"W sierpniu 2009 r. dziennikarz Tomasz Pompowski zaprosił mnie do Gdańska na spotkanie z amerykańskimi konserwatystami, którzy przyjechali do Polski. Ich pobyt organizowała fundacja "Young America s", założona przez prezydenta Ronalda Reagana. Na spotkaniu byli obecni m.in. Rob Robinson, prezes fundacji i historyk Peter Schweizer, autor głośnej książki Wojna Reagana. O sytuacji politycznej w Polsce miał mówić Lech Wałęsa i Krzysztof Wyszkowski, ja natomiast o Fundacji im. Brata Alberta.

Najpierw na salę konferencyjną wprowadzono w asyście ochroniarzy byłego prezydenta. Przyszedł on w byle jakiej koszulce z krótkimi rękawkami, choć wszyscy goście z USA, pomimo upalnej pogody, przybyli w jasnych, eleganckich strojach. Wałęsa opowiadał jakieś niestworzone rzeczy, przeplatając to marnymi dowcipami, których Amerykanie kompletnie nie rozumieli. Tłumacze dwoili się i troili, aby do wszystko przetłumaczyć, najpierw z „wałęsowskiego”  na polski, a później na angielski. Niektóre rzeczy pomijali, bo było mu wstyd za te wypowiedzi.

W tym czasie Wyszkowski czekał w holu. Gdy Wałęsa wychodził, to wprowadzono go innymi drzwiami, tak, aby się obaj nie spotkali. Taki ponoć był warunek przedmówcy. Wyszkowski mówił bardzo do rzeczy, miło go było słuchać. Tłumacze wreszcie odetchnęli.

Skandaliczne wypowiedzi Wałęsy wobec Wyszkowskiego, swego dawnego współpracownika typu „debil” czy „małpa z brzytwą” kompromitują tego, który go je wypowiada. Tak samo nasyłanie komornika na człowieka, który w ostatnich czasach przeszedł ciężką chorobę. Dlatego też staram się jak mogę wspierać pana Krzysztofa. Podpisałem też list w jego obronie. To on dla mnie jest bohaterem Wybrzeża, a nie Wałęsa". 

MBW/Isakowicz.pl