Zdaje się, że obszar ten się kurczy, bo granicę zaczyna wyznaczać PiS, który - jeśli mu się bliżej przyjrzeć – wcale taką ortodoksyjną prawicą nie jest.


Natomiast z drugiej strony - na lewej nóżce – wręcz przeciwnie, pole działania się poszerza, bo SLD coraz częściej zaczyna być traktowana jako partia mainstreamowa o koneksjach lewicujących zaledwie, a do roli wojującej lewicy pretenduje - i powoli ją spełniać zaczyna - partia pewnego człowieka znana pod jego nazwiskiem, którego to – wzorem Roberta Mazurka – wymieniać tu nie będę. Nie dość, że formacja(?) ta, a właściwie jej lider, po Kościele i księżach jedzie równo, to jeszcze jej twarzą numer jeden na wyborczych listach w Gdyni uczyniono Roberta Biedronia znanego z aktywnej walki o prawa środowisk homoseksualnych. Pikanterii dodaje fakt, że zmierzy się tam z Leszkiem Millerem walczącym o Pomorze dla lewicy, z którą Biedroń rozstał się burzliwie twierdząc, że to grupa kolesi przygotowujących wielkie polityczne oszustwo. Poszło o spychanie go na dalsze miejsca list wyborczych w mało znanych okręgach. Czary goryczy dopełniła wypowiedź Marka Wikińskiego o obawach o możliwe osobiste awanse ze strony Biedronia, przez co obdarowany został zaszczytnym mianem homofoba. Znany socjolog o lewicowych poglądach - profesor Jacek Raciborski - twierdzi, że wolta Biedronia zaskakuje, bo według niego Sojusz sporo zrobił dla środowisk LGBT, jednak nawet wśród homoseksualistów ich sztandarowy działacz zaczyna być coraz częściej postrzegany i oceniany jako medialny lanser lubiący robić wokół siebie dużo szumu i próbujący tworzyć środowiskowe getto.


Jest w tym wszystkim coś na rzeczy, bo sławetna do tej pory tolerancja Sojuszu – gdy spojrzeć na nią zdroworozsądkowo - jest być może jedynie polityczną przykrywką dla działaczy wywodzących się z dawnego PZPR-owskiego betonu, bo trudno sobie wyobrażać by wychowani na dobrych poststalinowskich wzorcach zawracali sobie głowę jakimiś tam homoseksualnymi breweriami. Co innego młodsze pokolenie, ale i tam może być niewykluczone, że to faktycznie polityczna poza.


O tak zwane dobre imię tolerancyjnej lewicy jak lew walczy jednak ostatnio – to znaczy przed wyborami – Ryszard Kalisz załamujący ręce nad odpływem ludzi z Sojuszu. Krytykując politykę kadrową jasno wskazuje, że nie jest po stronie lidera partii, zaś raczej Biedronia. Ten jednak wybrał poszerzanie granic lewicy poza Sojuszem. Pozostaje jedynie nadzieja, że opinie w sprawie tworzenia homoseksualnego getta są uzasadnione, co przełoży się także na nowe terytoria eksplorowane przez Biedronia, bo getto z zasady ma jednak granice.


Ja natomiast spodziewam się trafić teraz na listę homofobów. Jeśli tak, to będę zaszczycony.


Paweł Krzemiński

 

Ten felieton ukazał się także w Radiu Plus