Zwycięstwo ma słodki smak. Przypomniało mi to ostatnie pół roku uczenia religii w przedszkolu. Co jakiś czas, pomiędzy zgłębianiem dziejów zbawienia i odpowiadaniem na pytania dzieci (zasięg tematyczny: od teodycei poprzez chrystologię na apokatastazie skończywszy) proponuję im grę. W grze pomaga mi znajomy miś koala, w którego wyposażyła mnie pewna wybitna przedszkolanka, gdy drżałem o to, czy sobie z dziećmi poradzę. Zawsze to raźniej iść na arenę między lwy, gdy jest z tobą australijski miś. Jeśli gra ma tytuł „szukanie koali”, a misiek jest jeden, podczas gdy dzieci ponad dwadzieścioro, muszę się liczyć z najróżniejszymi reakcjami. Tupanie, głośne protesty, czasem nawet łzy… Oczywiście, pocieszam i tłumaczę jak mogę. Z tyłu głowy zaś czai się pytanie: do jakich przedszkoli chodzili przywódcy Rosji?

Zwycięstwo ma  bardzo słodki smak. Może być wręcz mdlące, jak mdłą lekturą okazał się niedawny wywiad „Rzeczpospolitej” z rosyjskim politologiem, Sergiejem Markowem. Zatrudnia go w charakterze eksperta Kreml, m. in. zapewne po to, by wygłaszał takie i temu podobne hasła:  „(…) z Polską mamy stosunki raczej złe niż dobre. Po czwarte – te stosunki są złe z inicjatywy Polski. Rosja raczej jest zwolennikiem ich polepszania, a Polska – pogarszania. (…) tego, co wy uważacie za czwarty rozbiór (czyli paktu Ribbentrop-
-Mołotow), my za rozbiór nie uważamy. W 1939 roku Rosja wyzwoliła okupowane przez was tereny zachodniej Białorusi i Ukrainy. Wasz kompleks historycznej klęski jest jednym z głównych czynników, które powodują agresywny i niechętny stosunek Polski do Rosji.

Wywiad jest dość długi, łatwo w nim wyłapać przewodnią ideę: Rosja we wszystkim jest zawsze lepsza od Polski, choć nawet jej na tym nie zależy, tak marna ta Polska jest. No i knuje przeciwko Rosji, pluje i szczuje, podjudza i pragnie kolonizacji Białorusi i Ukrainy. Polscy księża są tam, by zabijać i niszczyć Rosję; karmią się ideologią podboju, „katolickiego wahabityzmu”. Etc, etc. Może nie głupota tej wypowiedzi jest warta odnotowania, a fakt, iż stanowi ona podsumowanie powszechnych opinii i stereotypów, swoisty destylat propagandy. Według Markowa, wszystkie problemy pomiędzy Polską a Rosją biorą się z naszego kompleksu:

To jest czynnik kluczowy: wielowiekowa konfrontacja, która zakończyła się naszym zwycięstwem. 

A jednak, w końcu analityk Kremla plącze się we własnych zeznaniach i ujawnia rzeczywisty kompleks, cóż, również będący kompleksem zwyciężonych w najmocniejszej chyba z możliwych postaci:

Skończcie też z traktowaniem Rosjan jako niepełnowartościowych Europejczyków. W polskiej świadomości tkwi rasistowski stosunek do Rosjan. Właśnie ten rasizm powoduje, że polska opinia publiczna popiera ludobójstwo Rosjan w Donbasie, którego dokonuje kijowska junta. Jest oczywiste, że tam dochodzi do ludobójstwa, dlaczego więc je ignorujecie? Moim zdaniem dlatego, że uważacie, iż Rosjanie są niepełnowartościowi i powinni być podporządkowani Europejczykom. 

No cóż – tu jest właśnie pies pogrzebany. To boli pana analityka… Co do pogrzebanego psa, pozwolę sobie na przytoczenie rodzinnej anegdoty. Mój pradziadek, gospodarz pełną gębą (nawadnianie kropelkowe i elektryczność w gospodarstwie przed wojną!) nie czuł wielkiego respektu wobec komunizmu, co więcej, czuł wobec niego niechęć. Stąd biegał po jego uporządkowanym podwórzu pies Stalin, a w kuchni na parapecie grzał się kot Lenin. Przynajmniej było tak, dopóki Armia Czerwona nie przywiozła ze sobą bardzo dużo respektu i dziesięć razy więcej niechęci. Nie było wyjścia, pies reagował na swoje imię, a gdyby się rozniosło. Psa więc zabito ze smutkiem, kot gdzieś zaginął. Miały te wydarzenia i taką reperkusję, że nie pozwolono mi nazwać ani kota ani pieska, należących do rodziców, słodkim imieniem Putina. Argumenty były dwa, łatwo domyślić się jakie – po pierwsze, szkoda zwierzęcia; po drugie, nigdy nic nie wiadomo, a szkoda zwierzęcia…

Gdyby jakiś Rosjanin zapytał mnie teraz, czy cieszyłbym się z psa biegającego gdzieś pod Moskwą, nazwanego Żółkiewski czy Kukliński, bo przecież ta historia z psami potwierdza nasz rasizm wobec bratniego słowiańskiego narodu, zmieniłbym po prostu temat. Zapytałbym, co sądzi o wypowiedziach Putina na temat aneksji Krymu i gotowości Rosji do użycia broni nuklearnej w tej sprawie. Są zresztą na szczęście Rosjanie (niewielu), którzy chyba nie dziwiliby się takiej rodzinnej tradycji nad Wisłą. Pocieszającym doświadczeniem po lekturze głupawych sloganów kremlowskiego analityka będzie, mam nadzieję, książka „Zapomniane Ludobójstwo” Nikołaja Iwanowa. Niełatwo być pewnie rosyjskim historykiem i pisać o setkach tysięcy pomordowanych w ZSRR tylko z powodu swojej narodowości, która była tam w latach trzydziestych i czterdziestych synonimem wszystkiego, co najgorsze – prywatnej własności, „kultury burżuazyjnej” i katolicyzmu.

Taki też smak ma nasze zwycięstwo, mimo całej goryczy rozwianych marzeń i zakłamań w polityce. W Polsce bowiem ciągle jest spory sentyment do prawdy w podręcznikach, do chrześcijaństwa, do dorabiania się i życia „po europejsku”, no i skłonność do śmiechu z cara i jego knuta, w jakich by nie występowali kolorach. Słodyczą tego zwycięstwa jest kolorowe przedszkole w małym miasteczku, gdzie „moje dzieci” kolorują obrazek z Drogi Krzyżowej i szczerze współczują Panu Jezusowi. Pocieszam ich zmartwychwstaniem – zwycięży w końcu Boże Życie. Również tak zwyczajnie i po ludzku, pośród mroków polityki i historii – to właśnie życie jest miarą zwycięstwa. Kto zwycięży na Ukrainie, poznamy po tamtejszych przedszkolach.

Ks. Jan Dobrowolski

Źródło: prologburzy.wordpress.com