Portal Fronda.pl: W Australii surogatka miała urodzić na „zamówienie” przyszłych rodziców dwójkę dzieci. Kiedy okazało się, że jedno z nich ma Zespół Downa, para zdecydowała, że weźmie tylko to zdrowe dziecko. Czy dostrzega Ksiądz tendencję, w ramach której dzieci poczęte na szkle są traktowane jak przedmiot – jeśli są zdrowe, to w porządku, a jeśli przypadkiem mają jakieś wady, to należy je potraktować właśnie jako wadliwy produkt.

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz: Myślę, że jest to proces zauważalny na całym świecie. In vitro jest metodą służącą produkcji ludzi, w której kwestia swoiście rozumianej kontroli jakości jest bardzo istotna. Dlatego do implantacji wybiera się dzieci w ich zarodkowym stadium rozwoju o możliwie najlepszym kodzie, co ma gwarantować zdrowie dziecka po jego urodzeniu. Zresztą, w projekcie ustawy, regulującej in vitro, którą chce przepchnąć polski rząd, jest zapis, że choć nie wolno robić badań preimplatacyjnych pod względem płci, ale że możliwe, a wręcz zalecane jest dokonywanie selekcji preimplantacyjnej z racji czysto eugenicznych. To pokazuje, że dzieci są chciane tylko wtedy, kiedy są zdrowe. Stosunek do nich nie jest relacją bezwarunkową. Tymczasem bezwarunkowość jest podstawowym wymogiem miłości. Może więc dojść – i niestety nierzadko dochodzi – do sytuacji, w której dziecko jest wprawdzie chciane, ale nie jest kochane. Historia z Australii jest szokującym przykładem tego, w jaki sposób traktuje się dzieci poczęte metodą in vitro, zwłaszcza w przypadku surogacji. Tylko „produkt”, który spełnia założenia wyrażone w zamówieniu, jest akceptowany. A tak przecież nie wolno traktować ludzi. Trudno jednocześnie nie zauważyć, że coraz częściej podobnie dzieje się z dziećmi poczętymi naturalnie. Jeśli są chore, nieprawidłowo, się rozwijają, wówczas zazwyczaj skazywane są na śmierć przed narodzinami.

Co można zrobić, aby zmienić to podejście? Rozumiem, że idealnym rozwiązaniem byłaby całkowita rezygnacja z in vitro, ale jak na razie nie zanosi się, by taka zmiana mogła zaistnieć w polskim prawie. Jak zatem wymóc na ośrodkach in vitro większą odpowiedzialność za zdrowie pacjentek i ich dzieci oraz godne ich traktowanie?

Myślę, że to źle postawione pytanie. Kiedy mówimy o poczęciu metodą in vitro, nie ma możliwości, by człowiek był inaczej traktowany, jak tylko przedmiotowo. Taka jest wewnętrzna natura tej procedury i ona kształtuje wynikające z niej relacje. Jeśli chcemy zmienić ten stosunek, jedynym środowiskiem, gdzie może się to dokonać jest rodzina. Jedynym sposobem, jaki widzę, jest dobra formacja młodych ludzi, przygotowująca ich do małżeństwa, formacja małżonków ku rodzicielstwu i wsparcie rodziców w procesie wychowania. To wsparcie, które w żaden sposób nie będzie naruszało ich podmiotowości jako rodziców, ale będzie udzielało im pomocy tam, gdzie tej pomocy potrzebują.

Może być jednak taka sytuacja, w której małżonkowie decydują się na in vitro i przyjmują dziecko, jakie w wyniku tej metody się pocznie bezwarunkowo, bez względu na to, czy jest chore czy zdrowe. Tu już nie ma mowy o przedmiotowym traktowaniu.

Oczywiście, są sytuacje, w których rodzice traktują każde dziecko poczęte – naturalnie lub przez in vitro – z całkowitą i bezwarunkową miłością, niezależnie od jego stanu zdrowia. Inaczej jest już w przypadku personelu medycznego, lobby wspierającego in vitro czy polityków, gdzie mamy do czynienia z eugenicznym podejściem, dążącym do eliminacji chorych i słabych. Niestety, nie widać, aby szykowała się w tym zakresie jakakolwiek zmiana na lepsze. Znajduje to odzwierciedlenie w wypowiedziach Komitetu Bioetyki przy PAN, ujmujących in vitro, antykoncepcję, aborcję w kategoriach tzw. zdrowia reprodukcyjnego na zasadach pozytywizmu prawnego. To, na co pozwala prawo miałoby być w porządku, a to, na co nie pozwala – nie. W tym wszystkim gubi się, ginie człowiek, zwłaszcza ten najmniejszy, najbardziej bezbronny, nienarodzony. Myślę, że współczesna medycyna poszła zbyt daleko śladami techniki, gubiąc to, co było jej duszą, to znaczy troskę o to, by była to moralnie dobra, a nie tylko skuteczna medycyna. Jedynym środowiskiem, które rzeczywiście kształtuje człowieka pod względem moralnym jest rodzina, wszelkie inne instytucje, jak państwo czy Kościół, mają charakter wspomagający. Jeśli zatem chcemy, aby cokolwiek się zmieniło, musimy wspierać rodzinę, zwłaszcza wielodzietną, gdzie poprzez wzajemne interakcje dzieci uczą się odpowiedzialności, troski, dobrze pojętej tolerancji, a jeszcze lepiej – bezwarunkowej miłości. Pytanie, czy naprawdę tego chcemy.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk