Portal Fronda.pl: Feministki i orędownicy przerywania ciąży przekonują, że syndrom postaborcyjny to wymysł Watykanu. Nie zgadza się z tym Kościół i działacze pro-life, którzy przedstawiają liczne dowody na to, że jednak depresja po poddaniu się aborcji jest poważnym problemem. Jak jest z syndromem poaborcyjnym naprawdę?

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MICJeśli ktoś nie uznaje faktów, to znaczy, że ma poważny problem w kontakcie z rzeczywistością. Oczywiście zwolennicy aborcji będą negować istnienie syndromu poaborcyjnego, bo jest to zjawisko niezwykle groźne. A fakty są takie, że ogromna część kobiet, które zabiły swoje dzieci, cierpi na poważne zaburzenia równowagi psychicznej, depresję, poczucie winy – niekiedy aż po próby samobójcze – i to niemal w chwilę po fakcie. W innych przypadkach syndrom poaborcyjny objawia się później i w nieco odmiennej formie. Agresja – będąca niejako wspólnym mianownikiem każdej postaci syndromu poaborcyjnego – obraca się wówczas przeciw otoczeniu.

Ma Ksiądz na myśli feministki, które reagują agresją na próby podjęcia tematu aborcji czy syndromu poaborcyjnego?

Przykłady takiego zachowania widzieliśmy w trakcie publicznej debaty na temat ustawy aborcyjnej. Niektóre kobiety, deklarujące się jako zwolenniczki aborcji, nie potrafiły dyskutować na temat aborcji spokojnie i merytorycznie, ale wybuchały agresją. To dla mnie dość niepokojące, ale i znamienne zjawisko. W jednym z amerykańskich pism naukowych przeczytałem artykuł psychologa, który twierdził, że syndrom poaborcyjny występuje u każdej kobiety, która zabiła nienarodzone dziecko, choć jego ujawnienie się może być przesunięte w czasie nawet o kilka miesięcy od dokonania aborcji. Jednak prędzej czy później, występuje zawsze.

Jakie objawy mu towarzyszą?

To widoczna autoagresja kobiety i poczucie winy albo agresja w stosunku do każdego, kto porusza kwestię aborcji czy godności życia ludzkiego od momentu poczęcia. Dzieje się to nawet wtedy, kiedy nikt tej kobiety o nic nie oskarża.

A jak wygląda problem utraty dziecka przez poronienie? Czy także wiąże się z poczuciem winy i depresją niedoszłej matki?

Sytuacja jest odmienna. Jeśli kobieta nie chciała dziecka, podejmowała jakieś działania czy próby zmierzające do poronienia czy choćby miała intencję odrzucenia lub zabicia dziecka, to u niej również mogą wystąpić podobne objawy, jak w przypadku syndromu poaborcyjnego, choć de facto do aborcji nie doszło. Gdy jednak mówimy po prostu o poronieniu, czyli o śmierci dziecka przed narodzinami z przyczyn naturalnych, to mamy do czynienia z sytuacją żałoby matki po stracie jej dziecka.

Jak ta żałoba przebiega?

Wiąże się z poczuciem osamotnienia, krzywdy, bólu, pustki emocjonalnej. Dramat jest tym większy, im bardziej osoba i życie dziecka jest negowane przez otoczenie, a sam ból matki po stracie jest deprecjonowany. Jeżeli umiera dziecko w łonie matki, a ona słyszy: "nie przejmuj się, nic się nie stało", "lepiej teraz niż później", "będziesz miała następne dziecko" albo "to był tylko zlepek komórek", to ta kobieta za każdym razem przeżywa cios. Już raz straciła dziecko, a przez tego typu komentarze traci je niejako po raz drugi. Podobnie jeżeli spotyka się z murem przeciwności w szpitalu czy urzędzie. Jeżeli w dodatku nie ma wsparcia ze strony męża, ojca tego dziecka, to jest ogromnie osamotniona. Taka sytuacja może sprzyjać powstaniu objawów depresyjnych, gdyż jej możliwości poradzenia sobie z różnego rodzaju problemami i ciężarami emocjonalnymi zostały przekroczone, a ona sama nie daje sobie z tym wszystkim rady. Jeśli ten stan się przedłuża, może pojawić się depresja kliniczna, wymagająca bardzo poważnej pomocy psychoterapeutycznej, a niekiedy wprost psychiatrycznej.

Co może być pomocne dla kobiety w takiej sytuacji?

Wsparcie ze strony najbliższych, zwłaszcza męża, ojca dziecka, rodziców i przyjaciół, możliwość przeżycia żałoby, godnego pożegnania dziecka, pogrzeb, przestrzeń bezpiecznej rozmowy o zmarłym dziecku... W takiej sytuacji przeżywanie żałoby, jakkolwiek zawsze bardzo trudne, można przejść bez większych szkód dla własnego zdrowia psychicznego i emocjonalnego.

Wspomniał Ksiądz o pogrzebach dzieci, które zmarły przed narodzeniem. Jeszcze do niedawna temat ten był tematem tabu, a w mediach pojawiały się szokujące reportaże na temat praktyk szpitali... Jak dziś wygląda kwestia takich pogrzebów w Polsce?

Pierwsze pogrzeby dzieci zmarłych przed narodzinami zainicjowała pani Maria Bienkiewicz z Fundacji Nazaret. Dość szybko dzieło podjął prof. Bogdan Chazan i jego zespół ze szpitala Świętej Rodziny na ul. Madalińskiego w Warszawie. To zresztą chyba jedyny szpital, który troszczy się o to, by każde dziecko, które umiera przed narodzinami było godnie pożegnane. Jeżeli nie przez własnych rodziców (bo z jakichś powodów nie mogą, nie chcą, nie potrafią, jest to dla nich zbyt trudne emocjonalnie doświadczenie), to przez pracowników szpitala, którzy organizują takie pogrzeby. Wskutek działań ludzi związanych z portalem Poronienie.pl, Stowarzyszenia Rodziców Po Stracie "Dlaczego?" oraz innych osób i duszpasterzy z wielu diecezji pojawiły się inicjatywy zatroszczenia nie tylko o rodziców, którym umiera dziecko, ale o same dzieci i ich pogrzeb. Pochówek człowieka jest formą okazania mu szacunku, miłości, natomiast odmówienie zmarłemu pogrzebu jest formą jego ostatecznego sponiewierania, odrzucenia i pohańbienia.

Czy istnieje w Polsce duszpasterstwo matek, które poroniły albo instytucje, zajmujące się pogrzebami dzieci zmarłych przed narodzeniem?

W wielu polskich diecezjach powstają groby dla dzieci, które zmarły przed narodzeniem. W trzy- lub czteromiesięcznych odstępach ciała dzieci są zabierane ze szpitali, a po Mszy świętej pogrzebowej odprowadzane na cmentarz. Według prawa kościelnego, dziecku zmarłemu przed narodzinami, czyli nieochrzczonemu przysługuje takim sam pogrzeb, jak każdemu innemu człowiekowi. Taki pogrzeb składa się z trzech stacji: przed Mszą święta, w kościele i na cmentarzu. Teksty liturgii są nieco odmienne, bo mamy do czynienia z dziećmi nieochrzczonymi. Kościół powierza dzieci miłości Jezusa, mając pełną świadomość, że Bóg ma – jeśli się tak można wyrazić – wielką słabość do dzieci, czego wyraz wielokrotnie dawał na kartach Pisma świętego.

A jak wygląda to zagadnienie w świetle polskiego prawa?

Polskie prawo jest w tej materii nieco niespójne, ponieważ rozpoznaje dzieci jako dzieci od 22 tygodnia ciąży, licząc według metody Naegelego, czyli mniej więcej od 20 tygodnia ich życia faktycznego. To nieco dziwna sytuacja. Dziecko w 22 tygodniu ciąży może dziś przeżyć poza organizmem matki (oczywiście przy wsparciu odpowiedniego sprzętu medycznego). A trzeba przecież pamiętać, że dzieci są ludźmi od samego początku, wobec czego polskie prawo powinno uznawać ich człowieczeństwo od początku. Skądinąd, ustawa o Rzeczniku Praw Dziecko definiuje "dziecko" jako człowieka od momentu poczęcia do osiągnięcia przez niego pełnoletności. Prawodawstwo jest niespójne, więc szpitale czy urzędy stanu cywilnego mają problem z uznaniem człowieczeństwa dziecka przed 22. tygodniem życia płodowego i rozpoznaniem macierzyństwa i ojcostwa rodziców dziecka, które umrze przed tym czasem. To rodzi wiele problemów, jak ogromne trudności w uzyskaniu rejestracji dziecka w USC (to kolejny element w walce o potwierdzenie, że był człowiek, było dziecko, a teraz go nie ma), a co za tym idzie – zasiłku pogrzebowego. A przecież pogrzeb musi się odbyć z zachowaniem procedury i udziałem firm pogrzebowych...

Na koniec zapytam o wstrząsający wywiad, jakiego udzieliła wczoraj Justyna Kowalczyk. Sportsmenka przyznała, że straciła dziecko i czuje się ogromnie osamotniona ze swoim bólem. Czy to dramatyczne wołanie może stać się jakimś przyczynkiem do dyskusji w Polsce o macierzyństwie jako takim? Debata na takie tematy jest u nas niezwykle gorąca, spieramy się o to, czy dziecko w łonie matki już jest człowiekiem, czy nie albo o możliwość legalizacji aborcji, a okazuje się, że są jeszcze inne nieprzedyskutowane problemy...

Przede wszystkim myślę, że wywiad, którego udzieliła Justyna Kowalczyk nie był obliczony na jakąkolwiek dyskusję publiczną. Był raczej wyrazem ogromnego bólu, jaki przeżywa. Matka, której dziecko umiera, nie radzi sobie ze swoim bólem i chce znaleźć jakiekolwiek wsparcie. Jeżeli pani Justyna nie znalazła wystarczającego wsparcia wokół siebie, to być może dlatego zdecydowała się na taki wywiad: by wyrzucić z siebie ból i wykrzyczeć to, że nie radzi sobie ze stratą dziecka. Z jednej strony, jest to przejaw jej ogromnej odwagi cywilnej, bo odsłoniła jedną z najbardziej dramatycznych sytuacji w życiu kobiety, a z drugiej – pokazanie, jak trudną jest w obecnej chwili rozmowa o macierzyństwie w ogóle. Komentarze, jakie pojawiają się na kanwie tego wywiadu rzadko dotyczą tego przełamanego macierzyństwa pani Justyny. Jakże często nie ma w nich szacunku dla jej bólu, straty, nie wspominając już o uszanowaniu godności jej zmarłego dziecka.

Może po tym wywiadzie ludzie zaczną podchodzić do tematu poronienia z większą wrażliwością?

Być może tak, bo Justyna Kowalczyk jest znaną, popularną osobą, symbolem polskiego sportu zimowego, w dodatku symbolem sukcesu, ogromnej wytrwałości. Ze względu na swoją rozpoznawalność temat utrzyma się w przestrzeni publicznej nieco dłużej, ale nie sądzę, aby to było jej celem. Jeśli będzie dłużej komentowany, to przez obrońców dzieci nienarodzonych. Zwolennicy aborcji raczej będą starali się od niego uciekać, nie tylko dlatego, że jest niewygodny, bo mówi o godności dziecka nienarodzonego, ale także dlatego, że mało roztropnym zachowaniem byłoby dezawuowanie cierpienia jednej z największych gwiazd polskiego sportu. Chciałbym jednak dodać, że tym, czego najbardziej potrzebuje teraz pani Justyna, jest – jak myślę – wsparcie i szacunek wobec jej dziecka. Nie byłoby dobrze, gdybyśmy ją i jej dziecko potraktowali instrumentalnie, rozgrywając naszą kartę, choćby najszczytniejszą. Nie sądzę, by czymś dobrym było użycie jej tragedii jako instrumentalnego argumentu, czyniącego z Justyny Kowalskiej bicz na przeciwników w dyskusji o aborcji. Temat jest niezwykle delikatny, ale na pierwszym miejscu musi stać godność dziecka pani Justyny i ona sama z jej zranionym głęboko macierzyństwem.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk