Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Papież Franciszek odwołał kilka dni temu kardynała Gerharda Ludwiga Mullera z funkcji prefekta Konregacji Nauki Wiary. Kardynał Muller wypowiadał się krytycznie o papieskiej adhoratcji Amoris laetitia mówiąc, że nie można zmieniać sakramentów i udzielać komunii św. rozwodnikom w nowych związkach, był też przeciwny święceniom kobiet na diakonów, prezbiterów i biskupów. Jak możemy odczytać taką decyzję Papieża wobec Kardynała Mullera?

Ks. prof. Marek Łuczak: Pierwsza ważna sprawa, o której mówił papież Franciszek odnośnie do swojej decyzji to to, że jest ona związana z wygaśnięciem kadencji kardynała Mullera i jednocześnie z decyzją - bo taki komunikat się pojawił - że będzie jednokadencyjność,  jeśli chodzi o funkcje prefektów dykasterii. To jest decyzja Papieża i pierwszym, którego ta decyzja dotyczy jest kardynał Muller. Druga ważna sprawa, jeśli chodzi o tę zmianę, to oczywiście fakt, że jego następcą zostaje jezuita, i to jest człowiek, który zajmował się teologią dogmatyczną na jednym z ważniejszych uniwersytetów rzymskich.

W związku z powyższym można wyciągnąć taki wniosek, że Papież Franciszek w tak ważnych, istotnych sprawach chce współpracować z kimś, do kogo ma pełne zaufanie i więcej nawet - Ojciec Święty ma prawo do doboru sobie ludzi, z którymi chce współpracować. Tutaj warto zwrócić uwagę, że następca kardynała Mullera to jest człowiek, który kierował komisją, mającą przygotować odpowiednie dokumenty, tę stronę teoretyczną, jeśli chodzi o urząd diakona dla kobiet, czyli diakonis i myślę, że to też nie jest tutaj bez znaczenia.  My jednak wyciągamy wnioski na podstawie pewnych mglistych przesłanek i możemy sobie pozwolić na małą refleksję, że być może rzeczywiście w tej decyzji papieża jest jakieś drugie dno, że nie zagrała jakaś chemia pomiędzy tymi dwoma biskupami - tak się po prostu między ludźmi zdarza.

Pojawiają się jednak wątpliwości, że następcą kardynała Mullera został jezuita, czyli duchowny z tego samego środowiska, z którego wywodzi się sam Papież Franciszek.

Ja myślę, że jeśli cokolwiek zdecydowało, i to jest moja intuicja, to nie jakaś solidarność korporacyjna, tylko to, że prawdopodobnie znał tego jezuitę i jeśli cokolwiek decyduje, to osobista znajomość na takiej zasadzie, że jeśli ktoś się na kimś poznał w tym sensie, że może mu zaufać i że jest pewien co do jego kompetencji, wtedy stawia na takiego kogoś.

Dużo ostatnio słychać niepokojących sygnałów, że trwa liberalizacja zasad Kościoła, że trwają kłótnie w Watykanie i są tam dwie opcje - reformatorów  i tzw. hamulcowych - jak niektórzy o nich mówią, czyli hierarchów konserwatywnych co do zasad wiary i udzielania sakramentów.

Ja chciałbym tutaj uspokoić, bo wspomniałem o I Soborze Jerozolimskim, tam były dyskusje związane z tym, czy ci, którzy przechodzą na chrześcijaństwo mają być najpierw obrzezani, czyli mają się stać członkami religii judaistycznej - był tam spór pomiędzy Świętym Piotrem a Świętym Pawłem. Wiemy, że te spory były w pewnym sensie nawet gwałtowne. Dotyczyły one spraw jak na tamte czasy fundamentalnych, bo dzisiaj jest dla nas oczywiste, że gdybyśmy chcieli nawrócić poganina, to nikt nie myśli nawet, żeby go obrzezać i żeby czynić z niego wyznawcę judaizmu. W tamtym świecie, gdzie chrześcijaństwo wywodziło się w tym pierwszym etapie właśnie ze środowiska judaistycznego, to nie było takie oczywiste i dla niektórych Żydów była to wręcz wiedza szokująca. Oni - choć wyssali z mlekiem matki cały judaizm i wszystkie praktyki judaistyczne - to nagle dowiedzieli się, że jednak to, co się spełnia w słowach Pana Jezusa-  że do nowego bukłaku nie można wlewać starego wina, a więc ten uniwersalizm zbawienia - było czymś szalenie zaskakującym.

Druga rzecz, o której warto tutaj wspomnieć, to są spory teologów odnoszące się do natury Pana Jezusa - ludzkiej i boskiej, i koncepcji mówiących o tym, że właśnie Pan Jezus był tylko zaadoptowany, że stał się Synem Bożym - tych koncepcji było bardzo wiele. Gdybyśmy wczytali się w Ojców Kościoła, to wiemy, że mieli oni takie okresy, kiedy odstępowali od ortodoksji, to są wieki dyskusji. Dzisiaj także są spory, są dyskusje, ale chciejmy otworzyć się na Ducha Świętego ufając, że takie spory posuwają nas naprzód.

Czy Ksiądz Profesor podziela opinię, z którą można się spotkać wśród duchownych i świeckich, że Głowa Kościoła liberalizuje nam trochę istniejące dotychczas zasady korzystania z sakramentów i czy wierni powinni się bezwzględnie dostosować do nowych zasad?

Szczerze powiedziawszy ja osobiście, na dzień dzisiejszy nie widzę w dokumentach i nauczaniu papieża Franciszka takich treści, które byłyby rewolucyjne. Papież - powiedziałbym - przesuwa akcenty i w pewnych sprawach decentralizuje Kościół, przesuwając te akcenty na kościoły lokalne, natomiast ja nie spotkałem się jeszcze z takimi dokumentami, które by liberalizowały pewne sprawy. Zdecydowanie mogę powiedzieć,  że dzisiaj mamy do czynienia z pewnym przesuwaniem akcentów i  zawsze uważałem, że ostatni papieże to jest pewien dowód na istnienie Opatrzności: był potrzebny Jan Paweł II kiedy była walka z imperium zła, kiedy rządził w Stanach Zjednoczonych R. Reagan, kiedy potem pojawił się M. Gorbaczow i był potrzebny ktoś zza żelaznej kurtyny. Później przyszedł Benedykt XVI, który w tym chaosie aksjologicznym wyznaczył pewne kierunki walcząc z liberalizmem, ale z tym liberalizmem lewackim - tak bym to nazwał.

Teraz przyszedł czas na Papieża Franciszka, który znów przesuwa akcenty i - to nie był przecież przypadek - ogłasza jubileuszowy Rok Miłosierdzia. Niewątpliwie Papież Franciszek chce skrócić drogę do Pana Jezusa. I teraz warto sobie postawić pytanie: czy ci, którzy żyją w związkach niesakramentalnych dotychczas nie byli w takiej sytuacji, żeby mieć powody by czuć się gorszymi? Kardynał Muller powiedział, że nie ma zgody na Komunię Świętą w sytuacji, gdy mamy do czynienia z brakiem łaski uświęcającej - taka była jego wykładnia, ale gdyby na chwilę wziąć w nawias to co powiedział, to warto na moment wsłuchać się w głos Papieża Franciszka. Przypomina on duszpasterzom, że oprócz tych zbawczych środków takich jak Najświętszy Sakrament czy Komunia Święta, są jeszcze inne drogi, które prowadzą do Chrystusa. To rekolekcje, głoszenie Słowa Bożego, Droga Krzyżowa czy uczestnictwo we Mszy Świętej i trzeba by przypomnieć tym ludziom, że życie w związku niesakramentalnym nie jest przecież ekskomuniką, ci ludzie żyją przecież w środku Kościoła i jako jego członkowie mają pełne prawo do tego, aby w duszpasterzach szukać tych, którzy pomogą im spotkać się z Chrystusem.

Czy mogą być bliżej Chrystusa osoby po rozwodach żyjące jak mąż i żona w kolejnych związkach i przystępujące do Komunii Świętej?

Jeśli tak się dzieje, to najczęściej z tego powodu, że ci ludzie się nie spowiadają, albo ukrywają swoją sytuację życiową. Tam, gdzie jest prawda - bo mówimy oczywiście, że ludziom trzeba głosić miłość, ale nie można głosić miłości bez prawdy - a prawda jest taka, że grzech przeciwko szóstemu przykazaniu odbiera łaskę uświęcającą i jako taki jest przeszkodą do przyjmowania Komunii Świętej.

Ja się przyznam, że kiedy rozmawiam z kimś, kto jest w związku niesakramentalnym, zawsze mówię w ten sposób, że ,,prawda o tym, że żyjesz w związku niesakramentalnym nie jest całą prawdą o tobie''. Oznacza to, że należy budować na pozytywnym aspekcie i jeśli się komuś życie w różny sposób ułożyło i nie da się tego od razu zmienić, bo są młodzi, bo są dzieci, bo mieszkają pod jednym dachem i trudno wymagać  takich radykalnych zmian z dnia na dzień, to trzeba im mówić, że jest to prawda mówiąca o stanie grzechu, ale nie jest to cała prawda o tych ludziach. Jeśli rozmawiają o dostępie do Komunii Świętej, to trzeba by postawić pytanie - czy jeśli już wiesz, że nie stać cię, bo jesteś za słaby, na zmianę tej sytuacji życiowej i na przerwanie tego grzesznego stanu, to czy mądrą rzeczą byłoby do tego jednego grzechu dodawać drugi grzech, któremu na imię świętokradztwo?

Bo jeśli się już wszyscy godzimy i ze współczuciem i troską pochylamy nad tym, tak jak nad kimś np. kto ma nałogi i pomagamy, żeby się z tego wyrwał  a mamy do czynienia z sytuacjami i ludźmi w pewnym życiowym uwikłaniu, często są dzieci i różne inne uwarunkowania - to my to rozumiemy jako duszpasterze. Gdybyśmy tego zupełnie nie rozumieli, to nie byłoby legitymizowania tych związków np. przez rekolekcje, więc jest tu zrozumienie. Ale trzeba też stanąć w prawdzie i powiedzieć: czy to byłoby fair, że z jednej strony twierdzisz ,,jestem grzeszny, żyję w niepełnej przyjaźni z Panem Jezusem'' i czy byłoby fair, by tę sytuację jeszcze bardziej gmatwać popełniając jeszcze dodatkowo grzech świętokradztwa? W imię czego - przecież nie jesteś pozbawiony możliwości osiągnięcia zbawienia, bo trzeba mieć nadzieję, modlić się, słuchać Słowa Bożego. Przecież może przyjść taki moment i wierzymy, że on przyjdzie a sytuacja się na tyle zmieni, że będzie możliwe rozgrzeszenie.

Powiem jeszcze jedną istotną rzecz, która w przypadku osób żyjących w związkach niesakramentalnych może znajduje szczególne potwierdzenie - jest takie pojęcie, stereotypowe, które często się pojawia, że ksiądz komuś odmówił rozgrzeszenia. Ja myślę, że należy walczyć z tym stwierdzeniem. Ono jest w jakimś sensie fałszywe. Z punktu widzenia najgłębszej teologii a także Prawa kanonicznego, i sakramentu pokuty i pojednania - są takie sytuacje w konfesjonale, gdzie trzeba odłożyć to rozgrzeszenie. Nie ,,odmówić rozgrzeszenia'', tylko my je po prostu odkładamy i wtedy penitent usłyszy: ,,dziś nie masz dyspozycji, aby otrzymać rozgrzeszenie''. To jest tak, jak czasem tłumaczę na rekolekcjach, gdy ktoś przychodzi i mówi ,,proszę  księdza, ja chcę ratować swój budżet  życiowy i zamontowałem taką specjalną instalację, która omija licznik i doprowadzam sobie prąd prosto z korytarza, żeby mi działała lodówka i inne urządzenia''. W tej sytuacji on grzeszy przeciwko siódmemu przykazaniu. Proszę sobie wyobrazić, czy w takiej sytuacji ksiądz mógłby rozgrzeszyć takiego kogoś nie mówiąc mu ,,Najpierw musisz pójść i przywrócić właściwy porządek rzeczy; najpierw musisz zdemontować to, co jest grzeszne, to co trzyma cię w stanie grzechu, bo w przeciwnym wypadku to, że ty tu przyszedłeś i że bijesz się w piersi  jest niewiarygodne.Wiarygodne stanie się dopiero wtedy, gdy ty swoje życie przywrócisz do właściwego porządku''.

Oczywiście ten przykład instalacji i prądu to jedna wielka analogia do całej listy najróżniejszych rzeczy, w które człowiek się może uwikłać, nie wyłączając związku niesakramentalnego. Mówię o tym dlatego, by patrzeć na tego typu sytuacje w kategoriach nadziei, tzn. my odkładamy to rozgrzeszenie i zdarzają się później sytuacje, że ludzie dojrzewają do tego, żeby żyć w związkach niesakramentalnych tak jak brat z siostrą, albo sytuacja się zmienia w inny sposób i ktoś kogoś czasem opuszcza, rozstaje się - a wtedy nie ma już tej bezpośredniej przeszkody i przyczyny grzechu. Wtedy możemy wrócić do tego, że ktoś wyraża żal, postanawia poprawę i otrzymuje rozgrzeszenie.

Chciałbym, aby patrzeć na to od strony pozytywnej i myślę, że nawet ta nasza dzisiejsza rozmowa jest także owocem tego, że Papież Franciszek tak głośno i z taką dozą pewnych kontrowersji podjął ten temat w Kościele.

Dziękuję za rozmowę