Jestem w Nowym Jorku, gdzie podziwiam z bliska amerykańską demokrację, którą Stany Zjednoczone szerzą w świecie, nie szczędząc ani własnych pieniędzy, ani krwi opornych.

 W serii prawyborów republikanie mozolnie wyłaniają kandydata na prezydenta w listopadowym wyścigu do Białego Domu. Wydawało się już, że prowadzi Mitt Romney. Wprawdzie z trudem wygrał pierwsze prawybory w stanie Iowa, ale aż 60 procent wyborców głosujących na republikanów uważa, że to on dostanie partyjną nominację. W prawyborach głosują tylko członkowie partii, dlatego wygrana wydawała się przesądzona. Lecz oto wkracza złoto. Na Trzech Króli jeden z najbogatszych ludzi Ameryki wrzucił pięć milionów dolarów do kapelusza na kampanię, którą prowadzi Newt Gingrich. W sondzie na popularność beneficjent miał tylko 8 procent poparcia. Teraz za dotację miliardera kupi sobie ogłoszenia telewizyjne przed prawyborami w kolejnym stanie i ruszy do przodu a może i do zwycięstwa.

Hojny darczyńca Sheldon Adelson posiada kasyna gry. Nazwa komitetu wyborczego Gingricha raczej mu pasuje: Wygrać Naszą Przyszłość. Zaiste, wygrać jak w kasynie z małą pomocą życzliwej dyrekcji. Adelson od dwudziestu lat przyjaźni się z Gingrichem, ponieważ jest on wielkim poplecznikiem Izraela. W grudniu ub. roku zaskoczył wszystkich słowami, że „Palestyńczycy to wymyślony naród”, czyli nie mają historycznego prawa do ziemi, o którą zaciekle walczą. Żaden polityk amerykański nie posunął się tak daleko, zaś liberalne środowiska żydowskie wręcz popierają Palestyńczyków w konflikcie z Izraelem.

W połowie lat 90. Gingrich był trzecią osobą w Waszyngtonie, jako spiker Izby Reprezentantów. Pomógł wtedy Adelsonowi zwalczać związki zawodowe w kasynach w Las Vegas. Teraz z kasy kasyna otrzymał wygraną.
Jeszcze niedawno Gingrich gorzko narzekał na hojnych zwolenników swojego rywala. Ale kiedy dostał pięć milionów od Adelsona, szybko się rozchmurzył: „Jeśli chce on zrównoważyć milionerów Romneya, to nie mam nic przeciwko temu, żeby zrównoważył milionerów Romneya”. Sam Romeny jest zresztą multimilionerem. Szacowany na ćwierć miliarda dolarów dokłada do kampanii prezydenckiej, ale ma też zamożnych przyjaciół i też wystawił kapelusz na datki.
Adelson w taki sposób skalkulował dotację, żeby miała znaczenie symboliczne. Jest dokładnie 1000 razy większa, aniżeli tylko 5000 dolarów, jakie może wpłacić bezpośrednio na konto kandydata każdy obywatel. Poparcie miliardera okazuje się więc 1000 razy ważniejsze niż zwykłego Amerykanina. Jeśli zechce, mogłoby być nawet sto tysięcy razy większe. Adelsona (78 lat) stać na to, żeby kupić Gingrochowi całą kampanię prezydencką. Skoro Obama na kampanię w roku 2008 wydał 650 milionów, to każdy z kasą może. Kogo nie stać, niech nie płaci politykom. Nie ma przymusu hojności, jak nie ma ograniczenia wysokości wpłat na popieranie jakiejś sprawy albo kandydata.

Demokratyczna zasada „jeden człowiek, jeden głos” liczy się w Ameryce tylko w dniu wyborów. Ale wtedy wynik jest przesądzony w kampanii propagandowej, na którą trzeba setki milionów dolarów. Te miliony płyną od miliarderów i bogaczy drobniejszego sortu. Stało się to łatwe z powodu wyroku Sądu Najwyższego z ubiegłego roku. Sąd stwierdził, że korporacje, związki zawodowe i grupy interesów mają obywatelskie prawo swobody wypowiedzi. Dlatego mogą wydawać nieograniczone sumy na popieranie lub zwalczanie kandydatów na urzędy. Ograniczenia wydatków są formą cenzury. Wynika to z Pierwszej Poprawki do Konstytucji chroniącej wolność słowa. Sąd obalił w ten sposób prawie stuletni zwyczaj, który ograniczał wydatki polityczne wielkim korporacjom. Czyli praktycznie ich prezesom, jak Adelson, dobroczyńca Gingricha.

Ktoś zauważył, że jest to najgorsze orzeczenie sądu od czasu, kiedy uznał w XIX wieku niewolnictwo za zgodne z konstytucją. Dzieli bowiem obywateli na dwie kategorie pod względem politycznym: zarządy bogatych organizacji i resztę Amerykanów. Tylko jeden sędzia nie zgodził się z wyrokiem, pisząc w zdaniu odrębnym, że zagraża demokracji.

Największa korporacja Ameryki, ExxonMobil, miała w roku poprzednich wyborów prezydenckich 85 miliardów dolarów zysku. Gdyby wydała z tego tylko 3 procent, to pokryłaby koszt kampanii wyborczych Obamy, jego konkurenta Johna McCaina oraz wszystkich kongresmanów i senatorów. To tylko jedna z korporacji, a są ich tysiące. Prezydent Obama skrytykował wyrok sądu, lecz jego własna kampania była najdroższa w historii wyborów prezydenckich.

Konstytucja Stanów Zjednoczonych zaczyna się słowami „We, the People”, czyli „My, naród”. Niewiele musi się zmienić, żeby napisać na nowo: My, korporacje ustanawiamy tę oto konstytucję. ExxonMobil może opłacić prawników, ale wystarczy wrzutka do kapelutka od pana Adelsona.

www.tygodniksolidarnosc.com