Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Po odrzuceniu przez Prezydenta Dudę dwóch najważniejszych ustaw reformujących polski system sądowniczy pojawiły się głosy krytyczne wobec prezydenta, który przyjął inną strategię, niż spodziewali się jego wyborcy. Część z nich nadal wierzy, że skutki tej decyzji będą dobre dla Polski i ustawa za dwa miesiące wejdzie w życie.  Jakie jest zdanie Księdza Profesora w tej sprawie?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Nie mogę ukrywać, że decyzję Pana Prezydenta przyjąłem z dużym zaskoczeniem. Ne mogę do tej pory otrząsnąć się z prezydenckiego weta. Starałem się i staram nadal zrozumieć to, co się stało z pomocą rożnych komentarzy. Przyjmuję więc najpierw do wiadomości opinie, które bronią prezydenckiej decyzji. Opierają się one na kilku argumentach. Przede wszystkim na argumencie niezależności Głowy Państwa od obozu politycznego, któremu zawdzięcza swoją nominację. Oczywiście, jestem w stanie uznać wielkość decyzji, podkreślającej niezależność od osób sobie bliskich. To swoiste sparafrazowanie zasady „amicus Plato, sed magis amica veriatas". Ale tutaj właśnie pojawia się pytanie, czy faktycznie decydująca jest „veritas"? Czy decyduje wartość, o którą zabiega Pan Prezydent, a której nie zaprezentował w swojej propozycji PiS? Inne głosy wsparcia Pana Prezydenta przypominają o wypomnianym przez niego braku konsultacji. Nie bardzo przekonuje mnie ten argument, skoro Pan Prezydent zgłaszał do projektu ustawy, nad którą debatował Sejm, swoje poprawki. Oczywiście znajomość tekstu ustawy nie oznacza konsultacji, ale też nie sądzę, by jakakolwiek ustawa była możliwa do wspólnego ustalania przez stronę rządową i Pana Prezydenta na etapie projektu. Takie „konsultowanie" wzbudziłoby dopiero komentarze!

Wreszcie, spoglądam na argumenty mówiące o jasno wyrażanej woli Pana Prezydenta, co do budowania wspólnoty narodowej. To ważny argument. Ale powiedziałbym najkrócej tak: wspólnota to etap finalny. Przed nim musi być pojednanie a jeszcze wcześniej porozumienie. Nie widzę aktualnie możliwości tego porozumienia, bo to słowo zawiera w sobie czynnik „rozumu", „rozumności", a tzw. opozycja totalna wyciąga na ulice tłumy bezrozumnych ludzi. Wiem, że to może ściągnąć na mnie kolejną falę hejtów, ale... Proszę, byśmy przypomnieli sobie choćby filmy zamieszczone przez panią redaktor z manifestantami kopiącymi agresywnie w barierki w Warszawie, czy nawet widok demonstrantów z transparentami wyprodukowanymi według tych samych makiet graficznych, co węgierskie transparenty. Ludzie trzymający matryce protestów sami są matrycami socjotechników. To jest rozbuchany emocjami tłum. Z tym tłumem nie da się osiągnąć porozumienia. A do wspólnoty - droga bardzo daleka.

Tak więc, nie ukrywam, że te komentarze mające obronić decyzję prezydencką mnie nie satysfakcjonują. Z drugiej strony, rozumiem, że Pan Prezydent może mieć argumenty, które nie nadają się do upublicznienia, ale są argumentami ważnymi. W tym jednak właśnie przypadku widziałbym drogę koncyliacji a nie ogłaszania weta. Ufam jednak Panu Prezydentowi w tym sensie, że skoro zadeklarował publicznie projekt nowej ustawy, wierzę, że tego zdania dotrzyma. Nie zmienia to jednak zaistniałego niepokoju, w jakim kierunku pójdą projekty ze strony Głowy Państwa. Musimy więc uzbroić się w cierpliwość.

W wywiadzie z doktorem Jerzym Targalskim padły mocne słowa na temat działań Pana Prezydenta Dudy i diagnoza całej sytuacji, jaka rozgrywa się dziś w Polsce. Czy spodziewa się Ksiądz zmasowanego ataku różnych sił, które działając dotychczas pozornie na rzecz dobrej zmiany, nagle pokażą swoją prawdziwą twarz?

To bardzo mocny wywiad i porażająca diagnoza. Nie chciałbym do niej się bezpośrednio ustosunkowywać, choćby ze względu na brak wiedzy w tym zakresie. Jednak, to co jest sednem pytania pani redaktor, jest czytelne dla każdego. Decyzja Pana Prezydenta, niezależnie nawet od jej oceny merytorycznej, spowodowała niebywałą polaryzację stanowisk po stronie prawicowej. Z jednej strony pojawili się apologeci Pana Prezydenta, którzy kreują go na wyjątkowego męża stanu. Ale w konsekwencji, niektórzy z nich kreując i rozbudowując konflikt między Prezydentem a Prezesem PiS ogłaszają konieczność ustąpienia ze sceny politycznej tego drugiego. Takie głosy mnie osobiście bolą i oburzają. Dotyczą bowiem człowieka, który w moim przekonaniu jako jeden z niewielu, a właściwie jedyny zasługuje na tytuł męża stanu. Można szydzić z tego człowieka, schodząc do poziomu prymitywnego „Ucha Prezesa", ale to wywołuje tylko litość wobec szydzących. Pan Prezes dokonał rzeczy historycznej, doprowadzając do realnej transformacji Polski, a uczynił to w sytuacji człowieka realnie zmiażdżonego cierpieniem. Kpiny w takiej sytuacji z tego człowieka i ataki na niego wywołują we mnie więcej niż niesmak, wywołują pogardę.

Z drugiej jednak strony pojawiają się głosy typu takiego, jaki usłyszałem dzień po zawetowaniu ustaw: „proszę księdza, Andrzej Duda przestał być moim prezydentem". Stanowczo protestowałem i protestuję przeciw takim opiniom. Nie można jednym aktem, choćby dla nas niezrozumiałym podważać dokonań naszego Prezydenta. Nie można zignorować jego głosu i stanowczości w tym, co dotyczy Polski.

Polaryzacja tych stanowisk wśród nas jest jednak bardzo niepokojąca. Nie chcę używać tutaj ani frazesów ani sięgać po patos. Ale, mówiąc językiem biblijnym trochę to przypomina chaos podzielonej gminy chrześcijańskiej - „my jesteśmy Pawła, a my Apollosa". Parafrazując rozgoryczonego Pawła Apostoła, trzeba by przypomnieć, że tak naprawdę jesteśmy Polski, nie żadnej partii czy osoby tej partii. I jako kryterium oceny musimy mieć dobro Ojczyzny i Państwa. Dlatego trzeba powściągnąć emocje i czekać na dalsze działania Prezydenta RP.

Prezydent Andrzej Duda jest katolikiem i wielokrotnie pokazywał i utwierdzał wierzących Polaków, że Bóg, honor i Ojczyzna to największe wartości. Czy po tych decyzjach Pana Prezydenta, które godzą w nasz honor i w Ojczyznę, bo pozostawiają nadal wielką, sądowniczą władzę zdegenerowanym ludziom, możemy mimo wszystko być spokojni, że Bóg jednak czuwa nad Polską i wszystko skończy się dobrze?

Pan Prezydent Andrzej Duda jest faktycznie człowiekiem wierzącym i to jest dla nas, jako narodu katolickiego wielkim dobrodziejstwem. Ale los narodu i ojczyzny nie jest tylko w gestii działań prezydenckich. To sprawa, która winna angażować nas wszystkich. Sprawa ustaw sądowniczych pokazała nam dwa modele życia społecznego. Z jednej strony - „Spółdzielnia", „Kasta", korporacja zatroskana o swoje interesy, zdystansowana od narodu, z drugiej strony propozycja zmian, idących w kierunku demokratyzacji systemu, w kierunku myślenia o społeczeństwie i państwie w kategoriach dobra wspólnego. Jednak zmiana systemów prawnych nie wystarczy, jeśli nie zostanie zmieniony sam sposób myślenia i etos życia. To w dużej mierze zależy od nas. Od tego, czy w drobnych przestrzeniach życia społecznego będziemy akceptować „spółdzielców" czy staniemy po stronie zatroskanych o dobro wspólne. Przykład batalii sądowniczej uzmysławia nam, jak wiele jest jeszcze w Polsce do wygrania. Najbliższym etapem są wybory samorządowe. Dziś, na przykład wielkie miasta, które są władane przez „korporacjonistów" czyli totalną opozycję są faktycznie w opozycji do państwa. Wystarczy skonfrontować na przykład decyzje rządu wobec problemu nachodźców islamskich a propagandowe decyzje prezydentów miast o ich przyjmowaniu. Wspominam o tym dlatego, że sami musimy uporządkować wiele spraw, mocą naszych instrumentów i mocą naszej woli, a wówczas będzie otwarta przestrzeń dla działania Pana Boga. W Jego opatrzność nie możemy wątpić, o naszą roztropność działań, musimy zabiegać.    

Dziękuję za rozmowę