Szukam, o Panie, Twojego Oblicza (Ps 27,8)

z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim rozmawia Wojciech Zagrodzki CSsR

Wojciech Zagrodzki CSsR: Niekiedy z zazdrością spoglądamy na wiarę wielkich postaci biblijnych jak np. Abraham czy Mojżesz. Czy rzeczywiście zaufanie Bogu nie stanowiło dla nich żadnego problemu? Z drugiej strony wiemy, że wielu Izraelitów wołało do Boga: Dlaczego ukrywasz swoje oblicze? (Ps 44,25). Czy nasze trudności z wiarą są tego samego rodzaju?

Ks. Waldemar Chrostowski: Nasze trudności z wiarą w Boga biorą się w dużej mierze stąd, że usuwamy rozum z jej przestrzeni. Często żyjemy w przekonaniu o rzekomych sprzecznościach między wiarą a rozumem. Biblijni bohaterowie wiary nie znali takich dylematów, bo dla nich rozum z samej swej natury domaga się wiary, tak samo jak wiara z samej swej natury domaga się rozumu. Psalmy 14. i 53. rozpoczynają się od słów: Nie ma Boga!, po których natychmiast pojawia się dopowiedzenie: rzekł głupi w swoim sercu.

To nie wiara, ale niewiara jest nierozumna! Bez wiary w Boga rozum zostaje śmiertelnie okaleczony, bo poleganie wyłącznie na rozumie jest wysoce nierozumne. Wiara w Boga - to paradoks - w pewnym sensie nie potrzebuje dowodów, ponieważ zasadniczy dowód na rzecz swojej prawdziwości nosi poniekąd w sobie, potwierdzając i uwydatniając fundamentalne wartości życia człowieka takie jak prawda, dobro i piękno, o które dopomina się także rozum. Najbardziej przekonującym dowodem na istnienie Boga jest przede wszystkim głód Boga, który istnieje w człowieku. Bywa on przez niektórych ludzi zabijany, tłumiony, lekceważony albo oszukiwany - podobnie jak na jakiś czas można oszukać albo tłumić głód fizyczny.

A jeśli ktoś takiego głodu Boga w ogóle w sobie nie odnajduje?

Owszem, zdarzają się ludzie, którzy twierdzą, że głodu Boga nigdy nie mieli. Być może to prawda, bo takich deklaracji doświadczalnie zweryfikować się nie da. Musimy zatem wierzyć tym, którzy mówią, że wiary nie mają ani jej nie potrzebują. Jednak powszechność wiary w Boga jest tak ogromna, iż obojętność wobec niej lub tym bardziej brak pytania o Boga pozostają czymś osobliwym i bardzo dziwnym. Do Boga na ogół dochodzimy dwiema drogami, przy czym obie są wpisane w naturę człowieka. Pierwsza, bardziej rozpowszechniona, wychodzi od związanego z ludzką naturą pragnienia Boga, swoistego głodu Boga. Człowiek odczuwa swoje niespełnienie, jakiś radykalny brak wpisany w egzystencję ograniczoną do wąskich ram tego świata.

Druga droga zaczyna się od uważnej obserwacji świata oraz refleksji nad jego złożonością, co prowadzi do pytania o ostateczny początek i cel wszystkiego, co istnieje. Nie chodzi wyłącznie o opis oraz analizę przyczyn i skutków różnych zjawisk zachodzących w przyrodzie, lecz o coś znacznie bardziej zasadniczego. Weźmy jako przykład współczesną wiedzę kosmologiczną, która zajmuje się także problemem pochodzenia świata. Zdaniem większości kosmologów świat miał swój początek (jakkolwiek go nazwać: "wielki wybuch" czy inaczej), zaś logika nakazuje uznanie, że wszystko, co ma początek, jest skończone, a więc będzie miało również swój koniec. Nie widzę większych trudności dla rozumu, gdy chodzi o uznanie istnienia Boga. Co więcej, właśnie gdy przyjmujemy istnienie Boga, dopiero wtedy prawda o Bogu stawia rozum wobec trudnych wyzwań, którym powinien sprostać.

Czyli prawdziwe jest powiedzenie: Największym problemem nie jest to, czy Bóg istnieje. Trudności zaczynają się dopiero wtedy, jeśli Bóg istnieje[1]? Na czym polega dla rozumu problem z wiar? w istnienie Boga?

Kłopoty zaczynają się i narastają wtedy, gdy tworząc fałszywą antynomię między wiarą a rozumem, przykłada się do wiary w Boga kategorie czysto ludzkie, np. przyrodnicze, czyli takie, które są stosowane do opisywania i poznawania otaczającego nas świata. Ale Boga nie da się wpisać w kategorie tego świata! Kto próbuje to czynić, jest skazany na dotkliwą porażkę. Właśnie z tego powodu wiara bywa uważana za nierozumną, podczas gdy w rzeczywistości wcale taką nie jest. Jednak o Bogu możemy myśleć i mówić jedynie na zasadzie analogii, a więc na podobieństwo przypowieści, które odkrywają ważne prawdy, a zarazem uświadamiają, że znacznie więcej pozostaje przed nami zakryte.

Świat starożytny zasadniczo nie znał zjawiska ateizmu. Jego cechą była religijność, czy to w formie monoteistycznej, czy to w różnych odmianach politeizmu, uznających, że życie i losy ludzkie są regulowane przez bóstwa, które w rzeczywistości stanowiły projekcję ludzkiego świata. Kiedy człowiek Biblii wołał: Dokąd kryć będziesz przede mną swoje oblicze? (Ps 13,2), Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam (Ps 63,2) albo Nie kryj swego oblicza przed Twoim sługą (Ps 69,18), to nie chodziło tu o przełamywanie niewiary; te wołania ujawniają problem, który należy do dziedziny teodycei, czyli usprawiedliwienia Boga.

Przypis:
[1] Margareta Gruber, Georg Steins, Trudności zaczynają się dopiero z Bogiem, Wydawnictwo Homo Dei, Kraków 2009, s. 9.

Problem usprawiedliwienia Boga? Czy to znaczy, że Bóg musi się "usprawiedliwić" przed człowiekiem?...

Pytanie, które dla człowieka Biblii było prawdziwym problemem, brzmiało: Jak pogodzić wszechmoc, mądrość i miłość Boga z obecnością wszystkiego, co w świecie jest złe i grzeszne, a co z perspektywy człowieka jawi się jako porażka Wszechmogącego względem zła? Doświadczane zło, zarówno pochodzące od ludzi (krzywda, upokorzenie, wyzysk, przemoc), jak i niezależne od człowieka (choroby, klęski i katastrofy naturalne), wymaga, by Bóg niejako usprawiedliwił się przed człowiekiem. Wołano więc do Niego: Ukaż mi swoje oblicze, czyli pozwól zrozumieć, dlaczego w świecie, w którym istnieje tak wiele zła, Ty, Boże, wydajesz się być nieobecny albo milczeć. Dylematem ludzi Biblii nie było pytanie o istnienie Boga, gdyż traktowano je jako coś tak samo oczywistego jak istnienie świata, ale o Bożą obecność w świecie.

Największy dylemat ludzi Biblii można sformułować tak: kłopot ze zrozumieniem siebie i swej egzystencji mają nie tylko ci, którzy nie wierzą w Boga i szukają innego trwałego fundamentu, na którym można budować życie, lecz również ci, którzy wierzą w Boga, ale potrzebują Jego usprawiedliwienia wobec wszechobecnego w świecie zjawiska zła. Ten sam dylemat istnieje także dzisiaj. Przekonująca odpowiedź stanowi najbardziej wyrazisty sprawdzian naszej wiary, gdyż chodzi tu o dramatyczne napięcie między wiarą w Boga a ufnym zawierzeniem Bogu. Wielu z tych, którzy deklarują wiarę w Boga, nie jest w stanie prawdziwie Mu zawierzyć. Męstwo i odwaga biblijnych bohaterów polega na tym, że umieli przekroczyć próg zawierzenia i stali się prawdziwymi bohaterami zaufania Bogu i uznania Jego życiodajnej obecności w świecie.

Czy to znaczy, że rzeczywiście większe trudności z Bogiem ma wierzący niż ateista?

Owszem, ale są to trudności innego rodzaju. Jedni, a tych jest zdecydowana większość, wierzą, że Bóg istnieje; drudzy wierzą, że Bóg nie istnieje. To nie jest zatem tak, że jedni wierzą, że Bóg istnieje, a drudzy wiedzą, że Go nie ma. Wszyscy poruszamy się w sferze wiary! Ale sytuacja człowieka, który wierzy, że Boga nie ma, jest trudniejsza niż człowieka religijnego, bo w gruncie rzeczy nie jest on w stanie racjonalnie zrozumieć świata i zjawiska życia, a także swego pochodzenia i przeznaczenia. Nie mając wiary religijnej, traci najbardziej solidny fundament życia. Bo jeżeli Boga nie ma, jaki jest sens naszego życia? Gdy człowiek dożywa późnej starości, tym lepiej widzi przejściowość i ulotność swojej egzystencji. Pytania można mnożyć: całe życie wielu osób jest naznaczone chorobami i nieszczęściami; czyżby przychodzili na ten świat jedynie po to, by cierpieć, i to bez żadnego sensu? Czy to wszystko jest niczym więcej jak tylko czystym przypadkiem? Swoistą kpiną i drwiną z człowieka, jedynego bytu, który ma świadomość skutków cierpienia oraz śmierci? A jeśli tak, to kto i dlaczego tak okrutnie z niego zadrwił? O ile ateista w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania jest zdany wyłącznie na siebie, o tyle człowiek religijny wierzy, że Bóg udziela mu przekonujących odpowiedzi oraz że się na tych odpowiedziach Boga nie zawiedzie.

Te dylematy stanowią centralny problem Księgi Hioba. Hiob, człowiek sprawiedliwy i dobry, zostaje wystawiony na ciężką próbę, ale nie wie, że to próba. Nieszczęścia Hioba są następstwem "zakładu" między Bogiem a szatanem: szatan utrzymuje, że pobożność to przymiot ludzi, którym się dobrze powodzi, bo mają za co Bogu dziękować; Bóg odpowiada, że ludzie prawdziwie pobożni są w stanie w każdych warunkach dochować Mu wierności. Hiob zostaje dotknięty ciężkimi nieszczęściami. Jego przyjaciele, widząc tę dotkliwą ruinę, próbują ją zracjonalizować, czyli wytłumaczyć "po ludzku". Wszystkie ich odpowiedzi można sprowadzić do jednej: cierpienie jest karą za zło popełnione przez cierpiącego człowieka lub przez kogoś z jego rodziny lub otoczenia albo karą za grzechy innych ludzi, bo przecież wszyscy są grzeszni. Po długich dyskusjach, podczas których Hiob broni swej niewinności, następuje odpowiedź Boga: istnieje w świecie cierpienie niewinnych, lecz jego sens jest znany jedynie Jemu! Człowiek, który wierzy w Boga, otrzymuje więc odpowiedź na pytania, które w sobie nosi. Wie, że w świecie istnieje krzywda, przemoc, wyzysk, a także choroby i cierpienia, które dotykają sprawiedliwych, lecz wierzy, że to wszystko ma sens, aczkolwiek ów sens jest znany tylko Bogu. W tym świetle potrafi przyjąć to, co go spotyka, i w tym duchu patrzeć na swoje otoczenie i losy świata.

Wielu ludzi nie przyjmuje tej odpowiedzi Boga. Została ona jednak potwierdzona w Chrystusie: niewinny Jezus cierpi i umiera, uznając zbawczy, zamierzony przez Boga sens swego cierpienia i śmierci. Tak dotykamy głębi tajemnicy Krzyża.

Uznanie tej odpowiedzi Boga jest chyba największą trudnością wiary człowieka wierzącego...

Uznanie tej odpowiedzi oznacza wyznanie wiary człowieka, który przez nią wyraża swoje najpełniejsze zaufanie wobec Boga. Uznaje, że nic w świecie nie jest ślepym przypadkiem i że w tym, co najtrudniejsze, można i trzeba całkowicie zaufać Bogu, który - nie przenikniemy Jego tajemnicy - sprawił, że cierpienie niewinnych jest nieusuwalnie włączone w logikę tego świata. Ale - dodajmy - Bóg nie wymaga cierpienia jedynie od ludzi. Cierpienie Syna Bożego świadczy, że Bóg nie tylko uznał, lecz i podjął tę samą logikę, której uznania i przyjęcia pragnie od ludzi.

Nasza wiara rodzi się w oparciu o wiarę Kościoła i święte księgi. Ale wiara zrodziła się w Izraelu, jeszcze zanim powstały księgi Starego Testamentu. W jaki sposób zrodziła się ta wiara? W jaki sposób rodzi się nasza wiara?

Nasza wiara nie rodzi się z czytania Pisma Świętego. Rodzi się przede wszystkim jako owoc i przejaw Tradycji, w jakie jesteśmy wszczepieni, oraz naszego wychowania. Przyjmujemy wiarę w Boga, jeszcze zanim poznamy cokolwiek z biblijnych ksiąg. Wiara rodzi się w nas jako tajemnicze dziedzictwo chrztu, którego woda nie spływa po dziecku tak, iż pozostaje tylko imię, które odtąd nosi, lecz chrzest sprawia szczególniejszą podatność na to, co otrzymujemy przez wychowanie. Oczywiście, jeżeli tego wychowania zabraknie, to i owoce chrztu mogą być znikome, bo łaska zakłada naturę i jej uwarunkowania.

Stosunkowo mało ludzi dochodzi do wiary w Boga w późniejszym okresie, a już zupełnie rzadkie są nawróenia pod wpływem czytania Biblii. Samo czytanie ksiąg biblijnych nie zapewnia zrodzenia się wiary.

To, co powiedziałem, dotyczy również ludzi, którzy żyli w czasach Biblii. Wiara Izraela istniała na długo przed powstaniem najstarszych ksiąg biblijnych. Trwała i rozwijała się dzięki ustawicznej pamięci o Bożej obecności w dziejach Izraela, pamięci przekazywanej w rodzinach i sanktuariach. Najważniejsze jej elementy, czyli rozmaite tradycje, złożyły się na świętą Tradycję, świętą w znaczeniu normatywności dla wiary Izraela. Biblia powstała, by tę Tradycję utrwalić wtedy, kiedy była ona poważnie zagrożona w obliczu wrogich najazdów, deportacji i klęsk, a więc gdy jej stróżowie, czyli ojcowie rodzin i kapłani, byli narażeni na śmierć. W ten sposób księgi biblijne stały się nośnikami świętej Tradycji, a zarazem nośnikami wiary w Boga.

Rola tradycji wiary przekazywanej w rodzinie jest zrozumiała. Zdarzają się jednak nawrócenia dorosłych, pomimo że w rodzinie nie było wiary...

Oczywiście, że zdarzają się takie nawrócenia, bo nie można powiedzieć, że jedyną drogą do wiary jest droga przez rodzinę. Mimo to w warunkach polskich i europejskich właśnie rodzina stanowi najbardziej naturalny i najczęstszy kontekst narodzin i wzrostu wiary. Również w czasach Nowego Testamentu na drodze do wiary musiało nastąpić spotkanie z pamięcią o Jezusie Chrystusie i wiarą w Niego. W Dziejach Apostolskich czytamy, że dworzanin królowej Etiopii, wracając z Jerozolimy, czytał Księgę Izajasza (Dz 8,27n). Gdy spotkał Filipa, oświadczył, że nic z tego nie rozumie. Dopiero wtedy gdy Filip wyjaśnił mu głębszy sens czytanego tekstu, czyli pomógł mu w objaśnieniu Starego Testamentu przez pryzmat osoby i wydarzenia Chrystusa (a to nie jest nic innego jak lektura ksiąg świętych w świetle Tradycji chrześcijańskiej), wtedy literalne rozumienie Pisma ustąpiło miejsca duchowemu, a dworzanin poprosił o chrzest. Wiara zawsze potrzebuje szeroko i dobrze pojętej Tradycji.

Wynikają stąd bardzo poważne konsekwencje. Po pierwsze, jeżeli ktoś chce osłabić wiarę i religijność, zazwyczaj nie uderza w prawdy wiary ani nie proponuje akademickich dyskusji na temat dogmatów, ale uderza w tradycję zachowywaną we wspólnotach Kościoła, niszcząc ją, osłabiając lub ośmieszając. Po drugie, dla człowieka, który stracił wiarę, ocaleniem może być wzgląd na tradycję. Przykładowo, dla kogoś, kto nie czuje żadnych związków ze sprawami religijnymi, momentem religijnego przebudzenia ku wartościom, które zagubił lub podeptał, może być rodzinne przeżywanie świąt Bożego Narodzenia, w którym tradycja odgrywa kluczową rolę. Jeżeli ludziom odbierze się tradycję, to i ich wiara może się stać się czymś pustym i pozbawionym koniecznej ochrony. Słyszymy o ludziach wierzących, ale nie praktykujących, co jest wielką bolączką naszych czasów.

Wiara, jeżeli jeszcze istnieje, staje się przeżyciem czysto indywidualnym, a nawet indywidualistycznym, które wobec licznych zagrożeń i pokus nie jest w stanie się obronić ani przetrwać.

za: katolik.pl