Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Czy Ksiądz Profesor uważa, że możemy przyjąć 7 tys. uchodźców, o czym wspomniał marszałek senior Kornel Morawiecki w wypowiedzi dla Rzeczpospolitej i czy ''…powinniśmy przybyszom postawić wymagania, zmusić ich do wysiłku, sami podjąć działania, które „ich” przerobią na „nas”…'' ?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz, TChR: Mam ogromny szacunek dla pana marszałka Morawieckiego. Nie tylko z racji jego przeszłości, ale też z racji wielu aktualnych wypowiedzi i sposobu zachowania na polskiej, burzliwej scenie politycznej. Jednak w takim momencie chciałoby się sparafrazować znane, starożytne powiedzenie „amicus Plato sed magis amica veritas” (przyjacielem Platon, lecz większą przyjaciółką Prawda). Ogromny szacunek dla Pana Marszałka, ale większy szacunek dla Prawdy…

Problemem jest bowiem prawda o tzw. uchodźcach. Zauważmy to, czego nie tylko nie wiemy, ale i to, czego nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić jednoznacznie ich tożsamości, w tym na przykład wieku. Słyszałem niedawno, że w Szwecji zaczęto wprowadzać badania genetyczne, by stwierdzić ilu z tych deklarujących się jako 18-20-letnich mężczyzn ma w rzeczywistości 30 lat i więcej. Nie jesteśmy w stanie określić ich statusu. Na jakiej podstawie możemy bowiem orzec, że są uchodźcami ze względów na przykład religijnych? Na podstawie legendy, którą nam przedstawiają? Kiedyś w naszej rozmowie przedstawiałem znajomego ponoć0stałego-diakona z Syrii, co do którego chrześcijaństwa mam spore wątpliwości. Najpierw przedstawiał się jako syn chrześcijan, prześladowanych przez reżim, potem już prezentował (po kilku latach) bliżej nieokreślone szkolenie teologiczne, a ostatnio wykazuje wątki związków genealogicznych z Ormianami wymordowanymi przez Turków… Czekam, aż w prostej linii wywiedzie się z pierwszych męczenników rzymskich, może od św. Pawła? Wszak był w Damaszku. Bez ironii, nie wiemy i nie jesteśmy w stanie stwierdzić niczego pewnego o tych ludziach.

Ale największą trudność stawia norma zalecona przez Marszałka''…powinniśmy przybyszom postawić wymagania, zmusić ich do wysiłku, sami podjąć działania, które „ich” przerobią na „nas”…'' Nie jest nawet dla mnie ważne jak to zrobić, ale ważne jest na kogo ich mamy przerabiać? Kim jesteśmy „my” jako wzorzec do przerobienia? Zwolennicy laickiej Europy czy tej chrześcijańskiej, zwolennicy eurokołchozu czy patrioci, neolewica z tak zwanej chadecji europejskiej czy normalni katolicy? Nie wiem, na kogo mieliby być przerobieni. A ponieważ nie mogę oprzeć się szczypcie złośliwości, to powiem tak – siedem tysięcy, którzy zasililiby Wolnych i Solidarnych jestem w stanie zaakceptować, ale gdyby choćby stu pierwszych przerabiało się na kodziarstwo –zawyłbym z bólu…

Czy nie jest to pewnego rodzaju sondowanie opinii publicznej, w jaki sposób Polacy zareagują na wznowienie dyskusji o przyjęciu do nas islamskich imigrantów, choć wydawałoby się, że ten temat jest już permanentnie zamknięty?

Gdyby tak było, to znaczyłoby, że naciski polityczne ze strony Unii są większe i bardziej potężne niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Ale przecież trzeba dostrzegać i nagłaśniać to niezadowolenie rosnące w spolegliwej Europie, a także rachunki sumienia i wyznanie win, które płynie z ust niektórych rządów (na przykład szwedzkiego). Z drugiej strony trzeba słyszeć te głosy państw naszej części Europy, które coraz bardziej zdecydowanie wyrażają swój sprzeciw wobec pomysłów tak zwanej relokacji. Myślę, że mimo tych nacisków, jesteśmy w stanie zdecydowanie dać odpór narzucaniu suwerennemu państwu decyzji szkodliwych dla polskiego dobra wspólnego (dla europejskiego zresztą też!)

Wiemy już, że tzw. ''korytarze humanitarne'' to po prostu pewien wybieg, aby uchodźcy mogli u nas osiąść na stałe. Czy Kościół katolicki - w osobie samego Ojca Świętego, który wciąż wzywa do pomocy uchodźcom i niezamykania przed nimi drzwi, nie idzie zbyt daleko, próbując wciąż wymuszać na państwach, które nie przyjęły dotąd uchodźców, presji i uległości poprzez mówienie, że Jezus też był uchodźcą?

To nie jest łatwe dla mnie pytanie. Ale nie mogę oprzeć się myśli, że Papież Bergoglio, który wywodzi się z kręgu latynoamerykańskiego w jakimś stopniu jest dotknięty teologią wyzwolenia. Tak zwaną teologią wyzwolenia, bo w istocie jest to socjologia marksistowska opatrzona etykietą biblijnego wyzwolenia. Z teologią ma ona niewiele wspólnego. W perspektywie tej koncepcji, w tak zwanej opcji preferencyjnej na rzecz ubogich, koncentruje się spojrzenie na klasie wyzyskiwanej, ale nie na przyczynie najgłębszej wyzysku. Ponadto, mam pewne trudności z nazywaniem Jezusa „uchodźcą”.

Jezus udający się do Egiptu poruszał się w obrębie jednego imperium, była to migracja czasowa i zakończona powrotem do ojczyzny. Trudno tutaj o bezpośrednie analogie. I – proszę wybaczyć, ale wolałbym usłyszeć choć raz na jakiś czas papieża Franciszka ujmującego się za Asią Bibi, niż ubolewającego nad losem armii nachodźców najeżdżających naszą cywilizację. Kościół bardzo wyraźnie określił zakres takiej realnej pomocy wobec uchodźców. Pisał o tym Jan XXIII w Pacem in terris, encyklice, która zwana jest katolicką karta praw człowieka: „Do osobowych praw ludzkich zalicza się i to, że każdemu wolno udać się do tego kraju, w którym ma nadzieję łatwiejszego zaspokojenia potrzeb własnych i swej rodziny. Dlatego obowiązkiem sprawujących władzę w państwie jest przyjmowanie przybywających cudzoziemców i - jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę - przychylne ustosunkowanie się do ich prośby o włączenie w nową społeczność”.

Mamy więc tutaj określoną powinność pomocy uchodźcom, ale „jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę”. Podobnie pisał Jan Paweł II w Ecclesia in Europa: „Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem, gdy to konieczne, towarzyszyć mu musi stanowcze tłumienie nadużyć”. Kościół zwykł nauczać z powagą, w tekstach urzędowych. I warto się w nie wczytywać, nawet jeśli słowa z pokładu samolotu czy prywatnych mszy papieskich wybrzmiewają dziś bardzo głośno.

Dziękuję za rozmowę.