Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Czy jesteśmy już skazani na szalony pośpiech przedświąteczny i jak sobie wszystko poukładać, aby nie zaniedbać tej drugiej, duchowej strony świąt i iść do spowiedzi, na Mszę Świętą by poczuć prawdziwy spokój, a nie tylko go wszystkim naokoło życzyć?

Ks. Prałat Bogdan Bartołd, proboszcz Parafii Archikatedralnej w Warszawie:  Uważam, że wszystko zależy od tego, jakie człowiek preferuje wartości w swoim życiu. Bo da się pogodzić sprawy duchowe z tymi sprawami, które są konieczne do przygotowania wszystkiego, aby zasiąść przy jako tako zastawionym stole. Natomiast - niestety - dzisiejszy, współczesny człowiek, jeśli w ogóle myśli o sprawach ducha, to myśli dopiero na końcu. Jesteśmy takim pokoleniem i żyjemy w takich czasach, gdzie konsumpcjonizm atakuje nas za każdej strony i wygląda na nas z każdej strony. Kuszą nas reklamy, pisma, internet, a czuwają nad tym całe zespoły socjotechników, specjalistów od piaru, speców od marketingu, którzy działają na człowieka, na jego umysłowość, emocje i teraz jeżeli człowiek się temu poddaje, to nawet przez podświadomość ten świat rzeczy go wciąga.

Natomiast znam takie osoby i mam wokół siebie takich ludzi, którzy nie tylko starają się, ale i potrafią wznieść się ponad to. Mówią mi ''i co z tego, że niektórych artykułów nie będzie na stole? To nie jest najważniejsze, nie jest najistotniejsze. Ważne jest to, że rzeczywiście duchowo się przygotowujemy, że odbyliśmy rekolekcje adwentowe, przygotowujące nas do świąt Bożego Narodzenia, że byliśmy u spowiedzi adwentowej, że staramy się zmobilizować swoje otoczenie''. Myślę, że wtedy jest dopiero duchowe przygotowanie do świętowania. Ktoś mi powiedział, że to nie jest istotne, że na stole może czegoś zabraknąć, bo ważne jest, że mamy wokół siebie ludzi, osoby, że możemy porozmawiać i ofiarować drugiemu ten najcenniejszy dar, jakim jest czas. To wszystko ''siedzi'' w nas i nie powiem, że nie ulegamy presji, bo jednak jej ulegamy. Ale jeśli człowiek ma otwarte serce na wartości duchowe, to wierzy, że dzięki Bożej pomocy nie wpadniemy w wir tego pośpiechu, gonitwy.

Czy muszę wszystko mieć? - nie muszę, bo są sprawy takie jak Pan Bóg, jak żona, jak mąż, jak dzieciaki, jak przyjaciel do którego powinienem pójść, powiedzieć dobre słowo.

A może warto też pogodzić się z tymi, do których mamy pretensje, z którymi się kłócimy, przełamać się w sobie i przełamać opłatkiem?

Jak najbardziej. Powiem o zasadzie, którą kiedyś usłyszałem na rekolekcjach. Generalnie mówi się o tym, że ten, który zawinił powinien pierwszy wyciągnąć rękę do przebaczenia.

Zwykle tego oczekujemy…

Tymczasem na rekolekcjach kapłańskich usłyszałem, że pierwszy wyciąga rękę na zgodę ten, który bardziej kocha. I dlatego stosuję się do tego i nie rozpamiętuję ile tamten mi zawinił. Wiem, że ja też pewnie jakoś byłem winien. Czy mniej, czy więcej - to nie ma znaczenia. W tym momencie przychodzę, staję przed nim i proszę, aby mi przebaczył. Zresztą u nas, na wigilii katedralnej jest taki zwyczaj, który wprowadziłem. Mianowicie swoje życzenia zawsze rozpoczynam od tego, że wszystkich przepraszam za to, co było brakiem miłości, niewłaściwym zachowaniem, niedobrym podejściem - za to najpierw przepraszam i proszę o przebaczenie, a dopiero potem składam życzenia.

To bardzo szlachetna zasada. Warto, żebyśmy wszyscy ją zaczęli stosować.

Tak, bo to jest najważniejsze: odrzucić niechęć, urazy, szczerze przeprosić i dopiero wtedy życzyć wszelkiego dobra. Ja jeszcze mam inną możliwość - jako kapłan - uczestniczenia tym w przebaczeniu, w którym Pan Bóg przebacza grzechy grzesznikom. Myślałem nawet, że nie byłoby to złe, abym wychodził z konfesjonału i serdecznie uściskał  tegoż penitenta, bo on jest już ''nowonarodzony''.

Na pewno byłby to bardzo serdeczny gest, dodatkowa ''premia'' po spowiedzi.   

Nie wiem tylko, jak taka spontaniczność byłaby odbierana, dlatego się zastanawiam (śmiech). Takie czasy.

Dziękuję za rozmowę