Spodziewałem się, że główna krytyka mojej najnowszej książki Personalnik subiektywny będzie ze strony czcicieli Adama Michnika oraz wielbicieli Anny Komorowskiej i Hanny Gronkiewicz-Waltz. Spodziewałem się także, że wielu osobom z przeciwstawnego obozu nie spodoba się to, co napisałem np. o ks. Tadeusz Rydzyku czy śp. Lechu Kaczyńskim. Nie spodziewałem się jednak, że pierwszy kopie zostaną skruszone żyjących i nieżyjących redaktorów "Tygodnika Powszechnego". Szczególnie poszło o te fragmenty, które dotyczą ks. Adama Bonieckiego, Adama Szostkiewicza, Józefy Hennelowej oraz śp. Krzysztofa Kozłowskiego, a także sporu redakcji z Romanem Graczykiem, autorem głośnej książki   Cena przetrwania? SB wobec "Tygodnika Powszechnego".

Jedna z osób związana z TP zarzuciła mi, że przed wydaniem książki nie skontaktowałem się z redakcją i nie uprzedziłem jej o tym, co będzie napisane. Według tej osoby powinienem też uzyskać zgodę od opisywanych postaci.

Taki zarzut to fundamentalny dylemat, gdy chodzi o wolność słowa. Uznanie bowiem owego zarzutu za słuszny oznaczałoby, że osoby publiczne - a do takich należą przecież wszyscy członkowie redakcji - są objęte szczególną ochroną. Co więcej, mogą sobie one rościć prawo do cenzurowania tekstów na swój temat. W wypadku redaktorów i publicystów TP byłoby to wręcz kuriozalne, gdyż na łamach pisma, które ma się od dziesiątków lat za mądrzejsze od wszystkich innych, krytykuje się bez żadnych ogródek wszystko i wszystkich, w tym także Kościół katolicki. No cóż jest to typowa rozumowanie Kalego z sienkiewiczowskiej książki W pustyni i w puszczy.

Aby nie było wątpliwości, to w swoje najnowszej publikacji, tak jak i we wcześniejszych Księża wobec bezpieki czy Ludzie dobrzy jak chleb  nie poruszam tzw. spraw drażliwych (konflikty rodzinne, choroby, homoseksualizm itp.). Unikam też tanich sensacyjek. Jeżeli już muszę o kimś napisać krytycznie, to staram się pokazać także jego pozytywne strony. Tak jest np. w wypadku wspomnianej Józefy Hennelowej czy Macieja Kozłowskiego. Są też same pozytywne opisy jak np. w wypadku śp. Tadeusza Żychiewicza, śp. Anny Turowicz, śp. Marii Hernandez-Paluch, Wojciecha Bonowicza czy Wojciecha Pięciaka.

Mam nadzieję, że uważny czytelnik będzie umiał to docenić. A co do "świętego oburzenia", to warto "Tygodnikowi Powszechnemu" przypomnieć powiedzenie biskupa Ignacego Krasickiego "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi."