Twierdzę tak głównie dlatego, że źródła na jakie Reuters się powołuje to ludzie związani z rządem, którzy nie mają absolutnie żadnego interesu w tym, by zdradzać swoje plany. Cała chucpa z rzekomym odwołaniem Rostowskiego ma tylko jeden cel – uspokoić społeczne nastroje przed zapowiadaną na wrzesień przez NSZZ „Solidarność” akcją protestacyjną. Lecące na łeb słupki sondażowe, zanik sympatii – a raczej otwarta wrogość – społeczeństwa do rządzącej partii i brak perspektyw na przyszłość sprawiają, że Platforma jak kania dżdżu potrzebuje chwili oddechu, przystopowania, zwłaszcza przed zbliżającym się referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydent Warszawy. Dlatego też próbuje zafundować ludowi pracującemu igrzyska, cyrkowe przedstawienie z najbardziej znienawidzonym ministrem w roli głównej, którego kulminacyjnym momentem i clou programu ma być ta chwila niepewności, kiedy kciuk cezara nie może się zdecydować czy pokazać ziemię, czy niebo, śmierć czy życie, dymisję czy trwanie na stanowisku. A wszystko po to, by lud ów zajął się przez chwilę abstrakcyjnym problemem obsady stołków i przestał patrzeć szefowi partii i państwa na ręce. Krótko mówiąc znaleźli sobie nasi umiłowani temat zastępczy i wepchnęli dziennikarzom wiedząc, że ci łykną go jak gęś kluski.

Ale jest jeszcze jeden powód, który sprawia, że uważam newsa wróżącego czarną przyszłość ministrowi finansów za bujdę wyssaną z brudnego palucha. Otóż, moim zdaniem, Donald Tusk zwyczajnie nie ma go kim zastąpić, nie ma chętnych do objęcia schedy po Rostowskim. Powtarza się sytuacja z roku 1989, kiedy to chętnych na ministerialne stanowiska było wielu, ale – o dziwo – państwową kasą zająć się nie chciał nikt, musiano zatem użyć metody kapelusza i królika by znaleźć desperata takiego jak Leszek Balcerowicz. Jestem przekonany, że ten sam problem ma w tej chwili premier, brakuje mu chętnych do zarządzania rozlatującym się budżetem. Reuters spekuluje co prawda, że Jacka Rostowskiego może zastąpić Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski czy Dariusz Rosati, ale... No dobrze, powiedzmy to wprost – można mieć o każdym z tych trzech panów zdanie różne, ale przecież żaden z nich nie jest ani idiotą, ani samobójcą.

Może sobie zatem Jan Vincent Rostowski spać spokojnie i popijać whiskey & soda, jego przyszłość zagrożona nie jest ani trochę. A korespondentom i dziennikarzom Reutersa radzę zacząć się stosować do starej i sprawdzonej zasady, by nie wierzyć w żadne informacje, które nie zostały wcześniej zdementowane...

Alexander Degrejt