Luiza Dołęgowska, fronda.pl: W ubiegłą niedzielę - w św. Zesłania Ducha Świętego Mszy św. w Wilanowie przewodniczył Kard. Francesco Montenegro z sycylijskiej archidiecezji Agrigento. W homilii zwrócił się do wiernych z prośbą ,,...abyście byli w jedności z naszymi braćmi imigrantami.. z tymi, którzy walczą o bardziej godne życie”. Czy te słowa kardynała mają pomóc ,,otworzyć'' nas i nasze domy, miasta i wioski dla imigrantów?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Mamy niewątpliwie narastające trudności w relacji Kościół – imigranci. Oczywiście, powinniśmy spoglądać na ten problem najazdu i naporu migrantów na Europę wieloaspektowo. Ważne jest wsłuchanie się w głos świadków, duszpasterzy krajów, z których ci ludzie pochodzą, z tych, do których granic docierają, głosów ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji doświadczania na co dzień obcych. To prawda. Ale trzeba od razu uświadomić sobie, że jest to zadanie wielopłaszczyznowe. To materiał dla poważnych analiz.

Wspominam o tym dlatego, że pewien niepokój budzi we mnie wydarzenie, które ma charakter jednorazowy i jednostronny. Takim wydarzeniem jest homilia, ze swej istoty nie będąca referatem, ale przekazem także emocjonalnym, odwołującym się do uczuć odbiorców. Weźmy zacytowane przez panią redaktor zdanie: ,,...abyście byli w jedności z naszymi braćmi imigrantami.. z tymi, którzy walczą o bardziej godne życie”. Problem pierwszy to sformułowanie „walczą o bardziej godne życie”. Ksiądz Arcybiskup nie wskazuje żadnej formy tej walki, natomiast z przekazów tych dni wiemy, że walka obejmuje taranowanie ciężarówkami, podrzynanie gardeł, wysadzanie bomb…

Nie chcę absolutnie powiedzieć, że każdy migrant jest terrorystycznym bojówkarzem, ale zwrot „walczą o bardziej godne życie” brzmi niezwykłym dysonansem w porównaniu z rzeczywistością, która temu sloganowi towarzyszy. W tym kontekście nie bardzo też wiem, jak miałbym okazać jedność z tymi ludźmi, więcej – czy mam prawo ją okazać? W kontekście tego, co się dzieje, czego jesteśmy świadkami takie słowa są zbyt dwuznaczne i mogą wywoływać zasadny niepokój – czy mam rzeczywiście otwierać swoje drzwi i swój dom, by okazać jedność?

Czy kardynał Montenegro, urzędujący w sycylijskiej archidiecezji może nie wiedzieć, że to m. in. włoska mafia zarabia na sprowadzaniu dziesiątek tysięcy imigrantów? Czy to nie tam, u siebie, gdzie rozwija się na wielką skalę przestępczość i przemoc powinien szczególnie intensywnie ewangelizować?

Oczywiście, jeśli odpowiem twierdząco, może to trącić pewną arogancją wobec Księdza Kardynała. Ale problem jest nie tylko grzecznościowy i kurtuazyjny. Sprawa fali migrantów jest sprawą naprawdę wieloaspektową. Rozumiem, że my kapłani, duszpasterze jesteśmy zainteresowani wymiarem przede wszystkim charytatywnym i pastoralnym – pomóc, towarzyszyć, integrować… Ale rodzi się pytanie o to, czy w ogóle ma sens jakakolwiek forma działania bez poznania podstaw problemu, bez jego analizy. Wiem, że ktoś może zarzucić mi małostkowość, a przede wszystkim teoretyzowanie. Ale bez jakiejkolwiek diagnozy, która sięga teorii, założeń, modelu – nie podejmiemy żadnych środków zaradczych. Wciąż musimy pytać – co jest powodem tej fali uchodźczej? Jak to jest, że ludzie prześladowani, represjonowani, pozbawieni środków do życia znajdują potężne środki finansowe, by zostać przerzuconymi przez granicę? Jak to jest, że takie przerzuty są pozbawione nadzoru humanitarnego i militarnego? Jak to jest, że takie przerzuty nie są zatrzymane przez nadzór militarny? Kto na tym zarabia? Pani pytanie dotyczy jednego z ogniw tego łańcucha. Bardzo istotnego.

Kiedy mówimy o jakimkolwiek złu, musimy sięgać do jego przyczyn, kontekstu,  wielości podmiotów uczestniczących w tym zjawisku. Jest prosto powiedzieć „pomóżmy imigrantom, okażmy im jedność”, ale trudniej jest powiedzieć – „walczmy z terroryzmem w krajach terroru, nie pozwólmy na złu żerować mafii, nie ulegajmy presji faktów zła”. To trochę przypomina mi pytanie Pana Jezusa do paralityka:  „Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy też powiedzieć: "Wstań i chodź!"” (Mt 9, 5).

Nie przywróci się do życia społecznego nikogo, komu nie pomoże się w przezwyciężeniu zła, które go kształtuje.

Czy w imię fikcyjnej ,,solidarności europejskiej'',  której nigdy nie odczuliśmy jako Naród,  mamy dać się zabić, aby - jak mówił w homilii kard. Montenegro ,,..wygrać z wszelką obojętnością i hipokryzją...''?

Faktycznie, nadużywamy w narracji tak politycznej, jak kościelnej tych słów – „solidarność”, „miłosierdzie”. Solidarność znaczy – jeden drugiego brzemiona noście, nigdy zaś jeden przeciw drugiemu…  Tak przypominał św. Jan Paweł II. Najkrócej i najprościej. Otóż na nasze, europejskie próby „jeden drugiemu” spotykamy się z postawą „jeden przeciw drugiemu”. Taka asymetria nie oznacza solidarności. Nie jest też miłosierdziem.

Zgodzę się z kard. Montenegro, że nasza cywilizacja odznacza się obojętnością i hipokryzją. Jest to obojętność wobec realnie łamanych praw człowieka  - prawa do życia, prawa do wolności religijnej, prawa do wolnego sumienia, prawa do pracy. Jest to hipokryzja, w sytuacji, w której zamiast walki o te prawa, Zachód walczy o „prawa” reprodukcyjne, o „prawa” do adopcji dzieci przez homozwiązki, o „prawa” aborcyjne. Jest obojętność, gdy zamiast okazywać solidarność z mordowanymi Koptami, użalamy się nad „prześladowaniami” sfrustrowanych lesbijek. Jest hipokryzja, gdy zamiast walczyć z tymi, którzy mordują chrześcijan w Syrii, tworzy się ustawy o dobrostanie zwierząt. To jest obojętność i hipokryzja Zachodu! Ale w walce z tą hipokryzją i obojętnością nie ma miejsca na przyjmowanie wrogów cywilizacji do naszego domu.

Hierarchowie kościelni, szczególnie z Włoch odwiedzając Polskę- jeden z ostatnich bezpiecznych i normalnych krajów europejskich- nawołują do przyjmowania imigrantów. Czy nie wpisują się tym samym w strategię unijnych dygnitarzy - F. Timermansa, M. Schulza i J-C. Junckera - czyli w wymuszanie na Polsce uległości i skazanie nas na podobną rzeź, jak w ich krajach?

Myślę, że warto przypomnieć myśl św. Jana Pawła II, który pisał, że kryzys prawdy to kryzys pojęć. W obu narracjach – politycznej i kościelnej, mowa jest dzisiaj o „prawach”, o „miłosierdziu”, o „solidarności”, o „integracji”. Ale czy rzeczywiście te pojęcia znaczą to, co wyrażają? Mam poważne wątpliwości. Nie można mówić o prawach migrantów, jeśli nie uwzględni się tego, że z tymi prawami są symetryczne obowiązki. Emigrant ma prawa, ale ma też obowiązki. Na dodatek jego prawa nie są bezwarunkowe i bezwzględne. To znaczy fakt, że mam prawo do emigracji nie znaczy, że jakieś państwo ma obowiązek mnie przyjąć. Jeśli mówimy o solidarności, zauważmy, że to jest mocna wola czynienia dobra. Ale ona nie oznacza czynienia dobra wedle miary, którą określa się dowolnie, albo, którą określa ten, komu chcemy okazać solidarność. Gdyby solidarność oznaczała dostosowanie się do czyichś roszczeń – musiałbym być solidarny ze złodziejem czy rabusiem oddając mu swój dobytek. Nie, każde z tych pojęć ma swoje znaczenie.

Niestety, w narracji politycznej mamy nowomowę poprawności politycznej, czyli pospolitego bełkotu. Co dramatyczne, to fakt, że w Kościele, niektórzy z nas, duchownych, ulegają tej tendencji i zatracają przywilej analizy i interpretacji słowa. Mówimy „integracja”, „dialog”, „miłosierdzie”. To ważne słowa, ale nie ma wśród nas Janów Pawłów, którzy tym słowom nadawali ciężar gatunkowy. Są wśród nas ci, którzy mówią narracją nie słowa nauczycielskiego, ale mówią narracją przymilnego wywiadu dziennikarskiego. Stąd problem.

Dziękuję za rozmowę.