Luiza Dołegowska, Fronda.pl: Na stronach wyborcza.pl pojawił się artykuł o byłej zakonnicy, która domagać  się będzie w sądzie renty i odszkodowania od swojego byłego zgromadzenia. Nie znamy treści pozwu, ale z artykułu można wywnioskować, że była zakonnica czuje się poszkodowana fizycznie i psychicznie. Jaki może być cel takiego artykułu  i pytania w tytule ,,Zakonnica to niewolnica(..)?''

Ks. Prof Paweł Bortkiewicz: Zacznę od tego, że artykuł odsłania dramat kobiety, katoliczki, zakonnicy. Dramat – w moim przekonaniu - w swej istocie prawdziwy. Problem zderzenia ideałów młodego człowieka z twardą rzeczywistością, z niekompetencją przełożonych kościelnych, z archaicznymi zjawiskami stylu życia zakonnego, z wykorzystywaniem – nie jest niestety fikcją. Ma niekiedy miejsce. Trzeba jednocześnie podkreślić, że w samym artykule znajdują się pewne jakby ostrzeżenia,  które tej dziewczynie były dawane. Gdy wybierała się do Zgromadzenia, ani siostra katechetka, która była dla wstępującej wzorem i główną inspiracją wyboru tego zgromadzenia, ani proboszcz nie wspierali tej decyzji. Byli jej przeciwni. Młodziutka dziewczyna, w wieku 17 lat, zgodnie ze zwyczajem, jako nowicjuszka podpisuje zobowiązanie, że w razie rezygnacji bądź zwolnienia ze Zgromadzenia nie będzie rościła sobie pretensji do odszkodowania. Ale przecież, jako dojrzała, 24 – letnia osoba, zgodnie z prawem kościelnym pisała przed ślubami wieczystymi swój testament. Jeśli trudno podejrzewać 17 letnią dziewczynę o pełną świadomość i odpowiedzialność, to można jej oczekiwać od 24-latki.

Dla mnie ostatnim aktem tego dramatu, a właściwie już tragedii, jest aktualne wyznanie  bohaterki – „Do kościoła nie chodzę”. Odrzucenie deformacji życia zakonnego staje się aktem odrzucenia Boga. To jest błąd życiowy. To jest klęska.

Ale ma pani redaktor rację, że trzeba w tym przypadku pytać o cel tego artykułu. On pojawia się w bliskości … Międzynarodowego Dnia Kobiet. I w jakiś naturalny sposób ustawia opozycję „kobiety-niewolnicy” a lá koncepcja katolicka przeciw „kobiecie-spełnionej” według koncepcji feministycznej. Artykuł, jeśli przedstawia prawdziwie (czego nie kwestionuję) jednostkowy przypadek patologii życia zakonnego, to nie jest to wizja reprezentatywna ani dla modelu spełnienia kobiety w Kościele, ani dla realizacji tego modelu.

Autorka artykułu przedstawia z pewnością świadomie środowisko rodzinne - katolickie byłej siostry. To matka, szczęśliwa z tej racji, że nie ma męża pijaka, matka dziewięciorga dzieci, uharowana, mieszkająca w ciasnym mieszkaniu w blokowisku, oszczędzająca na wszystkim. Dla takiej kobiety pójście córki do zakonu to wyzwolenie i lepsze warunki życia. I aż chce się w tym momencie zawołać za klasykiem: jak tu żyć, kobieto katolicka? Jak tu żyć po katolicku?

Czy zakonnice mają prawo do zgłaszania zastrzeżeń odnośnie swojej sytuacji w zgromadzeniach, jeśli pojawiają się problemy, bo z artykułu można wywnioskować, że bohaterka p. Małgorzata Niedzielska wydaje się być nieświadoma, że mogła zadbać o siebie, teraz natomiast - kierując pozew o odszkodowanie i rentę - nagle dojrzała do tego, aby ''policzyć sobie straty'', jakie rzekomo odniosła podczas bycia w Zgromadzeniu?

Każdy członek zgromadzenia zakonnego musi wykazać się dojrzałością, świadomością i odpowiedzialnością. Nikt nie jest w zakonie zniewolony i ubezwłasnowolniony. Z pewnością istnieją mechanizmy regulacyjne, chociażby zmiana przełożonych niesie ze sobą pewną nadzieję, Istnieje oczywiście dialog, który jest ważnym elementem dopełniającym posłuszeństwa. Istnieje możliwość urlopowania. Artykuł nie wyjaśnia, czy te elementy były podejmowane. Czy były formy apelacji do wyższych przełożonych? Oczywiście, być może były, ale tego nie wiemy.

Artykuł zdecydowanie przekazuje obraz czarno-biały, jednoznacznie prosty. Jest kat (zgromadzenie, Kościół, katolicyzm) i jest ofiara (człowiek żyjący, istniejący w Kościele). W tej sytuacji przesłanie jest proste – nie ma sensu ufać Kościołowi. Czyż nie lepiej wybrać słodkie życie feministki? Budzić się rano, zastanawiając się, jak dalece jestem jeszcze uwięziona w ciele ludzkiej samicy. Potem rozmyślać, o jakie prawo kobiet dzisiaj zawalczyć – prawo do sterylizacji czy prawo do aborcji. Południe spędzić na niezwykle płodnym studium na przykład refleksji nad lesbijską recepcją literatury feministycznej. A potem pójść na zajęcia genderowe, by włączyć się w akcję pisania listu do własnej macicy. Gdzieś zablogować, obejrzeć jakieś kino feministyczne. Zaopiekować się jakąś tarantulą, by dać upust wrażliwości serca.

Nie można oderwać lektury i pytań związanych z tym artykułem od tego ukrytego, ale przecież sugestywnego kontekstu.

Kiedy p. Niedzielska, jeszcze jako siostra zakonna wysłała podanie do matki prowincjalnej z prośbą o eksklaustrację – roczne zwolnienie z życia w zakonie, jak sama twierdzi - nikt jej nie zatrzymywał, co oznacza, że od 2004 roku nie przebywała w zakonie. Czy nie wydaje się to Księdzu co najmniej dziwne, że dopiero po  13 latach doszła do wniosku, że oskarży swój były zakon?

Wydaje mi się, że do takich decyzji dochodzi się z ewidentną pomocą. Widzimy wyraźnie pomoc medialną, ale nie wykluczone, a raczej prawie jest pewne, że była i jest tutaj pomoc prawna.

Raz jeszcze chcę podkreślić, nie kwestionuję dramatu tej pani, nie kwestionuję konieczności reform wewnątrz niektórych instytucji kościelnych, reform, które często będą po prostu wdrożeniem aktualnego prawa, nie obchodzenia go na skróty i przede wszystkim – respektowania istoty chrześcijaństwa – przykazania miłości, jako konkretnej zasady życia wspólnot w Kościele. Jestem jednak przekonany, że sprawdzona jest od wieków zasada Ecclesia semper reformanda  est (Kościół jest stale reformujący się). Dlatego też jestem przekonany, że decyzja odejścia od Kościoła nie jest ocaleniem. Przeciwnie, jest samozagładą.

Dziękuję za rozmowę