Piętnaście lat temu miałem okazję poznać Dominique'a Venner'a, porozmawiać z nim i tym samym spróbować zrozumieć antychrześcijańską postawę tego historyka, który był jednocześnie tak chłodny i tak namiętny, tak dokładny w swoich analizach i tak liryczny w swych marzeniach, tak że liryzm nie przeszkadzał mu w analizach, a analizy w liryzmie. Dominique Venner miał wielką duszę i serce buntownika. To właśnie przyczyniło się do naszej wzajemnej wielkiej sympatii, chociaż byliśmy od siebie tak różni. Zresztą, zadedykował mi on swoją autobiografię „Le coeur rebelle” (tłum. „Buntownicze serce”). Napisał: „Dla księdza Tanoüarn, który nie ma serca poddańca”. Długo myślałem nad tym sformułowaniem. Wydaje mi się, że to właśnie w tym punkcie istniało nasze obopólne porozumienie – w odrzuceniu wszelkich form poddaństwa. Podporządkować się to ulegać, ulegać to rezygnować z reakcji, rezygnować z reakcji to akceptować brak posługi, nie służyć niczemu, dać się porwać wielkiej Nicości tych wszystkich „a-po-co?” przeciwko którym Dominique walczył całe życie. Można powiedzieć, przeciwko którym usiłował wznieść swoje życie i dzieło.

Jego ostatni post na blogu, wzywający do manifestowania przeciwko małżeństwu homoseksualnemu 26 maja, łączy w sobie obawę przed islamizacją Francji z sygnałami upadku moralnego, jakim jest małżeństwo homoseksualne. „To nie są małe uliczne manifestacje”, które mogłyby zmienić coś dzięki temu cudownemu zaklęciu „złego i złych”, jakie obecnie cechuje francuskie życie polityczne. Odkrywamy pewną formę politycznej beznadziei, szczególnie dotkliwą u tego 78-letniego mężczyzny. Można by uważać, że widział wiele innych beznadziei: w czasie walk w Algierii, wołań do oporu młodej Europy, aż do teraz. Ale utrata nadziei nie jest ostatecznym wytłumaczeniem tego, co zrobił.

Zresztą, na jego blogu, to nie beznadziejność zdominowała tekst, który tam umieścił. „Zdecydowanie, powinno się sięgnąć po nowe czyny, spektakularne i symboliczne. Po to, by strząsnąć letarg, przetrzepać uśpione świadomości i obudzić pamięć o naszych korzeniach. Wchodzimy w czas, gdzie słowa muszą być potwierdzone czynami”. My myślimy o seppuku Mishimy, on też nie mógł o tym nie myśleć, chłodno wybierając miejsce i moment oraz nie pozwalając sobie na pomyłkę. Jego czyn był dojrzały i przemyślany. W ten weekend oddał schedę „Nouvelle revue d'histoire” Philippe'owi Conradowi – temu, kogo uważał za swojego najbliższego współpracownika i kontynuatora. Nie udawał. Skończył swoje zadanie, ważne było nadać sens jego końcowi.

Na swoim blogu tłumaczył: „Powinniśmy sobie również przypomnieć, jak genialnie sformułował to Heidegger (Bycie i czas), mówiąc, że esencja człowieka tkwi w jego egzystencji, a nie w „innym świecie”. To właśnie tu i teraz rozgrywa się nasze przeznaczenie, aż do jego ostatniej sekundy. I ta ostatnia sekunda ma tyle samo znaczenia, co cała reszta życia. Właśnie dlatego trzeba pozostać sobą aż do ostatnich chwil. To poprzez decydowanie o samym sobie, o chęci swojego prawdziwego przeznaczenia jesteśmy prawdziwymi zwycięzcami nad nicością. I nie ma żadnego wykrętu w tym wymogu, ponieważ nie mamy nic oprócz tego życia, w którym mamy być całkowicie sobą lub być niczym.”

Nie mamy nic poza tym życiem...” To twierdzenie dla Dominique'a Vennera jest podstawą problemu. Gdy nie ma czegoś „poza” życiem ziemskim, dla kogoś, kto chce iść w rozumowaniu do samego końca, chwila, każda chwila, ma przygniatającą wagę. Chrześcijanin rozumie ten sens chwili, ten sens odpowiedzialności, ale nie próbuje iść dalej niż to możliwe – Bóg jest panem naszego przeznaczenia. To Bóg dopełnia szkic, który zanosimy mu w ostatniej sekundzie życia. To poświęcenie jest jeszcze kolejnym czynem, niepoddaniem się Mu. Dominique Venner nie chciał zwrócić się do Boga w ostatnim momencie swojego życia, nie mógł dokonać tego poświęcenia: chciał bowiem sam wybrać swoją ostatnią chwilę. Ukształtowany przez filozofię niemiecką, całe życie powtarzał myśl Schellinga, skomentowaną przed Heideggera: „Być to chcieć”. Esse est velle. „Byt to chęć”. Trzeba chcieć do samego końca, aby być. Oto formuła ateisty antynihilisty... jego formuła.

A jednak...

Jednak Dominque Venner wybrał ołtarz Notre-Dame. To na ołtarzu położył swój ostatni list. Naprawdę nie wierzę, że zrobił to, by przyciągnąć uwagę, by Manuel Gaz przyjechał na miejsce wypadku. Nie miał nic wspólnego z tym rodzajem wdzięczności „medialnej”. Jego czyn nie jest medialny, jest symboliczny. Jaki symbol? Ten Najświętszej Dziewicy, ten wiecznej kobiecości. On, który w swoim ostatnim wpisie wyznaje: „szanować kobiety chociaż islam ich nie szanuje”. Zapewne. Ale nie można zapominać, że oprócz swojej pogańskiej kultury, Dominique Venner posiadał solidne wychowanie chrześcijańskie, zanim jego wejście w delikatności z Kościołem, który uważał za absurdalnie proFLN-owski (FLN – Front de la libération nationale ) nie odwróciło go od Boga. Sądzę, że to samobójstwo-ostrzeżenie, które Dominique chciał uczynić uderzającą analogią do samobójstwa naszej cywilizacji, było również jedynym sposobem, jaki znalazł, aby przejść przez Kościół bez wyparcia się siebie. Rodzaj modlitwy bez słów, dla tego serca niezaspokojonego do ostatnich chwil. Bóg? To było dla niego zbyt skomplikowane... Ale Maryja... kobieta zdolna – Bóg to wie – do wysłuchania pragnienia perfekcji, które było jego wielkością i dramatem jego życia.

Źrodło: ab2t.blogspot.com

Tłumaczyła Katarzyna Piwowarska

JW