W zeszłym tygodniu świat obiegła informacja o skróceniu przez rząd Wenezueli tygodnia pracy. Decyzja ta wynika z ogromnych problemów z dostawą prądu. Ale niedogodności w tym niegdyś bogatym, południowoamerykańskim kraju, mają głębsze źródła.

Aż dziw bierze, że naftowy gigant, jeden z największych eksporterów tego surowca, ma problem z zapewnieniem dostaw energii elektrycznej dla mieszkańców. Z pozoru, za kryzysem stoją siły natury. Z powodu ciągnącej się suszy, spadł poziom na zaporze zasilającej elektrownie wodną w Guri. Prawie 50% kraju może zostać pozbawiona prądu. Podobny kryzys miał miejsce już 6 lat temu, jednak lewicowy rząd nie potrafił rozwiązać problemu unowocześnienia wenezuelskiej energetyki. Trudności wykorzystuje opozycja, zbierająca podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania Nicolasa Maduro, namaszczonego na to stanowisko przez Hugo Chaveza. Tak naprawdę system polityczny stworzony przez tego nieżyjącego już lewicowego lidera, nazwany socjalizmem XXI wieku, chwieje się ku upadkowi, a obecne wydarzenia są tego najlepszym dowodem.

Latynoamerykański sen

Wenezuela to jeden z najbogatszych krajów Ameryki Południowej, jeden z najważniejszych eksporterów ropy naftowej, członek OPEC. Swój dobrobyt Wenezuelczycy budowali głównie na dochodach z tego surowca. Te właśnie dochody były też przyczyną wielu zamachów stanu i rozruchów społecznych. Po dużych spadkach cen ropy w latach 80-tych, władze w Caracas objął Carlos Perez, i rozpoczął okres liberalnych reform gospodarczych. Obniżył wybujałe wydatki socjalne, sprywatyzował państwowe firmy, w tym przede wszystkim w branży naftowej i zrezygnował z państowoej kontroli cen. Jego polityka wywołała niezadowolenie biedniejszej części społeczeństwa i doprowadziła do zamieszek oraz nieudanej próby zamachu stanu w 1992 r.

W 1998 r. władzę zdobył jeden z uczestników tamtego puczu, Hugo Chavez. Wprowadził on szereg radykalnie lewicowych rozwiązań, jak nacjonalizacja przedsiębiorstw naftowych, parcelacje gruntów czy wysokie podatki dla zamożniejszych Wenezuelczyków. Rosnące ceny ropy pozwoliły mu też na znaczne zwiększenie wydatków na cele socjalne, ale też na wprowadzenie bezpłatnego systemu opieki zdrowotnej i edukacji wyższej. Zmienił też konstytucje wprowadzając jednoizbowy parlament i zwiększając kadencję prezydenta do 6 lat. Po nieudanym zamachu stanu z 2002 r. rozpoczął się dryf w kierunku większego autorytaryzmu władzy, a opozycja oskarżała prezydenta o fałszerstwa wyborcze i ograniczanie wolności słowa.

Koniec złudzeń o socjalizmie XXI w.

Hugo Chavez zmarł  w 2013 r., ale zostawił gospodarkę wenezuelską w fatalnym stanie. Spadek cen ropy uwidocznił wszystkie bolączki systemu zaaplikowanego przez prezydenta, nazywanego socjalizmem XXI w. Szybko zaczęła rosnąć inflacja, sięgająca nawet 500%. Ostatnio zagraniczne firmy odmówiły dalszego drukowania wenezuelskich banknotów, ze względu na zaległości płatnicze rządu w Caracas. Podobnie jak w PRL-u, w Wenezueli zaczęło brakować podstawowych produktów konsumpcyjnych jak papier toaletowy. Rząd oskarżał o spisek prywatnych sklepikarzy, ale przyciśniecie śruby w kraju i tak znajdującym się na końcu rankingów wolności gospodarczej, tylko pogorszyło sytuację.

Trudności gospodarcze gospodarcza nie mogły nie wywołać niezadowolenia społecznego. Wprawdzie wybory prezydenckie w 2013 r. wygrała protegowany Chaveza, Nicolas Maduro, ale mimo wsparcia administracji i ogromnej przewagi medialnej pokonał tylko o 1 punkt procentowy kandydata opozycji, mającego polskie korzenie Henrique Radonskiego. Już po wyborach doszło do gwałtownych protestów antyrządowych, brutalnie tłumionych przez policje. W wyborach w 2015 r. opozycja zdobyła już zdecydowaną przewagę, uzyskując 112 na 167 mandatów w parlamencie. Rozpoczęła też zbiórkę podpisów pod wnioskiem o odsunięcie prezydenta od władzy. I biorąc pod uwagę fatalną sytuację ekonomiczną, którą jeszcze pogłębia kryzys energetyczny, Wenezuelczycy mają na to wielkie szanse.

Ostatnie tchnienie Lenina

Wenezuelski chavezim jest chyba ostatnim tchnieniem socjalistycznych koncepcji gospodarczych. W podobnym czasie do podobnych przemian dochodzi też w innych krajach Ameryki Południowej. W Argentynie władze niedawno stracili etatystyczni peroniści a w Brazylii blisko odwołania jest Dilma Rousseff, następczyni lewicowe Luli da Silvy. Nie bez znaczenia ma tu spadek cen surowców, na zyskach z których opierało się socjalistyczne eldorado w wielu krajach latynoamerykańskich. Wraz z problemami wenezuelskich rewolucjonistów spadają też wpływy Rosji w tym rejonie. Nawet Kuba postanowiła się dogadać ze Stanami Zjednoczonymi. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że wraz z odejściem Nicolasa Maduro leninowska rewolucja zostanie ostatecznie przebita osinowym kołkiem.

Bartosz Bartczak