Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Jak wyglądają wakacje Księdza Profesora i czy pobyt w Niemczech wśród imigrantów to dobra forma spędzania urlopu?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Od kilkunastu lat przyjeżdżam na urlop do Niemiec. Przebywam w okolicach Getyngi, w wiosce Friedland. W Getyndze znajduje się filia Polskiej Misji Katolickiej i każdego tygodnia w środę i w niedzielę sprawuję tutaj msze święte. Mój kolega, którego zastępuję, rezyduje w wiosce Friedland. Kiedy zjeżdża się do niej z autostrady, widnieje tablica z napisem "Brama wolności". Skąd ta nazwa? W latach 50. XX wieku, już po zakończeniu wojny we Friedland znajdowali schronienie niemieccy żołnierze wracający po latach z sowieckiej niewoli. Dla nich to było miejsce powrotu do ojczyzny, stąd na przykład wybudowany dla nich głównie kościół, oprócz patrona ma nazwę "Heimkehrkirche" - kościół powrotu do ojczyzny.

Potem, w tej miejscowości i w obozie, który tam wybudowano, zaczęli zamieszkiwać różnego rodzaju przesiedleńcy i migranci. Najczęściej były to krótkie pobyty, kilkudniowe, w czasie których załatwiano formalności administracyjne. W dokumentacji obozowej widnieje na przykład nazwisko Miro (Mirosława) Klose. Przybywali tu zatem Polacy - Ślązacy, Warmiacy, przybywali Jugosłowianie, Turcy... Na początku XXI w. zmarły niedawno kanclerz Helmut Kohl realizował swój plan ratunkowy dla demografii niemieckiej. Jednak zamiast odpowiednika 500+ zaplanował sprowadzenie do Niemiec bodaj około 3 milionów migrantów - niemieckiego pochodzenia, głównie z terenów Rosji, Ukrainy i Kazachstanu. Do obozu, który ma około 700 miejsc noclegowych, przyjeżdżało codziennie wiele autobusów. A w nich taka przykładowa babcia - Niemka nadwołżańska i cała jej rodzina - dzieci, wnuki, prawnuki.

Co dziś mieści się w tym miejscu?

Po objęciu władzy przez Merkel, nastąpiła radykalna zmiana w tej praktyce - obóz przez jakiś czas zamarł, by potem otworzyć się na tzw. uchodźców. Szczególnie krytyczny stan miał miejsce bodaj 3 lata temu, gdy w obozie było może 3 tysiące ludzi z Syrii, Afganistanu, Pakistanu, Iraku, Somalii, Indii. To był czas realnego zagrożenia bezpieczeństwa. Ale w tej chwili sytuacja jest wyjątkowo spokojna. W obozie kwateruje naprawdę niewielu migrantów. Część z nich to znów chyba Rosjanie o niemieckich korzeniach. Choć przeważa ludność arabska. Ale jest spokój. Opisuję to miejsce by wyjaśnić, że pobyt tutaj jest bardzo interesujący. W przeciwieństwie do informacji medialnych doświadczam tu czegoś, co nazywa się obserwacją uczestniczącą. I to jest bardzo ciekawe. Jednak bez wątpienia głównym motywem przyjazdu są nawiązane i podtrzymywane relacje z Polakami ze wspólnoty w Getyndze. A sama Getynga to miejsce też bardzo interesujące. Miasto uniwersyteckie i miasto Edyty Stein. 

Jak wygląda sytuacja w Niemczech w tym rejonie, gdzie Ksiądz przebywa i jakie są w Niemczech nastroje?

Lata pobytu we Friedland sprawiły, że wytworzyły się dość serdeczne relacje z Niemcami w mojej wiosce. Żeby jednak je przybliżyć, posłużę się anegdotą. Spotkany przed kilku laty w Getyndze student z Polski, przebywający na Erasmusie opowiadał o swojej rozmowie z koleżanką ze studiów, Niemką. Kiedy wjechali na parking i minęli miejsce "tylko dla kobiet", Polak zapytał Niemki, co by było, gdyby on, ignorując ten napis zaparkował w niedozwolonym miejscu. "Przecież nie mógłbyś, bo widzisz, że to tylko dla kobiet". "No tak, ale spieszyło mi się i zaparkowałem. Co wtedy? Odholują mnie? Zapłacę mandat?" "Nie rozumiem, przecież nie mógłbyś tam zaparkować, bo to miejsce dla kobiet". Przywołuję tę anegdotę, bo ona odsłania mentalność niemiecką. Kiedy rozmawia się ze starszymi mieszkańcami wioski, oni przyznają, że docierają do nich informacje o problemach z migrantami, coś tam słyszeli o gwałtach, podpaleniach, walkach... Sami dotkliwie odczuwali i niekiedy odczuwają obecność obcych. Ale tak to zaplanował rząd. I będą głosować na ten rząd, czy raczej na tę partię, bo tak czynili od lat. Jest po prostu wyraźny rozdźwięk między tym, co jest poczuciem rzeczywistości, a poczuciem obowiązku. 

Trzeba jednocześnie pamiętać, że wielu Niemców korzysta finansowo na obecnej sytuacji. Jak wspomniałem, w samym obozie we Friedland jest niewielu uchodźców. Czy nie ma ich zatem w całym kraju związkowym, w okolicy? Raczej są. Ale, ponieważ warunki obozowe mogłyby być uznane za zbyt opresyjne, lokuje się ich w opustoszałych hotelach, pensjonatach. Uchodźcy w Niemczech to dla wielu instytucji i osób biznes.

Czy z perspektywy i z racji oderwania się na trochę od Polski, nie wydaje się Księdzu, że pewni ludzie u nas odchodzą od zmysłów i przechodzą samych siebie - w agresji, w zakłamaniu, bo próbują wmówić innym, że walczą o demokrację i wolne sądy - czy nie jest wręcz odwrotnie?

Nie sposób oderwać się od Polski nawet jeśli jest się poza granicami. Widzę to po Polakach, którzy mieszkają tu już od lat, ale żywo śledzą polskie wydarzenia. Dzięki mediom wszyscy jesteśmy na bieżąco. To, co obserwują za pośrednictwem telewizji i internetu napawa wielkim niepokojem. Część opozycji zaciera granice między parlamentem a ulicą. Sala parlamentarna staje się miejscem ulicznych zamieszek, a ulica staje się miejscem wywierania presji na demokratyczne władze. Niepokój i niesmak budzi to żebranie pomocy, zrozumienia i interwencji za granicą. To hańba, a nazwiska tych, którzy o to zabiegają powinny zostać obleczone w niepamięć, bo nawet hańbiąca pamięć o nich byłaby dla tych zdrajców zaszczytem. 

Zapewniam, że wielokrotnie w czasie tych dni będę pamiętał w modlitwie o Polsce. Nasza wspólnota w Getyndze czyni to co miesiąc. Z inicjatywy jednej z pań jest w każdą pierwszą niedzielę miesiąca sprawowana msza św. w intencji m.in. ojczyzny. Miesiąc sierpień z pewnością będzie skłaniał do dodatkowej modlitwy. To, co się dzieje ze strony obrońców systemu a zarazem wrogów Polski ma znamiona opętania. Dlatego modlitwa jest tutaj niezwykle potrzebna.

Dziękuję za rozmowę