W uzasadnieniu Prezydent z troską pochyla się nad budżetem państwa, twierdząc iż „wydłużenie okresu aktywności zawodowej sędziów Sądu Najwyższego przyniosłoby niewątpliwie znaczne oszczędności w zakresie wydatków publicznych z części budżetu będących w dyspozycji Sądu Najwyższego”, gdyż sędziowie aż do 75. roku życia mogliby „efektywnie wykonywać swe obowiązki”. Tym bardziej, że „sędziowie kończący obecnie 70 lat wykazują w ogromnej większości pełną sprawność psychofizyczną oraz intelektualną”. Zdaniem Prezydenta należy „umożliwić sędziemu posiadającemu ogromną wiedzę prawniczą i doświadczenie ... dalsze pełnienie służby dla dobra Państwa i społeczeństwa”.

Przesuniecie granicy wieku do 75 lat dla przejścia w stan spoczynku dotyczyłoby też odpowiednio sędziów Trybunału Konstytucyjnego (których dotyczą wymogi formalne dla piastowania stanowiska sędziego Sądu Najwyższego). Co do sędziów Trybunału Konstytucyjnego przyjęcie ustawy oznaczałoby, iż skoro kandydować mogliby do 75. roku życia, a ich kadencja trwać może 9 lat, więc mogliby swą sprawność psychofizyczną i intelektualną eksperymentować w służbie Polski do 84. roku życia. Oznaczałoby to zabetonowanie korpusu osobowego Sądu Najwyższego na kolejne lata oraz przesadne, trudne do zaakceptowania – chociażby ze względów zdrowotnych – postarzenie Trybunału Konstytucyjnego, który akurat wcale takiej skrajnej zmiany nie potrzebuje. Wprost przeciwnie, być może powinniśmy iść śladami węgierskimi Premiera Orbana.

Projektowi Prezydenta także co do zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym należy się stanowczo sprzeciwić, także ze względów moralnych, etycznych i politycznych. Sędziowie kończący wkrótce 70 lat, urodzeni na początku lat '40, studiowali prawo w latach '60, robili aplikacje od początku lat '70, a później do roku 89 robili kariery, kształtowali się w kulturze prawnej i praktyce wymiaru sprawiedliwości w czasach PRL-u. W czasie stanu wojennego i do 1989 roku skończyli 50 lat.

Można powiedzieć, że akurat to pokolenie sędziów (oczywiście nie wszyscy) nie zapisało jasnej karty wymiaru sprawiedliwości. Środowisko sędziowskie odmówiło po roku 1989 samooczyszczenia po spuściźnie PRL-u, nie rozliczyło się samo z przestępstw sądowych i sędziowskich, jak naiwnie zakładał prof. Strzembosz. To sprawia, że sędziowie Sądu Najwyższego (oczywiście nie wszyscy) są obciążeni podejrzeniami niezwykle szkodliwego dalszego konserwowania i przekazywania swych specyficznych PRL-owskich nawyków i doświadczeń nabytych w czasie swego dojrzałego życia zawodowego. Wobec nieoczyszczenia się środowiska sędziowskiego - jako grupa - nie mają oni moralnego prawa oczekiwania wydłużenia im czasu pozostawania w służbie nowego systemu, innego niż ten, który przez większość swego życia zawodowego chronili. Przeciwnie, elementy obecnego systemu niektórzy z nich efektywnie zwalczali. Dziś jeszcze niektórzy sędziowie, PRL-owskich nawyków własnych lub swych PRL-owskich patronów, nie ukrywają i nie wstydzą się ich.

Krystyna Pawłowicz