Podczas kampanii wyborczej pojawiło się hasło usunięcia religii ze szkół. Zdaniem kandydata na prezydenta Pawła Kukiza, lekcje religii „szkodzą tak Kościołowi, jak i dzieciom”.

Sprawę komentuje ks. Jan Sikorski:

Moje osobiste zdanie bierze się z bogatego doświadczenia, bo sam miałem religię aż do matury. Mimo że to była komuna, jakoś dziwnie ksiądz się utrzymał w mojej szkole. Potem po święceniach kapłańskich, kiedy religia wróciła do szkół, byłem jednym z pierwszych, którzy jej uczyli. Mam z tych czasów jak najlepsze wspomnienia. Nie wyobrażam sobie wykształcenia średniego bez uzupełnienia go lekcjami religii. Dla mnie były one bardzo pożyteczne. Z kolei po Październiku 1956 r. kiedy religia zaczęła wracać do szkoły, to mnie niemal na rękach do szkoły wnoszono. Pamiętam, że dyrektor mi dziękował, że to cenne, że mężczyzna, że inny przedmiot, że humanizacja itd. Potem przeżyłem wyrzucenie religii ze szkoły, to był z kolei przykry czas. No i wreszcie katechizacja w kościołach, która rozwijała się wielkich bólach. Bardzo było mi szkoda rodziców, którzy tracili po cztery godziny w tygodniu, żeby dzieci przyprowadzać i odprowadzać. Nauczyliśmy się prowadzić te zajęcia, potem zresztą były grupy akademickie i to było wielkim osiągnięciem Kościoła, ale kosztowało to wiele sił i czasu rodziców.

Teraz, kiedy religia wróciła do szkoły, uważam to za stan normalny. Oczywiście są trudności, jak zawsze - kadrowe, trudności jeśli chodzi o sposób nauczania itd. Jednak szkoła jest, dzieci są, rodzice są - nie wiem, o co się tu czepiać. Trzeba mieć chyba jakąś alergię.

Oczywiście zawsze jest problem podniesienia i utrzymania poziomu. To prawda, że trzeba nad tym pracować. Ale proszę też pamiętać, że my jesteśmy krajobrazem po bitwie, bo religia była ze szkół wyrzucona, choć przez ostatnie 20 lat już jest. Są tego plusy, są minusy. Natomiast uważam, że brak nauczania religii byłby ogromnym zubożeniem kultury chrześcijańskiej i kultury europejskiej, która i tak w tej chwili schodzi na psy. Znowu ideologia jest przed rozsądkiem. Wraca komuna i koniec. Niech wyleczą się z alergii ci, którzy chcą reformować Kościół, a reformę zostawią Kościołowi. Jeśli ktoś ma alergię, to wszystko mu szkodzi.

A czy kościoły są dziś przygotowane na przyjęcie dzieci? Pamiętam, jak za komuny musieliśmy siedzieć na schodach prowadzących na chór kościelny w czasie lekcji z uczniami szkoły średniej.

Jest to bardzo niewygodne, na pewno byłyby ogromne trudności logistyczne. Najsilniej to uderza w rodziców. Nie trzeba na sprawę patrzeć na podstawie kilku szkół warszawskich, wielkomiejskich. Spójrzmy, że religia znakomicie funkcjonuje w mniejszych miastach czy na wsiach. Jak dowieziemy tamtejsze dzieci na lekcje? Sprowadzimy gimbusy?

Jeśli chodzi o argument, że katecheci są finansowani z podatków płaconych nie tylko przez rodziców, którzy posyłają dzieci na religię, to tak samo część dzieci nie chodzi na gimnastykę, a wszyscy za nią płacą. Wszyscy płacą za angielski, choć niektóre dzieci nigdy się go nie nauczą. Oczywiście jakieś wydatki są, ale minimalne w porównaniu do innych, ponoszonych w związku z walką ideologiczną. Byłoby żenujące o takie rzeczy się spierać. Oczywiście wszystko kosztuje. Ludzie, którzy uczą potrzebują jakiegoś wynagrodzenia, ale to jest bardzo ciężka praca. Przez jakiś czas katecheci, głównie księża, nie brali w ogóle pieniędzy za nauczanie. To był jednak czas przejściowy, wydłużony zresztą przez władze państwowe. Było to niekonstytucyjne, choć niespecjalnie się upominaliśmy o wypłaty.

Not. KJ