Jak wygląda "Przystanek Jezus"? Z jakimi reakcjami spotkał się Ksiądz jako ewangelizator?

Ks. Karol Masicz: Mogę mówić jedynie o swoim doświadczeniu ewangelizowania. Na "Przystanku Jezus" byłem cztery razy. Przystanek rozpoczyna się od kilkudniowych rekolekcji, które zawsze są prowadzone przez bp Edwarda Dajczaka, biskupa diecezji koszalińsko - kołobrzeskiej, który jest zarazem pomysłodawcą tej inicjatywy. W tym roku odbywa się już XVI "Przystanek Jezus", rekolekcje głosi tym razem bp Grzegorz Ryś z Krakowa. Ja na co dzień posługuję w archidiecezji warszawskiej i ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że na Przystanku Woodstock, dokąd udają się ewangelizatorzy z "Przystanku Jezus", spotykam się z dużo cieplejszymi reakcjami, niż np: w Warszawie. Oczywiście pojawia się wśród "Woodstockowiczów" alkohol, często niestety w dużych ilościach. Mimo że są to ludzie, którzy swoim wyglądem nie przyciągają, po których widać, że nie kierują się jakimiś najwyższymi wartościami, to często jest to mylne pierwsze wrażenie. Są to ludzie trochę pogubieni, trochę szukający, na pewno potrzebujący prawdziwego świadectwa miłości, którzy można powiedzieć, że do obecności ewangelizatorów z "Przystanku Jezus" już się nawet przyzwyczaili. Sam spotkałem się ze stwierdzeniem: "wie ksiądz, ja się spowiadam raz w roku i to tylko na Przystanku Jezus". Jest wiele takich sytuacji.

Kiedyś podszedł do mnie człowiek z zielonym irokezem. We mnie rodziła się od razu ocena, taki sąd, który wkłada człowieka do szuflady i tam zamyka, w której stwierdzałem, że jest on na pewno pogubiony, z dala od Kościoła. Pytanie, które zadał, rozbiło to moje przekonanie z miejsca. "O której jest dzisiaj Msza parafialna w kościele w Kostrzynie, ponieważ chciałbym się wybrać, bo dziś pierwszy piątek miesiąca, a ja je celebruję" - usłyszałem. Są to niezwykłe spotkania i nie da się jednym zdaniem opowiedzieć i opisać jakiegoś szablonu reakcji.

"Przystanek Jezus" nie jest imprezą tylko dla księży, przyjeżdża mnóstwo wolontariuszy – świeckich ewangelizatorów, studentów i ludzi w średnim wieku, którzy chcą głosić "Dobrą Nowinę" i porozmawiać ze swoimi rówieśnikami.

Reakcje ze strony uczestników są ciepłe, często zapraszają do tego, żeby się do nich przysiąść i porozmawiać. Zadają pytania dotyczące ważnych dla nich kwestii, czy tego, co dotyczy Kościoła. Wypowiadają się również ciepło o papieżu Franciszku. Poruszają tematy, których nie mieliby odwagi podjąć z księżmi w swoich parafiach.

Powtarzam bardzo często, że to nie jest tak, że do Kostrzyna przyjeżdżają jacyś wyjątkowi, zakręceni, kontrowersyjni księża. Są to normalni kapłani, którzy przebywają na wielu polskich parafiach, czy nawet na świecie, tylko że ten człowiek nie ma okazji tego księdza spotkać, bo dzisiaj słychać nawet wśród niektórych księży, że sutanna jest niekoniecznie dobrym znakiem, a oni nie mają odwagi przyjść do swojej parafii. My też robimy za mało jako duchowni. Choćby w temacie głoszenia Dobrej Nowiny.

"Woodstockowicze" wykazują się dużo większą otwartością i życzliwością, niż na co dzień ludzie, których spotykam w supermarkecie w Warszawie. Na ulicy w stolicy człowiek odwraca wzrok, a w Kostrzynie słyszę - "Szczęść Boże", czy "proszę księdza, porozmawiajmy". Są to ludzie, którzy potrzebują normalnej rozmowy, to są dobre dzieci.

Co spowodowało te cztery lata temu, że zdecydował się Ksiądz wybrać na "Przystanek Jezus"?

Myślę, że jest to konglomerat różnych wydarzeń. Po pierwsze moja osobista historia. Nie czułem się nigdy jakimś ułożonym, grzecznym człowiekiem, z drugiej strony muzyka, która jest muzyką mojej młodości, ale najważniejsze w tym wszystkim to odkrycie, którego dokonałem będąc jeszcze w seminarium. Brak nam głoszenia "Dobrej Nowiny", takiego pójścia do człowieka i powiedzenia, że Bóg go kocha, a do tego nie trzeba mieć święceń kapłańskich. Chrystus wysyła nas wszystkich na misję głoszenia Jego i Jego Słowa o Miłości jaką Bóg pokochał ludzi.

Pan Bóg oczekuje, abyśmy nie tylko brali, ale również dawali. Tyle miłości dostajemy od Niego w sakramentach, czy w modlitwie. Dobrze jest się nią dzielić, a nie tylko trzymać dla siebie. Stąd decyzja o wyjeździe ewangelizacyjnym na "Przystanek", jest to moja odpowiedź, na to, co mówi Chrystus.

Czy widać efekty tej ewangelizacji?

Mija 16 lat obecności "Przystanku Jezus" na "Woodstocku". Przede wszystkim, o czym już wspomniałem, "Woodstockowicze" mówią, że nie wyobrażają sobie "Przystanku Woodstock" bez "Przystanku Jezus". Jest to dla niektórych obowiązkowy punkt programu. Spotykałem ludzi, którzy przyjeżdżali na rowerach z okolicznych miejscowości tylko po to, żeby uczestniczyć w tym, co na "Woodstocku" robi "Przystanek Jezus". Jeżeli chodzi o efekty, które mogę zobaczyć osobiście, są to historie bezpośrednich osób. Kilka znajomości, które owocują. Nie jest tak, że Pan Bóg daje od razu owoce. Człowiek sieje i czeka. Tak wygląda życie księdza. Nie do nas należy zbieranie tych owoców, my mamy troszczyć się o zasiew. Pan Bóg czasem daje łaskę doświadczenia sytuacji, w których pokazuje, że po raz pierwszy w życiu dotarł Kerygmat do człowieka. Pamiętam rozmowę z byłym żołnierzem, który na swoim koncie miał kilka zabójstw, próbował sobie z tym radzić, więc znieczulał się na wszelkie sposoby. Spotkanie z księdzem nie było możliwe w innych okolicznościach, a tutaj - spowodowało w nim zmianę.

Spotkałam się z zarzutami, że na "Przystanku Woodstock" jest dużo alkoholu, narkotyków, muzyka często odbiegająca od wartości chrześcijańskich, lub wręcz antykościelna, a "Przystanek Jezus" podpinając się poniekąd pod "Woodstock" daje jakby taką swoją pieczątkę temu, co się tam dzieje.

Lubię patrzeć na to w kluczu, w jakim spojrzał śp. abp Życiński, który był wielokrotnym gościem "Przystanku Woodstock". Kiedyś jeden z dziennikarzy zadał mu pytanie, "co biskup robi na Woodstocku". On odpowiedział, że "tutaj jakby się człowiek rozejrzał, jest Kościół, tutaj są ludzie ochrzczeni. A tam gdzie jest Kościół, musi być także biskup". Staram się patrzeć na to właśnie z tej perspektywy. Pan Jezus postępował podobnie, nie gościł na dworach, przebywał z różnymi ludźmi nie po to, żeby przyłożyć rękę do grzechu, ale po to, by głosić im "Dobrą Nowinę", żeby ich zmieniać. Muszę powiedzieć, że tutaj jest podobna rzeczywistość.

Oczywiście moglibyśmy zamknąć się we własnym gettcie i kisić się we własnym sosie. Najlepiej jakby głosić Ewangelię tylko tym, którzy tego chcą i, którzy Jej słuchają. Szkoda jednak zostawiać tych ludzi, którzy również tego potrzebują. Szkoda zdezerterować i zrezygnować z tej przestrzeni. To nie jest tak, że my się wciskamy z Ewangelią. Po prostu widać Jej głód, czy to w Warszawie, czy na "Przystanku Woodstock", czy w Nowym Sączu, czy w Tarnowie. W dzisiejszych czasach widać po prostu głód Ewangelii.

Jak wyglądają te spotkania w praktyce, czy są trudne, czy odczuwał Ksiądz przed nimi jakieś obawy?

Kiedy człowiek jest wyspowiadany, to czego się bać! (śmiech) Owszem zdarzają się poważne wypadki wśród "Woodstockowiczów", czasami wywołane alkoholem, ale wśród ewangelizatorów niczego złego się nie dzieje.

To nie jest tak, że zaraz ktoś wyciągnie tutaj nóż i mnie zabije. Prędzej bałbym się, że mnie ktoś zaatakuje w Warszawie.

Tak jak sobie wyobrażam, jest Ksiądz w tłumie, idzie i... zaczepia ludzi, czy raczej oni zaczepiają Księdza? I co mówi, "dzień dobry, Bóg Cię kocha?" Jak zacząć taką rozmowę o Bogu?

Najlepiej zacząć od Kerygmatu. Sutanna jest tym, co mimo wszystko często ułatwia taki kontakt. Ktoś zobaczy księdza i woła, zaprasza do tego, żeby do niego przysiąść. Wówczas rozmawiamy. Nie chodzi o to, żeby przemycić jakieś tajne informacje, żeby zindoktrynować, czy apologetycznie wytłumaczyć, udowodnić - często jesteśmy słabsi intelektualnie niż ci ludzie. Tam są nie tylko studenci, ale także prawnicy, lekarze, policjanci na urlopach. Sutanna jest takim "haczykiem", który przyciąga. Trochę trudniej mają świeccy ewangelizatorzy, ale dzielimy się często w ten sposób, żeby ksiądz szedł z osobą świecką. Kiedy jedna osoba rozmawia, druga się modli. Nie ma sytuacji, żebyśmy chodzili pojedynczo, nie tylko ze względów bezpieczeństwa, ale przede wszystkim ze względów ewangelicznych.

"Przystanek Jezus" jest w dużej mierze lekcją wiary nie tylko dla "Woodstockowiczów", ale dla tych, którzy przebywają jako ci, którzy chcą dzielić się Panem Jezusem. Niejednokrotnie byłem świadkiem wydarzeń, kiedy człowiek przyjeżdżał bardzo pewny siebie i swoich umiejętności, a Pan Bóg zmieniał w nim bardzo dużo, nawracał go i otwierał na Siebie. Mamy być narzędziem Bożym, a nie narzędziem ludzkim. 

Rozmawiała Karolina Zaremba