Portal Fronda.pl: Narasta chaos wokół papieskiej adhortacji Amoris laetitia. List czterech prominentnych i zasłużonych kardynałów doczekał się wyłącznie pobieżnej, medialnej odpowiedzi Ojca Świętego. Czy podniesione przez kardynałów Burke'a, Brandmüllera, Caffarrę i Meisnera problemy odnośnie niektórych punktów adhortacji zasługiwałyby zdaniem Księdza Profesora na nieco szerszą odpowiedź?

 

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr: List księży kardynałów jest niewątpliwie wydarzeniem bez precedensu w najnowszych dziejach Kościoła. Jednak nie dlatego, że został skierowany, ale ze względu na jego charakter i sposób komunikacji. Wcześniej, na przykład za pontyfikatu św. Jana Pawła II, mieliśmy także różnego rodzaju adresy kierowane w stronę Papieża. Przypomnę tu choćby deklarację kolońską czy deklarację z Koenigstein. 

Dotyczyły one wątpliwości czy też wprost krytyki ze strony sygnatariuszy tych pism pod adresem Papieża. Jednak trzeba zauważyć znaczące różnice. Sygnatariuszami tamtych pism byli teologowie, niekiedy uznani, niekiedy kontrowersyjni, byli nimi katecheci, ludzie mniej lub bardziej znani, wierni świeccy. Nie byli to jednak hierarchowie o takiej renomie, a takim autorytecie, jak w aktualnym przypadku. Co jednak ważniejsze, to charakter tych wystąpień. Ich istota. Mówiąc pewnym skrótem - sygnatariusze tamtych pism za czasów Jana Pawła II domagali się rozcieńczenia doktryny Kościoła, jej liberalizacji. W tym przypadku, hierarchowie proszą o wyjaśnienie wątpliwości w celu ujednoznacznienia doktryny.

Sprawa druga - list czterech kardynałów był skierowany do Kongregacji Nauki Wiary, zatem tylko pośrednio do Biskupa Rzymu. Zadziwia mnie brak reakcji, zarówno Kongregacji, jak i samego Papieża. To, co było przedstawione w liście, dotyczy pytania o samą istotę moralności katolickiej, o pewne principia. To nie jest kwestia interpretacji kazusów, ale zasad. Tutaj mamy prawo oczekiwać odpowiedzi jasnej i klarownej. Odpowiedź Biskupa Rzymu została udzielona medialnie. Sprowadza się do zarzutu, że autorzy listu nie znają ducha Soboru Watykańskiego II. Opowiadają się za legalizmem a nie za personalizmem. Ale to jest odpowiedź równie mocna, co banalna. Sobór istotnie  wyrwał teologię moralną katolicką z rygorów legalizmu, minimalizmu, kazuizmu. Ale nie wyjął tej teologii i moralności z posłuszeństwu prawu Bożemu. Często dzisiaj powołujemy się na soborowy akcent padający na sumienie. Ale Sobór nie określił sumienia jako normy kreującej oceny moralne. Sobór wskazał na sumienie, jako sanktuarium spotkania człowieka z Bogiem, w którym to sanktuarium człowiek słucha głosu Boga. Słucha, a nie przedstawia swojej wizji, narzucając ją Bogu. O tym, że kardynałowie, wykazują bardzo dobrą znajomość Soboru Watykańskiego II, świadczy choćby to, że nie odwołują się do swoich, skądinąd cennych dzieł (jak np. w przypadku Brandmuellera czy Caffarry), ale do nauczania wielkiego Jana Pawła II, jednego ze współtwórców Soboru.

Kiedy czyta się kontrowersyjne fragmenty Amoris laetita, rodzą się pytania o to, czy nie można interpretować na przykład tekstów podkreślających nieodwołalny wybór miłości w kategoriach takiej mocy, jaką niektórzy przypisywali opcji fundamentalnej? Inaczej mówiąc, rodzi się pytanie, czy w perspektywie nakreślonej przez Amoris laetita możliwe jest mówienie o możliwości popełnienia grzechu śmiertelnego? Inne pytanie dotyczy tego, czy owo osławione „rozeznanie”, które ma stanowić kryterium podejmowania ocen dotyczących związków nieregularnych nie jest faktycznie wersją sumienia kreatywnego? Czy zwracanie uwagi nie na istotę związku nieregularnego (trwania w cudzołóstwie) ale na jego konsekwencje w postaci dobra dzieci w tym nowym związku, nie jest zbliżone do krytykowanego przez Magisterium Kościoła konsekwencjonalizmu o korzeniach utylitarnych. Zdecydowanie nie można, nie godzi się skwitować tych wątpliwości wywiadem prasowym w tonacji „oni się na tym nie znają”.

Czterech kardynałów oskarża się o rozmaite błędy bądź wręcz grzechy. Zarzuca im się niezrozumienie Ewangelii, potrzebę szybkiego nawrócenia, a nawet - co zrobił przewodniczący greckiego episkopatu - po prostu herezję. Czy to właściwy sposób dialogu z tymi, którzy mają wątpliwości wobec jasności Amoris laetitia?

Oczywiście można stawiać sobie emocjonalne zarzuty. Ale przecież problem nie leży w sferze emocji i powierzchownych stwierdzeń. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, kardynałowie, autorzy listu nie stawiają  zarzutów. Podnoszą wątpliwości, stawiają pytania. Tak wiele mówimy dzisiaj o dialogu. Ponoć żyjemy w kulturze dialogu. Ale dialog domaga się szacunku dla cudzych poglądów. Dialog oparty jest na dyskursie, ważeniu argumentów. 

Bardzo zdumiał mnie list przewodniczącego episkopatu greckiego. Zarzut herezji w tym wypadku jest chyba zupełnie absurdalny Nie zdziwiłbym się, gdyby hierarcha z Grecji postawił zarzut schizmy Ona bowiem, w sposób nieformalny, moim zdaniem, staje się rzeczywistością pełzającą, choć - znów moim zdaniem - nie za sprawą kardynałów, o których rozmawiamy. Herezja to wszak kwestia błędu doktrynalnego. A pytanie stawiane w sposób nawet najbardziej dosadny nie jest stwierdzeniem błędu, przeciwnie, jest próbą ocalenia przed herezją.

Jeżeli chcemy rozmawiać na trudne tematy - wsłuchujmy się w treść cudzych słów. Jedyną, jak do tej pory, merytoryczną odpowiedzią na wątpliwości kardynałów jest artykuł prof. Rocco Buttiglione. To jest poważny głos, choć nie twierdzę, że mnie osobiście przekonujący. Z takim głosem mogę jednak polemizować, z głosem na przykład o herezji Autorów listu, albo z zarzutem ich nieznajomości Ewangelii, raczej nie sposób.

Jak wygląda właściwie problem interpretacji papieskiego dokumentu? Biskup rzeszowski ks. Jan Wątroba komentując list kardynałów powiedział, że wolał dokumenty Jana Pawła II, które nie wymagały żadnej zewnętrznej interpretacji. Czy publikacja Amoris laetitia była krokiem odpowiednio przemyślanym, czy też może, ze względu na problemy wokół dokumentu, jeszcze przedwczesnym?

Amoris laetitia była dokumentem ogromnie oczekiwanym. Sam Synod swoimi obradami wytworzył taką atmosferę. Wydawało się, że po kontrowersyjnych debatach synodalnych potrzebny jest mocny głos Kościoła. Jasny i precyzyjny. Kard. Caffarra podkreślał, że na dobrą sprawę wystarczyłaby relektura Familiaris consortio. Ale został opublikowany dokument autorski papieża Franciszka. Oczywiście, jak każdy inny, jest on w różnych fragmentach, różnie odczytywany. Od początku jednak, najwięcej emocji budził rozdział VIII. 

Domagał się uściśleń, ujednoznacznienia interpretacji. Autor dokumentu zachowywał się jednak w sposób zaskakujący do jakiego nie byliśmy przyzwyczajeni. Pamiętamy, jak skierował pytających o interpretację węzłowych niejasności dotyczących możliwości korzystania z sakramentu Eucharystii przez ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych - do kard. Schoenberna. Wielu biskupów, teologów, filozofów, a także tak zwanych zwykłych wiernych świeckich, prosiło w swoich wystąpieniach, listach, petycjach o wyraźne sprecyzowanie niejasności. Ono nie następowało. Pojawiały się kolejne interpretacje, w tym dość specyficzne. Krytycy papieża próbowali osłabić rangę jego adhortacji nadając jej charakter prywatnych poglądów Biskupa Rzymu. O tym miała świadczyć choćby sama stylistyka dokumentu, w którym Papież powołuje się na solidarność z opiniami niektórych ojców Synodu, na swoje odczucia itp Jednak trudno odmówić temu dokumentowi, rangi, jaką posiada. Inni, próbowali i próbują czytać ten tekst w ramach tzw. hermeneutyki ciągłości, interpretując trudne fragmenty, trudne,czyli niejednoznaczne poprzez ciągłość nauczania Kościoła. Tak można było robić do momentu, w którym pojawiła się korespondencja biskupów regionu Buenos Aires z Biskupem Rzymu. Jak wiemy, biskupi nadali adhortacji Amoris laetitia interpretację, nazwijmy to permisywną, przyzwalającą na dopuszczenie do komunii osób żyjących z związkach cudzołożnych. Spotkało się to z listem pochwalnym samego Autora adhortacji. Czy jednak ten list papieża Franciszka, o którym informował najpierw portal LIferSiteNews, a potem L’Osservatore Romano i Radio Vaticana, jest  urzędową interpretacją? Tu nie może być wątpliwości - nie jest. Nie jest, bo list nie został, w przeciwieństwie do adhortacji opublikowany urzędowo. Mówiąc krótko. Mamy urzędowy dokument - adhortację. Dokument niejednoznaczny. Niektórzy chcą go interpretować zgodnie z hermeneutyką ciągłości. Ale jest to interpretacje nie urzędowa. Inni, interpretują go permisywnie. Zdaje się to wspierać sam Papież, ale nie czyni tego urzędowo. Mamy zatem niejednoznaczność. A w tej kwestii  chciałoby się, by wybrzmiały konkretem słowa Pana Jezusa „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”. I nie jest to kwestia stylistyki, ale prawdy, która ma moc wyzwolenia.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.