Jak mówić o in vitro? Uczę się tego. Jeszcze 7-10 lat temu był to temat szerzej nieznany i łudziłem się, że on nas nie dotknie. To była pomyłka, że nie wchodziliśmy wtedy właśnie w aspekty moralne in vitro. Pamiętam, jak w „Gościu Niedzielnym” przeczytałem, że ten czas przespaliśmy. Wtedy to do mnie dotarło, że popełniliśmy błąd.

Spotykam się z tym, którzy mają dzieci z in vitro, a także tymi, którzy mają takie dylematy. Jako obrońca życia wychodzę na ambonę i nie mogę nie wartościować moralnie in vitro. Muszę to robić. ale nie mogę zapominać również o rodzicach i dzieciach.

Wielu rodziców jest przytłoczonych „błogosławieństwem” in vitro. Spotykam się wtedy z murem niezrozumienia, kiedy mówię, że jest to złe. Nie można jednak takich ludzi odrzucać i wykluczać, bo wielu nawet nie ma świadomości, że coś w tym jest złego. Ona dopiero z czasem się u nich pojawia.

Pamiętam taką rozmowę z matką dziecka z in vitro. Ona, kiedy uświadomiła sobie całe zło wokół in vitro - powiedziała do mnie: „Proszę księdza, nie tylko mi, ale mężowi i naszej rodzinie przyjdzie kiedyś za to zapłacić”. Wspominając swoje wcześniejsze nastawienie do in vitro powiedziałem jej, że: nie tylko wam, ale i nam przyjdzie za to zapłacić. To jest odpowiedzialność pokoleniowa. Wraz z miłością do dziecka powinno być to odniesienie do dzieci nienarodzonych.

Widzę jednak u lekarzy, że rodzicom nie mówi się prawdy o in vitro. Musimy z miłością do rodziców, a także urodzonych dzieci i tych zamrożonych wartościować, gdy mówimy o tym. To jest wszystko bardzo delikatne, ale możliwe. Nie można ukrywać jednak prawdy. Trzeba odpowiadać na trudne pytania, bo chrześcijaństwo właśnie nie boi się trudnych pytań – mówi ks. Kancelarczyk.

Not. Jarosław Wróblewski