Wraz ze zmianą rządu zmieniło się też całkowicie polskie podejście do Niemiec. Minister Witold Waszczykowski wprost zarzuca Berlinowi brak solidarności, lekceważenie Polski w Unii Europejskiej i w NATO, budowanie sojuszu z Rosją kosztem Europy Środkowo-Wschodniej.

 O przedstawienie najważniejszych problemów na linii Polska-Niemcy oraz drogi do ich rozwiązania poprosiliśmy w rozmowie telefonicznej eksperta Ośrodka Analiz Strategicznych, Krzysztofa Raka.

Według Raka nie ma innej możliwość, jak tylko zbudować rzeczywistą siłę Polski i wzmocnić nasz geopolityczny potencjał. Jak?

 Potrzebne są twarde działania: zdecydowany wzrost demograficzny, przyspieszenie rozwoju gospodarki, zbudowanie silnej i skutecznej armii z potencjałem odstraszania. To zadanie nie na jedną kadencję Sejmu, ale na przynajmniej dekadę. Jeżeli Polacy je wykonają, nasza pozycja będzie w Europie i na świecie nieporównywalnie silniejsza. Zachęcamy do lektury całego komentarza eksperta OAS Krzysztofa Raka.

***

Krzysztof Rak: W stosunkach z Niemcami mamy po 1989 roku stan nierównowagi. Został spowodowany faktem niezałatwienia bardzo wielu trudnych problemów. Polegają one najczęściej na tym, że strona niemiecka nie realizuje pewnych zobowiązań wobec Polski. To choćby kwestia wsparcia nauki języka polskiego i samych Polaków w Niemczech. Przez 25 lat – a będziemy niedługo mieć rocznicę traktatu o dobrym sąsiedztwie przyjętego w 1991 roku – bardzo niewiele zrobiono dla poprawy wzajemnych stosunków. W takich sprawach jak nauczanie języka polskiego mamy raczej do czynienia z ciągłym regresem. Dość powiedzieć, że nie ma dziś w Niemczech żadnej katedry języka polskiego! Aż nie chce się wierzyć, że 80-milionowy kraj nie jest zainteresowany językiem swojego 38-milionowego sąsiada. Coś jest ewidentnie nie tak, jak trzeba.

To nie jest jednak tylko kwestia Niemiec, ale także polskiej elity politycznej, która rządziła przez ostatnie 25 lat. Nie była to elita specjalnie zainteresowana doprowadzeniem tych spraw do jakiegoś wyrównania. Kwestia nauczania języka polskiego to naprawdę poważny problem. W Niemczech mieszka 2,5 mln ludzi pochodzenia polskiego. Powinniśmy zadbać o to, by zapewnić ich dzieciom możliwość godnej nauki naszego języka. Co więcej strona niemiecka zobowiązała się w traktacie o dobrym sąsiedztwie, że to zrobi. My tych zobowiązań prawnomiędzynarodowych nie próbujemy egzekwować. Na 20-lecie traktatu rząd Donalda Tuska nie zrobił żadnego kroku do przodu. Można wręcz powiedzieć, że rękami Władysława Bartoszewskiego anulowano pewne próby, które wyszły z MSZ.

W stosunkach dwustronnych zarówno większość ekip rządzących jak i strona niemiecka skupiły się na lukrowaniu rzeczywistości, uprawianiu propagandy sukcesu – i zamiataniu pod dywan problemów trudnych. A można byłoby je długo, długo wymieniać… Choćby ta sprawa, którą poruszył w rozmowie z dziennikiem „Berliner Zeitung” minister Witold Waszczykowski – kwestia Nord Streamu. To wiąże się ze sprawą nieuregulowanego statusu torów podejściowych do zespołu portowego Szczecin-Świnoujście, a więc rozgraniczenia wód w Zatoce Pomorskiej. O tym sporze w ogóle się nie mówi. Choć nie dotyczy to samej linii granicznej, to dotyczy już pewnego reżimu granicznego, statusu wód, na których ten tor podejściowy się znajduje. Dzisiaj to wymieniony zespół portowy, chociażby ze względu na gazoport, jest jednym z najbardziej strategicznych miejsc dla naszych interesów. Widzimy tu, po pierwsze, że poprzedni rząd nie był zbyt zdeterminowany, żeby te kwestie w ogóle poruszać. Niemcy z kolei ze swojej strony naszych interesów nie uwzględniali.

Inny przykład, jeszcze bardziej zasadniczy, to współpraca gazowa Berlina z Moskwą. To kwestia ewidentnie sprzeczna nie tylko z interesami Polski, ale i wszystkich krajów środkowoeuropejskich. My, Czesi i Słowacy na skutek tej jawnej zmowy płacimy jedne z najwyższych cen za rosyjski gaz w Europie. Układ niemiecko-rosyjski ma na celu zagwarantowanie dominującej pozycji Rosji w dostawach gazu. Widzimy wyraźnie, że choć wszyscy mają na ustach sankcje, to jednak podpisywane są umowy o rozbudowanie Nord Stream 2. A przecież gazociąg ten służy temu, by zwiększyć w Europie popyt na rosyjski gaz, a my przy okazji mamy płacić wyższe ceny. Oczywiście Niemcy, mimo, że są dalej i ten gaz musi przebyć kilkaset czy kilka tysięcy kilometrów więcej, płacą za niego mniej. Niby mamy sankcje, ale w roku ubiegłym Unia Europejska, zaostrzając politykę klimatyczną i dekarbonizacyjną, spowodowała, że w przyszłości wzrośnie popyt na rosyjski gaz. Zostało to zrobione, niestety, przy współpracy rządu Donalda Tuska i później rządu Ewy Kopacz.

Na przykładzie energetyki widać rzeczywisty rozkład sojuszy. Nie miejmy wątpliwości: Żyjemy dziś w takim okresie, w którym mocarstwa decydują o słabszych krajach. Doprowadziła do tego także Lizbona, wzmacniając rolę największych państw w procesie decyzyjnym w Unii Europejskiej. Powoli umacnia się europejski koncert mocarstw. Zachodnie mocarstwa dogadują się z Moskwą, naturalnie koszem państw słabych, także kosztem Polski. Można dokładnie wymierzyć, na czym polega ten deal Berlin-Moskwa. Wystarczy odjąć od polskich cen gazu ceny gazu niemieckiego, aby dowiedzieć się, ile do tego dealu dopłacamy. To po prostu fakt i to fakt wymierny.

Nie miejmy wątpliwości. Jeśli postawimy coś na agendzie, to nic się nie zmieni. Polityka zagraniczna, zwłaszcza w sytuacji koncertu mocarstw, jest w dużej mierze funkcją siły. Od mówienia czy demonstrowania swojej pozycji nic się nie zmienia. Wyjątkiem jest może sprawa języka polskiego. Tu mamy do czynienia ze zobowiązaniem traktatowym strony niemieckiej. Jest w prawie międzynarodowym zasada pacta sunt servanda, umów należy dotrzymywać – i to powinniśmy ewidentnie podnieść, domagając się od Niemców realizacji zobowiązań. Nie sądzę, by było to dla Niemców przyjemne, gdybyśmy mówili na arenie międzynarodowej, że Berlin nie dotrzymuje umów. Tu trzeba się po prostu dogadać, usiąść i dyplomatycznie przeprowadzić. A dyplomacja lubi ciszę… To jest do przeprowadzenia.

O wiele trudniejsze są kwestie energetyczne i geopolityczne. Tu działa już zasada, według której pozycja państwa zależy od jego realnej siły. Nie jest tak, że wraz ze zmianą władzy dochodzi do zmiany realnego potencjału Polski na arenie międzynarodowej. Gdy zmienimy Kopacz na Szydło, nic nam nie przyrośnie. Nowy rząd musi podjąć pewne działania, by zwiększyć wagę Polski na arenie międzynarodowej. Działania, których nie podjęły rządy Platformy Obywatelskiej, najwyraźniej usatysfakcjonowanej pozycją Polski. Wielu polityków tej partii mówiło od lat, że nasza pozycja jest, jaka jest, i nic nie da się zrobić. Moim zdaniem to nieprawda i można wiele poprawić. Nie da się jednak niczego osiągnąć w ciągu roku ani nawet, jak sądzę, w ciągu czterech lat. Państwa, które mają sukcesy na arenie międzynarodowej, prowadzą politykę w perspektywie nie jednej kadencji parlamentu, ale kilku kadencji, choćby w perspektywie dekady.

Istnieje wciąż możliwość, aby Polska odgrywała bardziej podmiotową rolę w handlu surowcami energetycznymi. W tej chwili, otwierając gazoport, będziemy mogli do 2022 roku (termin obowiązywania kontraktu gazowego z Rosją) dysponować nadwyżką 5 mld metrów sześciennych gazu. To jedna trzecia naszego zużycia. Możemy tę nadwyżkę sprzedać. Wiemy, że Ukraina dąży do uniezależnienia się w handlu surowcami od Rosji. Potencjalnie istnieje rynek zbytu; zainteresowane byłyby też pewnie Słowacja i Czechy. Można wyobrazić sobie, że przy odpowiedniej dyplomacji moglibyśmy na rynku gazowym odgrywać pewną rolę. Dochodzi do tego realizacja ropociągu przez Ukrainę, co dawałoby nam dostęp do ropy z Morza Kaspijskiego. To projekty, których początek sięga prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego. Jest więc jeszcze możliwość ruchu.

Trzeba jednak pamiętać, że Nord Stream już jest. Tak właściwie – poza gazoportem – straciliśmy 25 lat i nie zrobiliśmy wiele, by uniezależnić się od rosyjskich surowców. Mocarstwa też robiły wiele, byśmy pozostali w tym stanie uzależnienia. Kontrakt, który w roku 2010 wynegocjował rząd PO-PSL, to rzecz zupełnie skandaliczna. Rząd Tuska chciał uzależnić nas na dłuższy jeszcze okres i to w jeszcze silniejszej niż dotychczas mierze. Na szczęście zadziałała tu Komisja Europejska, która na to nie pozwoliła. To powinno jednak zostać wyjaśnione: dlaczego rząd PO-PSL podejmował tak niekorzystne dla Polski decyzje? To jest niezrozumiałe. Przez 25 lat polskie elity polityczne w jednym były konsekwentne: zawsze podpisywały takie umowy z Rosją, które były dla nas niekorzystne. Mamy dziś sytuację, w której nadal więcej niż 90 proc. gazu i ropy naftowej kupujemy z Rosji. W krajach cywilizowanych kupuje się gaz na przykład z trzech kierunków, po 30 proc. z każdego. Niemcy, gdy rozbudują teraz połączenie z Rosją, dojdą do 40 proc. gazu z Rosji. A my nadal będziemy mieć ponad 90 proc.!

Niewiele zrobiono przez 25 lat by uniezależnić nas od dostaw rosyjskich surowców energetycznych. To jest właśnie przykład na działanie koncertu mocarstw, bo nie jest oczywiście tylko tak, że mamy sprzedajne elity, które podpisywały niekorzystne kontrakty. Niewątpliwie sojusz gazowy Berlina z Moskwą wzmacniał nasze uzależnienie. Nie oszukujmy się: gaz z Nord Streamu komuś trzeba będzie sprzedać. Także Polsce. Nie leży więc w interesie Berlina, by Polska się uniezależniła i zaczęła kupować skroplony gaz z Zatoki Perskiej.

Tymczasem Europa nie ma wcale takiej słabej pozycji wobec Rosji. To Europa wciąż jest głównym partnerem dla Moskwy, bo Federacja nie ma nikogo innego, kto kupowałby jej gaz. Kontrakty z Chinami to pieśń przyszłości i nie wiadomo w ogóle, czy zostaną zrealizowane - Rosjanie nie mają na to poza tym pieniędzy. Pomysły o wspólnym kupowaniu gazu od Rosji przez Europę były bardzo dobre. Dawały możliwość wspólnych negocjacji i sprawiłyby, że Niemcy nie płaciliby ok. 20 proc. mniej za gaz, niż Polacy, Słowacy i Czesi. Ta bardzo dobra idea okazała się jednak nie do pogodzenia ze strategicznym sojuszem niemiecko-rosyjskim. Koncert mocarstw jest silniejszy od solidarności europejskiej. Interesy mocarstw są dominujące.

Musimy  poprawić realną pozycję Polski. Żeby to zrobić, musimy dysponować konkretnymi argumentami. Potrzebna jest nie tylko polityka rozsądna i zgodna z naszym interesem, ale także realne karty, które pozwolą nam zagrać z mocarstwami. Jak dotąd tych kart nie mieliśmy, bo nie robiliśmy nic, by je uzyskać! Gdy mamy same blotki, to żadnej lewej nie weźmiemy. Musimy podjąć ogromny wysiłek. Czeka nas praca na wiele lat. Nie jest tak, że gdy coś powiemy, to zostanie to zrobione. W polityce zagranicznej jest zawsze: sprawdzam! Jakim jesteście państwem, słabym czy silnym? Możemy się czegoś domagać, ale jeśli nie stoi za tym potencjał, zostaniemy wyśmiani.

W tej chwili najważniejsze jest wzmocnienie polskiego potencjału. Na arenie międzynarodowej deklaracje nie wystarczą. Nie wystarczy też posiadanie racji. Liczy się siła. Tymczasem przez ostatnie 25 lat Polskę raczej osłabiano. Polskę należy wzmocnić na czterech przynajmniej obszarach: demograficznym, gospodarczym, wojskowym i administracyjnym. Tymczasem we wszystkich notujemy coraz gorsze wskaźniki. Po pierwsze, mamy do czynienia z katastrofą demograficzną. Po drugie, jesteśmy krajem rozbrojonym. Mamy stutysięczną armię, ale jest to armia urzędników, a nie żołnierzy. Po trzecie: W gospodarce jest, rzeczywiście, wzrost, ale 2-3 proc. wzrostu PKB to zbyt mało! Państwa, które w ostatnich latach wyraźnie wzmocniły swoją pozycję geostrategiczną – jak Turcja – miały w ciągu dekady wzrost na poziomie 7-9 proc. PKB. Po czwarte, , sprawność administracji musi się znacząco poprawić. Za rządów PO zatrudniono masę urzędników, ale czy państwo polskie funkcjonuje dobrze, widzi każdy z obywateli.

Polska polityka nie zmieni się od deklaracji. Musimy poprawić w istotny sposób wskaźniki demograficzny, gospodarczy, wojskowy, administracyjny. Wtedy poprawi się także nasza pozycja w stosunkach z Niemcami. To jest zadanie na co najmniej dziesięć lat. Jeżeli Polacy je wykonają, to będziemy mogli rozmawiać z Berlinem na zdecydowanie lepszych warunkach. Osiągniemy wagę, dzięki której Niemcy nie będą mogli nas lekceważyć. Bez wzrostu realnego potencjału w polityce zagranicznej zmiany nie będzie. 

P.Ch.