Ilu z nas przystępuje do Komunii Św. i bierze udział we Mszy Św. i jakie płyną z tego wnioski - tę i inne kwestie porusza ks. prof. Paweł Bortkiewicz w rozmowie z portalem fronda.pl.

Biuro Prasowe Konferencji Episkopatu Polski opublikowało wynik ogólnopolskiego badania uczestnictwa wiernych w jednej niedzielnej Mszy Św.  - 16 października 2016, w której  wzięło udział 36,7% zobowiązanych katolików, a do Komunii Świętej przystąpiło 16%.  Wg danych najwięcej katolików wzięło udział we Mszy. Św w diecezji tarnowskiej (66,9%) i diecezji rzeszowskiej (60,5%), zaś najmniej w diec. szczecińsko-kamieńskiej (22,7%) i łódzkiej (23,4%).

Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Czy ten niewysoki wynik udziału we Mszy Św, choć dotyczy tylko jednej niedzieli w roku, powinien być powodem do niepokoju?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr: Może najpierw trzeba zauważyć, że Kościół katolicki w Polsce od lat prowadzi takie badania. Prowadzi je także w innych sferach dotyczących socjologii religii. I interpretuje je w sposób kompetentny, właściwy dla specyfiki tej dziedziny wiedzy, jaką jest socjologia religii. Wspominam o tym dlatego, że po pierwsze warto mieć świadomość tego, że Kościół przywiązuje wagę do badań empirycznych, choć zarazem odwołuje się do rzeczywistości ponadempirycznej. Z drugiej strony, warto zauważyć, że tak jak istnieje specyfika tych badań, metodologia, tak też specyficzny jest sposób ich właściwej interpretacji. Tym zdaniem zamykam sobie właściwie usta - nie będąc socjologiem, nie czuję się kompetentny, by takie interpretacje podejmować. Mam jednak wrażenie, że trzeba oczywiście liczyć się z powagą tych badań, ale nie można ich absolutyzować. Od szeregu już lat socjologowie zwracali uwagę na pewne zachodzące w naszym Kościele w Polsce procesy interioryzacji religii, czy zwiększania poziomu osobistej odpowiedzialności za wiarę. Można zatem przypuszczać, że choć maleje liczba ogólna wierzących, to rośnie liczba świadomych katolików. Niemniej, takie zjawisko nie może do końca satysfakcjonować.

16 procent wiernych przystępujących do Komunii Świętej świadczy o pewnej niechęci polskich katolików do sakramentu spowiedzi - czym to może być spowodowane?

Myślę znów, że jest to wynik, który można oceniać w sposób zróżnicowany. Na Zachodzie katolicy masowo uczestnicząc we Mszy świętej przystępują do komunii. A wraz z nimi przystępują też ludzie przypadkowo obecni w kościele. W przypadku katolików oznacza to zanik poczucia sakrum, tego, że mamy tu do czynienia z Najświętszym Sakramentem. Przystępuje się zatem do komunii jak na przyjęciu urodzinowym podchodzi się do bufetu. Katolicy stają się w ten sposób konsumentami świętych obrzędów. Badania w Polsce pokazują, że ten proces jeszcze się u nas nie upowszechnił. Jest w nas poczucie grzechu, jest poczucie sakrum, jest świadomość tego, że na przykład fakt, że „kochałem się z moją dziewczyną” oddala mnie od tego, który jest Miłością. A zatem jest też rozumienie różnicy tego, co znaczy „kochać się” i tego, co znaczy „miłować”. Ale, ma pani zupełną rację, że jest to także niepokojący sygnał dotyczący sakramentu pokuty i pojednania. Na pewno w realiach polskich jest on właściwie powszechnie dostępny. Problem tkwi zatem w nas samych, w tym wewnętrznym oporze, przełamaniu się, podjęciu dzieła nawrócenia. Wciąż zatem potrzebujemy katechezy na temat terapeutycznego charakteru tego sakramentu.

Czy to znak czasu - chodzi mi o populację osób dziś dorosłych, które były wychowywane w innym duchu niż ich rodzice z pokolenia lat '30 i ’40?

Niewątpliwie zmieniamy się, zmienia się nasza mentalność. Zmienia się też przeżywanie wiary. Byłbym jednak bardzo ostrożny z wartościowaniem typu - teraz jest zdecydowanie gorzej, niż było kiedyś (albo odwrotnie). Kiedyś przeżywanie wiary miało charakter mocno wpisany w masowo przeżywaną religijność. To przeżywanie było też mocno wpisane w doświadczenie tradycji. Oczywiście, rola tradycji, zwłaszcza rodzinnej jest nie do przecenienia. Ale znakiem czasu, jest niewątpliwie indywidualizacja, internalizacja postaw. Współcześnie człowiek zafascynowany własną wolnością, ceni to, co jest jego osobistym wyborem. Czasem ten wybór kosztuje, można by doświadczyć go wcześniej, właśnie ufając wspólnocie, w której się żyje. Ale cenimy bardzo to, co jest własne, osobiście zdobyte. A zarazem w tym zdobywaniu Boga mamy dziś o wiele więcej pomocy, niż kiedyś. Mam na myśli Pismo Świete, lektury dobrych książek, dobre portale internetowe (nie mogę chyba uprawiać tu reklamy, ale… wiemy, gdzie rozmawiamy). Jednocześnie, właśnie poczucie wartości własnej osoby stanowi fałszywą (ale doświadczaną jako prawdziwa) przeszkodę zwłaszcza w sakramencie pokuty. Wciąż widzimy w nim raczej sakrament upokorzenia, poniżenia, doświadczenia własnej grzeszności i małości, niż sakrament uzdrowienia. Może to gdzieś w tych kłopotach w przeżyciem wartości samego siebie i w kłopotach z wolnością leży to zróżnicowanie?

Z racji zainteresowania ''Gazety Wyborczej'' kwestią odpływu wiernych z Kościoła, która ''alarmuje'' i dostrzegła temat pisząc, że jest najmniej ludzi w Kościele od 1980 r. - warto by zapytać, czy częste pisanie i mówienie w wielu mediach Agory (stacje radiowe, portale, dziennik, tygodniki lifestylowe) głównie w sposób pejoratywny o księżach, zakonnicach i lansowanie modelu życia w stylu ''róbta co chceta'' przyczynia się do zniechęcenia ludzi do Kościoła katolickiego?

Przed laty chyba ks. prof. Pawlina zwracał uwagę, że współczesna młodzież zna księdza (a zapewne i Kościół) bardziej z seriali telewizyjnych, niż z osobistego kontaktu. Oczywiście, ten obraz księdza i Kościoła może być bardzo pozytywny - jak choćby ten z serialu o ojcu Mateuszu. Ale nawet taki obraz jest tylko obrazem rzeczywistości. Czymś zupełnie innym jest osobiste doświadczenie wiary świadka, doświadczenie wiary wspólnoty Kościoła. Trzeba jednak podkreślić, że zdecydowanie częściej widzimy dzisiaj obrazy negatywne, zarówno prawdziwe, jak i fałszywe. Te prawdziwe stanowią zdecydowaną mniejszość. Tysiące razy mówiliśmy w czasie różnych dyskusji na temat pedofilii, że - po pierwsze - każdy przejaw pedofilii a Kościele jest skandalem i bolesną raną. Ale - po drugie - apelowaliśmy w tych dyskusjach o rzetelność i uczciwość ocen.

Jednak są media, które w szczególny sposób pożywiają się takimi historiami, opisują je po wielokroć, z krzywdą dla większości mądrych, dobrych kapłanów.

Księża stanowią w gruncie rzeczy grupę, nazwijmy to zawodową, w niewielkim stopniu dotkniętą tym złem. Dlaczego przekaz medialny odwraca te proporcje i czyni grupę księży grupą perwersyjnych zboczeńców. Dlaczego ci, którzy odsądzali od człowieczeństwa nieżyjącego już abpa Wesołowskiego, nie szczędzili słów uznania i hołdów wobec skazanego wyrokiem sądowym Romana Polańskiego? W taki sposób buduje się fałszywy obraz Kościoła i wierzących. To raz. Wspomina pani redaktor o rozczulaniu się nad stanem polskiej religijności w Gazecie Wyborczej. To oczywiście wzrusza i odbiera głos… Powinienem zapewne zamilknąć i łkać w papierowe wydanie GW. Ale przecież to GW wiodła prym w obalaniu „stereotypu” Polak - katolik, a w gruncie rzeczy wiodła prym w niszczeniu tożsamości narodowej wielu z nas. To GW z uporem maniaka dzieliła jak tort nożem Kościół w Polsce na „łagiewnicki” i „toruński”. To GW wytaczała ogromne fundusze na walkę z „imperium Rydzyka” pokazując, jak bardzo jest ono niekatolickie i antysemickie zarazem.

Dziś, gdy w tym imperium, w świątyni toruńskiej, w kaplicy Męczenników Polskich, spotkali się Polacy i Żydzi, by oddać hołd setkom polskich bohaterów, którzy oddali życie za ratowanych Żydów w czasie II wojny światowej, można było doświadczyć, prawdziwości tych ocen… Ale, propaganda dociera do niektórych. I dotarła też do grupy ludzi zainfekowanych Wyborczą. A jest to infekcja niebezpieczna - niszczy komórki mózgowe, odbierając zdolność samodzielnego myślenia. Nie chcę już dalej ironizować. Ale wiem z pewnością, że artykuły takie jak ten, który wskazujemy w naszej rozmowie, mają na celu przekonać nas, że jest źle, że jest coraz gorzej… A w konsekwencji, że jesteśmy na równi pochyłej, która kończy się totalną katastrofą Kościoła i katolicyzmu. Otóż, chcę powiedzieć jedno. Jestem świadom dogłębnie tego, co wyrażam każdego dnia w modlitwie w czasie mszy świętej: „nie zważaj na grzechy nasze, ale na wiarę swojego Kościoła” - jesteśmy grzeszni, jest w nas, mam na myśli szczególnie duchowieństwo, wiele zawinionego i niezawinionego zła i słabości, ale - wierzę w Kościół. Jeden, święty, powszechny i apostolski. I wierzę, że tam, gdzie jest Bóg, a Bóg żyje w Kościele, jest przyszłość.

Dziękuję za rozmowę