wywiad przeprowadzono jeszcze przed przyjęciem rezolucji

Portal Fronda.pl: W Parlamencie Europejskim przygotowano dwie rezolucje w sprawie Polski. Jaka jest ocena pana profesora obu tych dokumentów?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Jednym z projektów jest ten autorstwa Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. To projekt oddający stan rzeczy, wskazujący na złożoność problemu i jego genezę. Drugi projekt cieszy się natomiast poparciem głównie frakcji Europejskiej Partii Ludowej, mającej w swoich szeregach także posłów Platformę Obywatelską i PSL, a także socjaldemokratów, lewicy i Zielonych. Już tylko chadecy i socjaliści mogli przeforsować rezolucję,  poparcie także mniejszych grup sprawiło, że rezolucja przeszła dużą większością głosów. Rezolucja ta jest całkowicie jednostronna, przedstawiając w gruncie rzeczy stanowisko opozycji w Polsce. Nie wspomina nawet o genezie sporu ani wszystkich wątpliwościach, jak choćby o naruszeniu konstytucji przez Platformę Obywatelską w czerwcu ubiegłego roku. Projekt ten nie wspomina też o wątpliwościach co do interpretacji konstytucji  przewodniczącego TK Andrzeja Rzeplińskiego. Wzywa, oczywiście, do natychmiastowego ogłoszenia i implementowania wyroków Trybunału. Jednym z najgorszych elementów jest apel do Komisji Europejskiej o przejście do następnego szczebla procesu sprawdzania praworządności w Polsce, a mianowicie do rekomendacji. Byłoby to pewnym precedensem, bo, o ile wiem, w przypadku Węgier nie posunięto się tak daleko. Rekomendacje będą wymagały zajęcia stanowiska przez rząd Polski. Jest to, mówiąc krótko, dokument bardzo rozczarowujący. Nie wspiera szukania kompromisu, ale dolewa oliwy do ognia w polskim konflikcie. Świadczy to wymownie o jakości tego sprawozdania a także o przywódcach grup politycznych, które zdecydowały się ją poprzeć.

Jakie mogą być praktyczne konsekwencje tej rezolucji?

Wzmocniona zostanie postawa Komisji Europejskiej, a zwłaszcza pana Fransa Timmermansa. Rezolucja ma jednak raczej charakter politycznej deklaracji. Zaogni ona spór polityczny w Polsce, dając paliwo Komitetowi Obrony Demokracji i opozycji.  Aborcja trochę się nudzi, a zatem trzeba dostarczać kolejnych tematów by nie zamierał ruch opozycyjny. Jedynym praktycznym skutkiem rezolucji może być przejście przez Komisję Europejską do następnego szczebla procesu, a więc do wspomnianych już rekomendacji. Potem powinna nastąpić odpowiedź polskiego rządu i ewentualna konkluzja Komisji, że rząd nie stosuje się do jej rekomendacji. Na tym rola Komisji i Parlamentu się kończy, a sprawa przechodzi do Rady Europejskiej. Tam zapadają realne decyzje, ale nie należy się spodziewać, by Rada Europejska wszczęła procedurę przeciw Polsce. Tu byłaby potrzebna pełna zgoda wszystkich państw unijnych. Dlatego skutkiem rezolucji będzie jedynie tworzenie negatywnej dla polskiego rządu atmosfery i legitymizowanie obecnych działań Komisji Europejskiej. Dodatkowo jednak, co jest, jak sądzę, przeciwne intencjom autorów rezolucji, może dojść do dalszego wzrostu niechęci do Unii Europejskiej. Rezolucja będzie sygnałem dla wszystkich ludzi ceniących sobie narodową suwerenność. Wzrost eurosceptycyzmu pogłębi z kolei kryzys Unii. Nawet w tak dotąd euroentuzjastycznej Polsce, patrząc dalekosiężnie, działania dyskryminacyjne ze strony Komisji Europejskiej mogą sprawić, że za kilka lat staniemy przed koniecznością organizowania referendum… Myślę, że autorzy rezolucji nie zdają sobie sprawy z rzeczywistej sytuacji politycznej. Nie widzą, że zaognianie spory w Polsce nie leży w interesie Unii Europejskiej.

O problemach Unii Europejskiej wypowiedział się w przededniu rezolucji Parlamentu Europejskiego przewodniczący tegoż parlamentu, Martin Schulz. Na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” przestrzegał przed destrukcją UE, którą ma powodować zbyt duża swoboda rządów poszczególnych państw, jaka powinna zostać dla ratowania Unii zastąpiona zwiększaniem kompetencji unijnych instytucji. Trudno nie odczytywać tych słów także w kontekście sprawy polskiej.

Unia Europejska na każdy kryzys potrafi zareagować tylko w jeden sposób: Dalszą centralizacją. Diagnoza jest zawsze taka sama: Pojawia się trudny do rozwiązania problem, bo państwa członkowskie mają zbyt wiele kompetencji, a instytucje europejskie zbyt mało. Taka była reakcja na kryzys finansowy, taka jest reakcja na kryzys uchodźczy. To pokazuje, że instytucje europejskie nie są zdolne do wyciągania wniosków. Znaczący jest też problem samego Martina Schulza, który jest całkowicie niezdolny do jakiejś samokrytyki. Jest tajemnicą poliszynela, że to polityk niezdolny do krytycznego spojrzenia na siebie, a zrazem utożsamiający się w sposób całkowicie nieuprawniony z instytucją Parlamentu Europejskiego. Trzeba też pamiętać, że splatają się tu interesy europejskich instytucji z interesami jednego z największych państw w Europie, mającego też bardzo poważne interesy w Polsce. Nie jest przypadkiem, że najczynniejsi politycy zaangażowani w sprawę Trybunału Konstytucyjnego pochodzą głównie z tego kraju. Utożsamienie interesów instytucji europejskich z interesami narodowymi jest bardzo niedobre dla współpracy europejskiej. Myślę, że wypowiedzi Schulza trzeba odczytywać także w tym kontekście.

Martin Schulz zdaje się stosować pewien szantaż. Przekonuje, że Unia Europejska rozpadnie się na skutek zbyt szerokich jego zdaniem kompetencji poszczególnych państw członkowskich. Kryje się za tym, oczywiście, sugestia konieczności podporządkowania się silniejszym. Może jednak Schulz ma rację i – mówiąc brutalnie – Unia Europejska nie przetrwa, jeżeli Niemcy nie będą miały do powiedzenia więcej, niż inni?

To byłby bardzo pesymistyczny wniosek, który świadczyłby o czymś, o czym nie chcą mówić euroentuzjaści: że Unia Europejska jest oparta na sile. Nie na sile militarnej, ale na sile ekonomicznej i politycznej. Uważam jednak, że ten wniosek nie jest prawdziwy. Moim zdaniem właściwą ideą europejską jest tylko pierwotna idea UE, zakładająca budowę dobrowolnego związku państw w oparciu o suwerenność dzieloną tylko w niektórych obszarach. Uważam, że mamy do czynienia z pewnym paradoksem: tacy ludzie jak pan przewodniczący Schulz poprzez swoją ideę Unii coraz bardziej integrującej się, co zakłada podporządkowanie mniejszych państw większym, przyczyniają się do kryzysu UE. Im więcej mówią o swoim rozumieniu jej integracji, tym bardziej ją dezintegrują.