7 marca 1965 roku Ojciec Święty Paweł VI w położonym pod Rzymem kościele pw. Wszystkich Świętych po raz pierwszy celebrował liturgię w języku włoskim. Jak przysłużyła się reforma odejścia od łaciny na rzecz języków narodowych Kościołowi? O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy przez telefon ks. dr. Roberta Skrzypczaka.

Ks. dr Rober Skrzypczak: To, co zdarzyło się 50 lat temu, to znaczy pierwsze kroki wprowadzenia reformy liturgicznej, było inicjatywą Soboru Watykańskiego II i pierwszego dokumentu przezeń uchwalonego, konstytucji o liturgii Sacrosanctum Concilium. Zmiany były też owocem osobistej inicjatywy papieża Pawła VI, który jeszcze w trakcie trwania obrad soborowych powołał do istnienia komisję, która miała zajmować się odnową liturgii według założeń soborowych. Głównym założeniem zmian był powrót do źródeł, do kształtu liturgii Kościoła pierwszych wieków.

Spotkanie ze Zmartwychwstałym

Nie chodziło o jakieś pragnienie archeologizmu i bezrefleksyjnego kopiowania dalszych kształtów liturgii.  Nie jesteśmy nawet w stanie dokładnie odtworzyć jej kształtu w tamtym okresie, bo dysponujemy tylko rozproszonymi świadectwami. Wiemy jednak, że już w Kościele pierwszych wieków liturgia, która była efektem spotkania ze zmartwychwstałym Jezusem Chrystusem, posiadała kształt spontanicznej reakcji człowieka na Boga, który się objawia.

Ta spontaniczna reakcja potrzebuje pewnego wyrazu, jakim jest język i dlatego też język liturgii był przede wszystkim językiem człowieka, językiem, którym się wyrażano. Stąd powstawały w Kościele pierwszych wieków liturgie, w których używano języków danego miejsca. Powstała liturgia w języku syryjskim, aramejskim, w greckiej koine, a potem i w innych językach, w tym w oficjalnym, urzędowym językiem Imperium Rzymskiego, w łacinie. Z czasem łacina stała się językiem obowiązującym w Kościele, od momentu, gdy Kościół zaczął cieszyć się przywilejem pax romana i przywilejami państwowymi. Łacina była uważana za język, który zapewnia jedność Kościołowi powszechnemu.

Język piękny, lecz niezrozumiały

Gdzieś pod językiem łacińskim, w którym wyrażała się liturgia, zawsze istniało przekonanie, że aktem założycielskim Kościoła jest pojawienie się Chrystusa Zmartwychwstałego w ramach aktywności Ducha Świętego. To był jeden z powodów, dla którego Ojcowie Soborowi zaczęli powoli odstępować od konieczności posługiwania się językiem łacińskim w ramach odnawianej liturgii chrześcijańskiej.

Większość z ludzi nie rozumiała języka łacińskiego. Łaciny uczyli się głównie duchowni. Inni ludzie, którzy uczestnicząc w liturgii łaciny nie rozumieli, mogli przeżywać jej eteryczną warstwę, wyrażoną językiem melodyjnym i pięknym, ale dla nich niezrozumiałym. Zresztą także wielu księży pamiętających czasy przedsoborowe, z którymi rozmawiałem, choć używali brewiarza w języku łacińskim, co było ich obowiązkiem, przyznają, że nie wszystko rozumieli.

Liturgia powinna być dostępna dla człowieka

 Już 100 lat przed reformą Soboru Watykańskiego II, bł. Antonio Rosmini, włoski kapłan, któremu marzyła się odnowa Kościoła, postulował wykorzystanie języków narodowych w liturgii nie ze względu na antypatię dla łaciny, ale ze względów praktycznych. Ludzie nie rozumieją liturgii, nie uczestniczą w niej, a wówczas nie dochodzi do tego, co jest istotą liturgii – do spotkania człowieka z mówiącym, działającym Chrystusem. Same znaki, które nie były wyjaśniane, były znakami pustymi, to znaczy nie trafiały w warstwę egzystencjalną człowieka, nie odpowiadając jego pragnieniom i oczekiwaniom. Dlatego już Antonio Rosmini postulował albo zdecydowanie się na przejście na języki narodowe, albo objęcie powszechną edukacją wszystkich ludzi w Kościele, żeby nauczyć ich języka łacińskiego.

Paweł VI i Ojcowie Soborowi kierowali się przede wszystkim tą logiką. Nie logiką walki z Tradycją, ale chęcią, by liturgia stała się bliższa ludziom, by wierni mogli w niej aktywnie uczestniczyć, by stała się Głosem Boga, który serce ludzkie rozumie. Chcieli, by liturgia stała się miejscem, w którym człowiek może nawiązać osobistą relację z żywym, obecnym Chrystusem, który objawia się poprzez słowa i gesty liturgiczne. Stąd właśnie wzięła się reforma.

Nie język rani Kościół, ale nasze grzechy

Oczywiście, we wprowadzaniu reformy liturgicznej popełniono wiele błędów związanych także z wprowadzaniem do liturgii różnych mało chrześcijańskich wzorców. Show, dydaktyzm, pewna posoborowa dowolność… Przypomnę, że głównym zamiarem Ojców Soborowych było, by odzyskać centralne miejsce w czasie liturgii żywego, zmartwychwstałego Chrystusa, a więc Misterium Paschalnego. Język jest tu narzędziem, jest wtórny w stosunku do wydarzenia liturgicznego. Ponadto możemy dziś mówić, że po 50 latach wprowadzenie języków narodowych wcale nie zaszkodziło poczuciu jedności Kościoła. Nie to uderza nieraz w komunię i jedność Kościoła, ale ludzkie grzechy, kłótnie, pycha, brak przebaczenia – ale nie język. Możemy dzisiaj cieszyć się i dziękować Bogu, że jeden Kościół objawia się światu jako powszechny i misyjny, czyli ten, który przemawia różnymi językami i wyraża swoją modlitwę, swoje dziękczynienie, w różnych językach. Zwłaszcza w języku ojczystym, który jest językiem pierwotnej modlitwy, językiem serca, językiem matki.

Motu proprio Benedykta XVI

Motu proprio Summorum Pontificum Benedykta XVI przywróciło Kościołowi możliwość używania obrzędu łacińskiego jako pewnej alternatywnej formy, wyrażenia tej samej, jednej liturgii. Bardzo ważne jest podkreślenie, że w Kościele katolickim nie ma różnych liturgii, zwłaszcza eucharystycznych. Eucharystia jest tylko jedna i jest ona sprawowana przez Jezusa Chrystusa, który działał wewnątrz swojego Ciała, jakim jest Kościół. To jest objawienie się Jego obecności. My, gdy mówimy o „celebrowaniu” czy „odprawianiu” Eucharystii, dokonujemy pewnego językowego nadużycia. To nie ja odprawiam Eucharystię. Ja się tylko włączam, albo jestem włączony w tę liturgię w charakterze prezbitera, który przewodniczy liturgii, albo w charakterze innego uczestnika liturgii, który stanowi Ciało Chrystusa. Jednak to Chrystus sprawuje, to Chrystus w czasie liturgii zbawia. Objawia swoją potęgę z krzyża, jako Zmartwychwstały. Dlatego to,  czy będzie to w postaci liturgii według mszału papieża Pawła VI, czy według mszału łacińskiego Jana XXIII, stanowi o pięknie Kościoła, który używa tu polifonii. Natomiast istota jest ukryta pod znakami, pod językiem, pod postacią mszału. Mszał jest instrumentem i nie stanowi mszy. Mszał to Pascha, która się wydarza, którą sprawuje pośród nad i wraz z nami Jezus Zmartwychwstały.

Pycha korzeniem sporów o liturgię

Można czasami żałować, że środowiska zwolenników reformy soborowej i zwolenników przedsoborowej Tradycji nie umieją się w Kościele porozumiewać. Nieraz pod przekonaniami wyrażanymi arbitralnie i jednoznacznie kryje się bardzo dużo ludzkiej dumy i pychy albo niedostatku uczucia akceptacji i kochania. Człowiek potrzebuje wówczas podkreślać własne walory i poniżać cudze. Myślę, że można mieć takie eklezjologiczne spojrzenie na różnorodność obrzędów i gustów, preferencji, w sposobie wyrażania wiary. To może jedynie pomagać w postrzeganiu wiary, w zrozumieniu, że jesteśmy dla siebie nawzajem stworzeni i postawieni, by sobie wzajemnie pomagać, przestrzegać się przed błędami i przed nadużyciami. Na przykład przed zbytnim zamknięciem się w mydlanej bańce określonego obrzędu, albo też by nie pogalopować zbytnio w stronę sekularyzacji, porzucając mistykę spotkania z Bogiem.

Każda reforma musi służyć chwale Bożej

To problem, który ciągnie się od soboru, i który można byłoby nazwać manichejskim podziałem w Kościele. Kryzys polega na tym, jeśli mówimy o kryzysie w Kościele, że ludzie przestają się ze sobą komunikować, przestają rozmawiać. Na tym polega też kryzys w małżeństwie czy w rodzinie. Wzajemne lekceważenie, ignorowanie się, przekonanie z góry, że wiadomo, czego się po drugim spodziewać. Nie budzi to ciekawości na nowe spotkanie. To kryzys, który potrzeba pokonać wsłuchując się uważnie w głos Ducha Świętego, który zaistniał w czasie Soboru Watykańskiego II. Duch Święty pokazał kierunek odnowy Kościoła. Kierunek ten nie idzie w stronę dostosowywania się do współczesności ani podążania za duchem czasu. Ten kierunek odnowy jest zawsze powracaniem do korzeni, do początków. Wyraziła to bardzo pięknie konstytucja o Kościele Lumen gentium. Czytamy tam, że istota Kościoła wyraża się w swoich początkach, w swoim zaistnieniu. A początkiem Kościoła nie jesteśmy my, o czym przypomniał też sobór, ale jest nim Jezus Zmartwychwstały. Celem jest zaś objawienie się Trójcy Świętej, czyli chwała Boża. I temu służy dostosowywanie form, modlitw i języka – aby człowiek mógł spotkać się z Chrystusem i mógł doświadczyć, że jest w Kościele powołany do chwały Bożej. Wszystko, co temu przeszkadza albo co miałoby temu zapobiec, nie jest reformą, ale regresem. 

(Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji)