W odniesieniu do kwestii moralnej, jeśli chodzi o in vitro, nie ma miejsca na kompromis. Jest to procedura zła, nieskuteczna i nade wszystko niegodziwa z racji swego abortywnego charakteru i instrumentalnego traktowania człowieka. Jednocześnie jest szkodliwa i - co wielu może dziwić - nieuzasadniona medycznie. Dlatego uważam, że jest praktykowana z powodów ideologicznych. Nie sprawdziła się w weterynarii, a promowana jest wśród ludzi. To żadna medycyna. Nie widzę więc dla niej racji jeśli chodzi o kompromis.

Medycyna powinna być uprawiana w oparciu o rzetelną wiedzę, o fakty, a nie o emocje. Emocje nie są dobrym doradcą. Tymczasem in vitro jest rozgrywane wokół emocji. Propagatorzy in vitro grają na ludzkich emocjach, aby zbić dla siebie kasę. Jednocześnie łamią ludzkie sumienia. Grają na emocjach zdesperowanych małżonków, którzy cierpią z racji niemożności poczęcia dziecka. Grają na emocjach tych, którzy im szczerze współczują. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że sztuczne zapłodnienie nie ma nic wspólnego z leczeniem. Para małżonków nierzadko pozostaje po
procedurze in vitro w gorszym stanie zdrowia niż przed nią. Dlatego nie widzę racji merytorycznych, aby zawierać tutaj kompromis.

Możemy mówić więc jedynie nie o kompromisie moralnym, ale politycznym, a więc o próbie legalnego ograniczenia dramatycznej sytuacji, która tak naprawdę pozostaje w niezgodzie z istniejącym już prawem i dopuszcza działania abortywne i szkodliwe dla zdrowia.

Zawarcie kompromisu politycznego, jak dowodzi historia z kompromisem zawartym w 1993 roku przy okazji uchwalenia ustawy aborcyjnej, przeradza się bardzo szybko w kompromis moralny. Dla wielu ludzi legalizacja - w imię kompromisu - niegodziwego rozwiązania, zaczyna być z czasem
równoznaczna z uznaniem go za moralnie dopuszczalne. Dlatego uważam, że mówienie o kompromisie jest groźne. Jest on ze swojej natury czymś niedobrym (choć niekiedy koniecznym), ponieważ jest zgodą dwóch stron na przyjęcia rozwiązania, które jest nie do zaakceptowania dla żadnej z nich. Jest oczywiste, że gdyby ktoś miał możliwość samodzielnego decydowania, nie wiązałby się kompromisowym układem ze swoim przeciwnikiem.

Jakie są granice kompromisu w kwestii in vitro? Był projekt "Contra in vitro", obywatelski - utrącony przez sejm. Był projekt posła Piechy, zakazujący in vitro, ale dopuszczający adopcję prenatalną, która jest też z zasady czymś złym, gdyż narusza godność poczętego dziecka. Jest
też projekt posła Gowina dopuszczający in vitro, ale jednak w bardzo ograniczonym wymiarze. Rodzi się pytanie, na ile ten projekt Gowina jest do przyjęcia? Zapewne, jeśli nie da się inaczej, stanowi on granicę politycznego kompromisu, ale ja opowiem się za projektem "Contra in vitro". Nie dla in vitro w jakiejkolwiek konfiguracji. Po prostu - nie.

Not. JW