyfikuje. Wraz z upływającym czasem na „enkach” czy w izolatce, ten człowiek jest po prostu spokojniejszy. Wie co stracił i nie chciałby w tym trwać. Mój znajomy pomimo tego, że nie mógł uczestniczyć w żadnych spotkaniach zbiorowych a więc także w spotkaniach modlitewnych w kaplicy więziennej, miał jednak kontakt z kapelanem, korzystał z sakramentu spowiedzi. Do pierwszej spowiedzi przygotowywał się przez trzy lata! Podczas odbywania tej kary przechodzi się różne etapy. Jest taki moment, kiedy pojawiają się myśli samobójcze. Piotr był w izolatce w areszcie śledczym jeszcze przez zapadnięciem wyroku. Był świadom tego, że może zostać skazany na dożywocie i wtedy borykał się z powracającym pytaniem: „po co w takim razie żyć?”. Ta świadomość dała mu jednak siłę, aby szukać Pana Boga. Człowiek przechodzi wówczas taki etap kroczenia po omacku, jak Abram który oddał się Panu Bogu nie wiedząc, dokąd go poprowadzi. A Ten na pewnym etapie doprowadził go do Melchizedeka. Piotr w izolatce przeczytał Pismo Święte, wrócił na łono Kościoła i nauczył się, bardzo popularnej wśród więźniów modlitwy różańcowej. Teraz nie ma dnia, żeby nie odmówił Różańca.

Gdyby nie posługa kapelanów więziennych, wiele z takich osób pewnie by się nie nawróciło. Jakie są pod tym względem możliwości duszpasterskie naszego Kościoła?

Ze względu na nadmierną biurokratyzację więziennictwa i braków kadrowych, kapłani, prócz sprawowania posługi sakramentalnej, przejmują poniekąd niektóre obowiązki wychowawców. Bo oprócz uczestnictwa w duszpasterstwie, więźniowie często przychodzą po to, żeby porozmawiać. Zaczyna się od takiego dzielenia się życiem, a później dochodzi się do Pana Jezusa. Wielu z nas też pełni ważną rolę w terapii uzależnień w odrębnych oddziałach w zakładach karnych. Nie spotkałem się nigdy ze strony naszych decydentów z opinią, że rola kapelana więziennego jest bezsensowna. To nie ja wyczekuję na więźniów, więźniowie czekają na mnie. Ze względu na system izolacji, nie można każdego więźnia o każdej porze zabierać do kaplicy, aby się z nim modlić. W areszcie śledczym średnio raz na dwa, trzy tygodnie więzień ma możliwość wzięcia udziału we Mszy Św. W oddziałach karnych raczej cotygodniowo. Szacunkowo, w bogatych państwach, Europy czy w USA, gdzie te zasady humanitaryzmu są może bardziej radykalnie przestrzegane, jeden duchowny (niekoniecznie wyznania rzymskokatolickiego) ma pod sobą ok. 200 – 300 osadzonych. Ja np. mam blisko 800 więźniów. Jestem jednak oddelegowany przez swego biskupa tylko do tej pracy duszpasterskiej w kryminale. Niestety takich jak ja jest w Polsce mniejszość. Państwo z jednej strony widzi potrzebę organizacji posługi duszpasterskiej w więzieniach, z drugiej strony, nie ma co liczyć na etatyzację naszej pracy. Jeżeli biskup diecezjalny tutaj czegoś nie zorganizuje, kapłan, który mógłby i chciałby pracować w więzieniu, po prostu nie będzie miał środków do życia ani miejsca do mieszkania.

Praca z tyloma więźniami musi być bardzo obciążająca dla kapłana...

Na pewno jest. W pracy parafialnej jest ciągle jakaś okazja do tego, aby dzielić się radościami, pojawia się nowe życie, człowiek ma kontakt z dziećmi, z młodzieżą. Tutaj natomiast podstawową materią, z którą się stykamy, jest ludzki grzech. Żeby się pocieszyć przykładem nawracającego się człowieka, trzeba czasem wysłuchać bardzo dużo przykrych słów o Kościele. Odczuwam niekiedy dużą bezradność, jak przekonać człowieka w czasie spotkania, aby zechciał zbliżyć się do Pana Boga, nie mając pewności czy takie spotkanie się kiedykolwiek powtórzy...

I jak Ksiądz próbuje przekonywać?

Zazwyczaj dla każdego, kto przychodzi do kaplicy i chciałby porozmawiać o Panu Bogu, sprawuję Mszę Św. Zasada: nie opisuję jabłka, ale pozwalam je skosztować – jest dla mnie ważna. Przecież to żywy Bóg przychodzi w tym spotkaniu! On przemienia serca i uzdrawia dusze! Msza św. wygląda inaczej niż w kościele parafialnym, bo po pierwsze nie mamy presji czasu a po wtóre zwykle wiele akcji eucharystycznych objaśniam komentarzami. Eucharystia przestaje wtedy być dla niewtajemniczonego człowieka symfonią gestów i słów, ale staje się spotkaniem z niewidzialnym Jezusem Chrystusem, przychodzącym w widzialnych i zrozumiałych znakach. Mówię im, że nie ma dla mnie cenniejszej modlitwy i bliższego spotkania niż Ten Sakrament. Dziwią się: „to dla mnie samego ksiądz Eucharystię będzie odprawiał?” Czasami tak właśnie bywa w przypadku więźniów izolowanych i aresztantów, których czasami muszę nawet wyręczać w odpowiedziach w Liturgii. Są bowiem i tacy którzy nie byli wychowani religijnie albo to zaprzepaścili i nie pamiętają już odpowiedzi. Niczemu się nie dziwię. Próbuję przeżyć razem z nimi modlitwę, podczas której ich samych ofiaruję Bogu, który z każdego Szawła może uczynić Apostoła... Później wręczam im to czego oczekują i co ich pasjonuje. Dowody... kserokopie naukowych opisów cudów Eucharystycznych, relikwii Pańskich, objawień Matki Bożej czy w końcu fragmenty z Dzienniczka św. Faustyny. Tak rozbudza się w nich jeszcze większe pragnienie poszukiwania. To generuje pragnienie kolejnych spotkań. A jeśli takowe są niemożliwe, jestem zasypywany listami. W tym roku do obydwu jednostek penitencjarnych zaprosiłem p. dr Annę Krogulską ze Stowarzyszenia Misjonarzy Świeckich Inkulturacja, która pasjonuje się Całunem Turyńskim. Dowody tajemnicy przemówiły! Więźniowie dziwili się: „to mamy dowód na to, że Jezus zmartwychwstał?” Spektakularną akcją, patrząc na dostrzegalne już owoce, jest codzienna emisja o godz. 15.00 w więziennym radiowęźle do każdej celi audiobooka Dzienniczka s. Faustyny. Na początku część się burzyła, ale po dwóch tygodniach Dzienniczek zaczął robić swoje. Teraz sami więźniowie zostali dj’ami Bożego Miłosierdzia.

Co zazwyczaj czeka więźniów po wyjściu na wolność?

Rzeczywistość postpenitencjarna jest straszna. Często ci więźniowie nie mają gdzie wyjść. Jeżeli nie zaspokoi się takiemu człowiekowi głodu ciała, myślę tu o jedzeniu, o ubraniu, warunkach mieszkaniowych, to trzeba nie wiem jakiego hartu ducha i dojrzałości, żeby on się pozbierał, a nie wrócił do przestępstwa. Oczywiście to nie ma się odbywać na zasadzie wyręczania tych ludzi w czymkolwiek, im po prostu trzeba stworzyć możliwości, dać im wędkę. Piotrowi, o którym opowiadałem dano wędkę i powiedziano, gdzie ma te ryby łowić. I on ciułał grosz do grosza próbując wyjść na prostą. Te dwa wyjazdy które mu się ostatnio przydarzyły, zdeterminowane były pragnieniem potomstwa. Jako że państwo nie wywiązuje się ze swej roli na tej płaszczyźnie, myślę, że także Kościół powinien podejmować różne akcje. Na szczęście mamy takich kapłanów, którzy mają takie pragnienia i takie możliwości. Dla przykładu, kapelan w Czerwonym Borze kupił od wojska kawałek poligonu, przejął jakieś magazyny, budynki, w których była przechowywana amunicja i stworzył tam ostoję i gospodarstwo. Bezdomni, byli więźniowie którzy nie mają gdzie wrócić, uprawiają to gospodarstwo, hodują świnie, uprawiają ogród. Każdy może tam przyjechać, pod jedynym warunkiem: nie pijesz, nie ćpasz. Podobnie kapelan w Gdańsku, stworzył hotel dla koni. Byli więźniowie zajmują się cudzymi końmi, oporządzają je. Kapelan ze Strzelec Opolskich otworzył z kolei schronisko dla bezdomnych i mieszka tam razem z nimi. Jednak jako pojedynczy kapelani, niewiele zrobimy - musimy mieć też zaplecze materialne. Ale nie chciałbym przeceniać tego wymiaru. Troska o ogólnoludzki rozwój więźnia, wiąże się przede wszystkim z wprowadzeniem go we wspólnotę. Chodzi o komunię osób, o wspólnotę osób, w której ci więźniowie będą mogli się zaaklimatyzować. Nas z Piotrem dzielą setki kilometrów, ale nie ma miesiąca, żeby albo on nie przyjechał do Zamościa, albo ja, będąc gdzieś na rekolekcjach czy na szkoleniu, przejeżdżając przez centralną Polskę, nie odwiedziłbym Warszawy. Jestem przekonany, że jeżeli jest się z człowiekiem, to nawet ta jego izolacja, nawet dożywotnia może przynieść owoc – dla niego, dla jego bliskich i dla całego Kościoła. Owoc nawrócenia, a nawet świętości. 

Papież Franciszek popełnił więc co najmniej faux pas, postulując zniesienie kary dożywocia?

Nie chciałbym podważać autorytetu papieża Franciszka, do którego mam ogromny szacunek. Myślę, że on po prostu nie ma świadomości, na czym polega ta praca w więzieniu i czym w ogóle jest więzienie. Oczywiście, nadal doświadczamy wielu problemów i ludzkiej bezradności, jednak odbywanie tej kary staje się coraz bardziej humanitarne.

Rozmawiała Emilia Drożdż

*Ks. Tomasz Źwiernik ps. Dziki jest kapelanem ZK i OZ w Zamościu, rekolekcjonistą i duszpasterzem młodzieży alternatywnej w diecezji zamojsko-lubaczowskiej.