Współczesny świat poszukuje odpowiedzi na swoje bolączki w gabinetach psychiatrycznych. Tymczasem najlepszą formę uzdrowienia stanowi spowiedź. Nie tylko pomaga nam w uzdrowieniach emocjonalnych, lecz również w leczeniu ran stanowiących pożywkę dla złych duchów - pisze Ilsa B. Reyes, filipińska ewangelizator, autor książki „Spowiedź, która uzdrawia”.

<<< KONIECZNIE PRZECZYTAJ SPOWIEDŹ, KTÓRA ULECZY CIĘ Z NAJWIĘKSZEGO GRZECHU! >>>

W moim powołaniu do uzdrawiania wewnętrznego spowiedź jest najważniejszym elementem umożliwiającym leczenie okaleczeń i zapobieganie zaburzeniom powodowanym przez zło. Istnieją dwa sakramenty tradycyjnie powiązane z uzdrawianiem: spowiedź i namaszczenie chorych. Spowiedź oczyszcza nas z grzechów i pozwala wrócić na właściwą Bożą ścieżkę.

Widzi się wielu ludzi chodzących do psychiatry; proszą o tak zwane uzdrowienie. Dla mnie jednak najlepszą forma uzdrowienia będzie to uzyskane dzięki spowiedzi, z księdzem występującym w roli pośrednika Boga Ojca, który jest mocą, źródłem uzdrowienia. Według mnie spowiednik powinien przede wszystkim mieć w sobie wystarczająco wiele miłości i współczucia oraz być dobrym słuchaczem. W innym wypadku trudno będzie poczuć moc uzdrowienia.

Wracamy do pytania: „Co uniemożliwia nasze zjednoczenie z Bogiem, co sprawia, ze nie możemy pełniej doświadczać Jego laski i pokoju?” To tutaj zaczyna się wymagający i żmudny, ale też wyzwalający duchowy proces. Wspominałam, że wewnętrzne uzdrawianie przebiega czasem stopniowo. Stale powtarzam to, o czym pisałam w innych książkach, że zdarzały się przypadki natychmiastowego uzdrowienia fizycznego czy nawet uwolnienia od złych duchów, następującego, gdy w intencji człowieka modliła się osoba posługująca, ale uzdrowienie emocjonalne wymaga czasu. Rana ta będzie się goić krok po kroku, w miarę jak dana osoba konsekwentnie umacnia życie duchowe z pomocą doradcy lub kierownika duchowego. Pomoże to również zapobiec opanowaniu tej osoby przez złe duchy. (…) Otwarte rany mogą być drzwiami zapraszającymi złe duchy do wejścia.

Ze spowiedzi możemy nauczyć się wielu mądrych rzeczy. Dzięki niej zadajemy sobie pytanie, dlaczego popełniamy określone grzechy. Musimy dotrzeć do ich źródeł. Dlaczego ciągle dopuszczamy się tych samych złych uczynków? Czy grzechy te ukrywają naszą prawdziwą naturę? A przede wszystkim, dlaczego trwamy w pewnych więziach? Warto też zapytać: „Jakie są obszary mojego grzechu?”. Pamiętam, jak oglądałam prezentację siedmiu grzechów głównych przygotowaną przez jezuitów z okazji Wielkiego Tygodnia. Jakże trafne jest stwierdzenie, że gdybyśmy potrafili wykorzenić pewne skłonności, znikłyby niektóre bolączki społeczne. Jest to trudna walka, ponieważ uleganie grzesznej naturze bywa niezwykle łatwe. Nie wiem, jak solidne podstawy teologiczne ma to założenie, ale przypomina się nam, że bardziej pierwotny od grzechu pierworodnego jest Boży obraz, na który nas stworzono. Nawet jeśli zostaliśmy naznaczeni przez grzech, Jezus przyszedł właśnie po to, aby nas zbawić. Jego dzieło zbawienia staje się widoczne podczas spowiedzi. Sakrament ten pozwala nam odzyskać utracony obraz i powrócić do prawdziwej natury.

Prawdziwa przemiana to seria malutkich kroczków. Łatwiej jest czasem czynić dobro niż faktycznie być dobrym. Nie mówią, że nie mamy wrodzonej dobroci, ale nasze szlachetne czyny mogą także nas rozpraszać i utrudniać zrobienie prawdziwego kroku w kierunku wewnętrznej przemiany i świętości.

Poniżej znajduje się wypowiedz pewnej kobiety o tym, jak spowiedź pomogła jej w przebyciu uzdrawiającej wędrówki. Celowo zrezygnowałam z używania jej prawdziwego imienia, aby uszanować jej prywatność.

Zaczęłam rozumieć wielkość Boga podczas naszych rekolekcji, które odbyły się, gdy byłam na pierwszym roku college’u. Rekolekcje nauczyły mnie wiele, ale - przyznaję to ze smutkiem - pewna część mnie umierała. Nie współpracowałam w pełni z dziełem Ducha Świętego. Szczerze mówiąc, nienawidziłam spowiedzi. Uważałam, ze jest bezużyteczna, ponieważ po dwóch czy trzech dniach znów zaczynałam grzeszyć. Często też wątpiłam, że ksiądz jest wysłannikiem Boga. Mimo tych wątpliwości byłam posłuszna zakonnicy pracującej w szkole i przystępowałam do spowiedzi, ale nie wyjawiałam najskrytszych grzechów.

Jestem z natury radosną osobą rozśmieszam moje siostry i koleżanki. Żadna z nich nie wiedziała jednak, ze moje wesołe usposobienie to mechanizm obronny mający na celu ukrycie zatajonego grzechu: mojego uzależnienia od masturbacji, które uczyniło ze mnie osobę zranioną.

Wciąż pamiętam, że podczas dyskusji na zajęciach teologii moralnej często wychodziłam z klasy. Te lekcje tylko coraz bardziej uświadamiały mi, że prowadzę grzeszne życie, zwłaszcza gdy dyskusja dotyczyła świętości współżycia seksualnego. Na lekcji poświęconej problematyce płci, kiedy siostra poprosiła nas o obejrzenie filmu dokumentalnego Handel ludźmi, wstałam nagle i krzyknęłam: „Nie jesteśmy kurczakami!”. Moja reakcja była histeryczna. Wybiegłam z klasy i zamknęłam się w łazience. Niezależnie od tego, jak bardzo siostry i koleżanki z klasy prosiły mnie, abym wyszła, nie słuchałam ich. Chciałam tylko płakać.

Miałam właśnie rozpocząć ostatni rok college’u, kiedy pomagająca mi w nauce przełożona zgromadzenia, w którym przebywałam, przyszła ze mną porozmawiać. Powiedziała mi, ze razem z innymi siostrami doszły do wniosku, ze nie pozwolą mi na dalszą naukę. Zamiast tego wyślą mnie do schroniska prowadzonego przez zakonnice z innego zgromadzenia. Byłam wściekła. Wyjaśniły mi, że podjęły taką decyzję, ponieważ zauważyły wiele oznak tego, że nie zostałam jeszcze całkowicie uzdrowiona z mojego zranienia. Byłam molestowana seksualnie przez ojca i szwagra. Siostry powiedziały, ze muszę wyzdrowieć w pełni, jeśli chcę być skutecznym nauczycielem wiary, przygotowywałam się bowiem do prowadzenia katechizacji.

Nie potrafiłam zaakceptować ich decyzji. Zdecydowałam się więc opuścić klasztor i zatrzymać w mieszkaniu jednej z koleżanek z klasy. Każdego wieczoru upijałam się. Robiłam to, żeby zapomnieć o tym, co się stało, żeby zapomnieć o bólu spowodowanym moim spustoszeniem.

Pewnej nocy, zmywając naczynia, płakałam, rozmyślając o szkole, studiach i życiu w klasztorze. Czułam, że znikło wszystko, o czym marzyłam. W tamtej chwili chwyciłam nóż i włożyłam go do kieszeni. Kiedy wszyscy spali, weszłam do łazienki i znów się rozpłakałam. Spojrzałam na nadgarstek. Chciałam z tym wszystkim skończyć, położyć kres cierpieniu. Sięgnęłam po nóż do kieszeni i ku swemu zdumieniu zobaczyłam przypinkę Maryi Wspomożycielki. Wyciągnęłam ją zamiast noża. Wówczas oprzytomniałam i płakałam, dopóki starczyło mi sil. Następnego dnia wróciłam do klasztoru, podeszłam do jednej z sióstr i powiedziałam, że jestem gotowa rozważyć ich plany względem mnie. Przytuliła mnie, a ja otworzyłam dla niej serce.

Nazajutrz siostra ta towarzyszyła mi w drodze do schroniska, które miało być moim domem przez sześć miesięcy. Tam zdałam sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą w tego rodzaju sytuacji. Mogłam spotkać więcej kobiet, które padły ofiarą przemocy fizycznej, emocjonalnej i - najboleśniejszej - seksualnej. Znalazłam w sobie więcej współczucia dla dziewczyn i nauczyłam się je rozumieć. Współczułam im, kiedy czasem wpadały w histerię. Rozumiałam źródło ich bólu i nienawiści (…).

Życie w schronisku jest zupełnie inne od życia w prawdziwym świecie, ale można tam naprawdę dostrzec i poczuć Bożą obecność. Uzdrawiał On tam na własny sposób. Codziennie czytaliśmy katechizm, następnie odbywała się sesja doradcza, podczas której zakonnica rozmawiała z nami indywidualnie. W każdy piątek musiałyśmy przystępować do spowiedzi. Wówczas mówiłam juz księdzu o wszystkich grzechach, nawet tych, które wołałam zachować w sekrecie. Byłam pełna pokory i otwarta. Uznałam moje grzechy i to, ze jestem grzesznicą, więc potrzebuję uzdrowienia. W zamian mogłam liczyć na Boże współczucie i otrzymywać Jego przebaczenie.

Mimo ze przebywanie w schronisku pomogło mi poczuć miłość Boga, wciąż zdarzało mi się płakać nocami. Sądziłam, że siostry ze zgromadzenia, które pomagało mi się uczyć, zapomniały o mnie. Nikt do mnie nie zadzwonił ani nie napisał od czasu, gdy znalazłam się w schronisku. Zachowywałam się jednak poprawnie i brałam udział we wszystkich zajęciach, i kiedy siostry z poprzedniego zgromadzenia dowiedziały się o mojej przemianie, przybyły po mnie.

Pewnej nocy, po sześciu miesiącach przebywania w schronisku usłyszałam, że mam spakować rzeczy, bo odbierze mnie siostra z tamtego zgromadzenia. Byłam tak szczęśliwa, że przytuliłam siostry ze schroniska i powiedziałam jej: „Naprawdę myślałam, że o mnie zapomniały”. Odpowiedziała łagodnie: „Nigdy o tobie nie zapomniały. Co pewien czas dzwoniły, aby o ciebie zapytać, ale oczywiście nie mówiłyśmy ci o tym, ponieważ trwał jeszcze proces zdrowienia”. Byłam niezmiernie szczęśliwa, mogąc wrócić do klasztoru i kontynuować naukę.

Mijały lata. Udało mi się ukończyć szkołę i znaleźć pracę. Opuściłam klasztor i zamieszkałam gdzie indziej. Podobnie jak każdy normalny człowiek pragnęłam spróbować wielu rzeczy. Wróciło moje uzależnienie od masturbacji, nawet silniejsze niż przedtem. Zapomniałam o wartościach, których nauczyłam się od sióstr.

Pewnego razu spotkałam się z mężczyzną, z kto- rym korespondowałam od jakiegoś czasu. Zjedliśmy coś, porozmawialiśmy, a po chwili on powiedział, że chce iść spać. Myślałam, ze zamierza wrócić do domu i mnie zostawić. Myliłam się. Zabrał mnie do motelu. Paraliżował mnie strach i nie mogłam mówić. Nie byłam w stanie zareagować, kiedy mnie całował i przytulał. Później miałam zamiar poddać się biegowi wydarzeń, ale kiedy zamknęłam oczy, zobaczyłam twarz Matki Bożej i oprzytomniałam. Odepchnęłam go i rozpłakałam się. Po kilku minutach powiedział do mnie: „Przepraszam, ubierz się. Nie martw się, nadal jesteś dziewicą”. Jego słowa sprawiły, że rozpłakałam się jeszcze bardziej. Gdyby tylko wiedział, że nie byłam juz dziewicą, ponieważ stałam się ofiarą przemocy seksualnej. Po powrocie do domu uklękłam przed ołtarzem. Czułam się taka brudna. Wstydziłam się samej siebie. Wykąpałam się, włączyłam telewizor i starałam się zapomnieć o tym, co się wydarzyło. W telewizji usłyszałam świeckiego kaznodzieję, który powiedział, że każde uzależnienie jest pragnieniem miłości, które po prostu ma zastąpić to, czego brakuje. Rozpłakałam się. Zrozumiałam, że nie jestem sama w poszukiwaniu miłości. Pod koniec programu kaznodzieja podał numer kontaktowy dla osób potrzebujących porady. Zadzwoniłam.

Wzięłam udział w seminarium życia w Duchu Świętym. Powiedziałam sobie, że naprawdę chcę się zmienić. Przed ostatnim ćwiczeniem prowadzący poprosił nas o przystąpienie do spowiedzi. Wyznałam księdzu wszystko - moje grzechy, moje cierpienie, mój ból. Otworzyłam serce i poprosiłam o przebaczenie złych uczynków.

Podczas ostatniego ćwiczenia kaznodzieja powiedział nam, ze jesteśmy „w szpitalu” i musimy otworzyć serca, nawet jeśli są pełne grzechu i bólu, oraz ofiarować wszystko Bogu. Podczas tej części seminarium naprawdę dużo płakałam, zwłaszcza słysząc poruszające pieśni śpiewane przez diakonię muzyczną.

Teraz, kontynuując moją wędrówkę ku świętości, staram się przestrzegać Bożych przykazań. Wciąż zdarza się, że jestem słaba, ale Pan umacnia mnie, abym przezwyciężyła pokusy.

Czas pozbyć się ograniczę z przeszłości. Urodziłam się, aby zwyciężać, aby być wielka, aby zostać mistrzynią życia. Bóg zna moją wartość i mój potencjał. Sprawuje kontrolę i ma wspaniały plan oraz wie, jaki jest cel mojego życia. Bez względu na to, przez co przechodzę, bez względu na dotkliwe rozczarowania moja wartość w oczach Boga będzie zawsze taka sama. Naprawdę wierzę, że Bóg działa dla mnie, gdyż jestem Jego dzieckiem.

Powyższy tekst jest fragmentem książki „Spowiedź, która uzdrawia” Ilsy B. Reyes, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.

<<< KONIECZNIE PRZECZYTAJ SPOWIEDŹ, KTÓRA ULECZY CIĘ Z NAJWIĘKSZEGO GRZECHU! >>>