Prorocze wydają się być wczorajsze słowa Jarosława Wałęsy. W rozmowie z Konradem Piaseckiem na antenie radia RMF FM europoseł przyznał, że Komisja Europejska będzie starała się zamieść pod dywan kwestię „zagrożenia dla demokracji” w Polsce. Europa ma dzisiaj znacznie poważniejsze problemy niż kłótnia o polski Trybunał Konstytucyjny.

 

Najpoważniejsze rozgrywki geopolityczne toczą się zazwyczaj poza wzrokiem opinii publicznej. Mało kto w latach 80-tych mógłby dostrzec procesy, które doprowadziły do rozkładu ZSRR. Wielu ówczesnych komentatorów skupiało się na krytyce zaogniania Zimnej Wojny przez Ronalda Reagana. Jednak program „Gwiezdnych Wojen” czy rozmieszczenie baterii rakiet Patriot w Niemczech Zachodnich znacząco przyczynił się do pokonania Imperium Sowieckiego. Dzisiejsze rozgrywki również są słabo widoczne dla przeciętnego obserwatora polityki międzynarodowej. Dlatego na działania Unii Europejskiej wobec Polski należy patrzeć przez pryzmat gry interesów, nie zaś ideologicznych debat. Być może, kiedy wyraźnie już widać, że wobec Polski nie zadziałała metoda kija, przyjdzie teraz czas na unijną marchewkę dla rządu Beaty Szydło. Tym bardziej, że nasze położenie geograficzne po raz pierwszy od wieków, daje nam przewagę w relacjach z sąsiadami.

 

Na wschodzie bez zmian

 

Polityczne zamieszanie na Ukrainie pokazuje, że problemy za naszą wschodnią granicą wcale się nie skończyły. Z powodu braku reform i złej sytuacji ekonomicznej poparcie traci prezydent Petro Poroszenko. Sytuację z pewnością będzie chciała wykorzystać Moskwa. Rosjanie mogą próbować dążyć, do wygaszenia Wojny w Donbasie na swoich warunkach. Ukraińcy mieli by się zgodzić na amnestię względem separatystów, wybory na spornych terenach i wpisanie do Konstytucji autonomicznego charakteru Obwodów Donbaskiego i Ługańskiego. Dla Kremla była by to korzystna sytuacja, gdyż pozbyłby się obciążenia, jakim są dla rosyjskiego budżetu separatystyczne republiki i interwencja militarna, a jednocześnie mógłby się starać o zniesienie sankcji gospodarczych. Dla Ukraińców była by to jednak sytuacja katastrofalna. Odbudowa wschodniej Ukrainy spadła by na barki i tak już ledwo łatającego dziury w budżecie rządu w Kijowie. 

 

Potencjalne nowe wybory nad Dnieprem znacząco pogorszyłyby sytuację polityczną. Do władzy wróciłaby zapewne Julia Tymoszenko, co doprowadziłoby do podobnych wojen z Prezydentem, jak za czasów Wiktora Juszczenki. Do ukraińskiego Parlamentu zapewne dostałaby się partia Swoboda, co pozwoliłoby Rosji i jej sojusznikom powtarzać propagandę o zagrożeniu ze strony ukraińskiego nacjonalizmu. Potencjalny powrót terenów wschodniej Ukrainy pod władzę Kijowa wzmocniłby za to prorosyjski Opozycyjny Blok. Sytuacja polityczna wróciłaby do punktu sprzed wyboru Wiktora Janukowycza na Prezydenta Ukrainy, co z pewnością ucieszyłoby Władimira Putina. Jednocześnie, Rosjanie cały czas testują cierpliwość Zachodu, doprowadzając do takich napięć natury militarnej jak ostatnio na Bałtyku. W sytuacji niepewnej sytuacji za Bugiem, konfliktowanie się z władzami w Warszawie, byłoby ze strony Unii Europejskiej czy USA niezbyt rozsądne.

 

 

 

 

 

Geopolityczna układanka

 

Miliłby się ktoś, kto by uważał, że zaangażowanie Amerykanów w Azji całkowicie odwróci ich wzrok od Europy. Tak naprawdę Chińska Republika Ludowa nie jest takim zagrożeniem dla interesów amerykańskich, jakim się może wydawać. Kraj ten jest obecnie odcięty do oceanu przez amerykańskich sojuszników takich jak Japonia, Korea Południowa, Tajwan czy Filipiny. Chińskie zaangażowanie w budowę baz morskich jest próbą wydostania się z tego okrążenia. Jednocześnie, rząd w Pekinie zdaje sobie sprawę, że gospodarka chińskie jest jeszcze wciąż w dużym stopniu zależy od eksportu. Jeśli Amerykanie ograniczyliby handel z Państwem Środka, to stanęłoby one przed poważnym kryzysem i potencjalnymi zaburzeniami społecznymi. Dlatego Chińczycy nie podejmują znaczących prób podważania dominacji USA na świecie, a tylko pilnują swych interesów geopolitycznych. Tym bardziej, że swojej historii, Chiny nigdy nie prowadziły polityki wyraźnie ekspansjonistycznej.

 

Co innego Rosja. Tak naprawdę od czasów Wielkiego Księstwa Moskiewskiego państwo to cały czas zdobywało nowe tereny, co było podstawą jego rozwoju. W 1991 r. nastąpił geopolityczny zwrot, i od tego czasu Imperium Rosyjskie cały czas się cofa. Amerykanie czy Europejczycy mogą się obawiać zarówno Implozji Federacji Rosyjskiej jak nieprzewidywalnych działań Moskwy, np. na Ukrainie, próbującej zatrzymać rozpad Imperium. Polska, jako największy kraj na zachodniej granicy dawnego ZSRR, w dodatku posiadający jedną z silniejszych armii w NATO, jest kluczowym krajem w relacjach z rosyjskim niedźwiedziem. Nowa waszyngtońska administracja, bez względu na to, kto wygra wybory, będzie z pewnością aktywniejsza w relacjach z naszym krajem.

 

Oczywiście łatwiej jest się układać z Premierem, myślącym tylko o karierze zagranicznej, ale jego partia została odrzucona przez Polaków w wyborach. W wielu zachodnich stolicach panuje obawa, że gabinet PiS będzie próbował, wzorem Wiktora Orbana, zbliżyć się do Rosji. Szereg prób przywołania nowego rządu do porządku przez zachodnie elity, nie dało spodziewanego efektu. Dlatego, zapewne przyjdzie teraz pora pozytywne sygnały w kierunku Warszawy, co zapewne zobaczymy już w czasie lipcowego szczytu NATO.

Bartosz Bartczak