"Przez lata obowiązywał w Polsce pogląd, ze skoro znajdujemy się już w wielkiej europejskiej rodzinie - to konkurencja pomiędzy narodami ustala, kapitał nie ma narodowości, egoizmy narodowe pozostały w skansenach boisk piłkarskich itp. W gabinetach, tych którym było to na rękę budziło to uśmiech politowania, ale byliśmy w tym przekonaniu jak najmocniej wzmacniani. Równocześnie inne kraje często dość brutalnie realizowały swoje interesy ekonomiczne" - pisze Cezary Kaźmierczak, prezez Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, na łamach tygodnika "Do Rzeczy".

Kaźmierczak zastanawia się, w jaki sposób dziś na powrót prawdziwie konkurować z innymi narodami "w tych gospodarczych mistrzostwach świata". Jak podkreśla autor, kluczowe w tym zakresie pytanie nie brzmi, w czym jesteśmy dobrzy, ale "w czym możemy wygrać".

Jak wskazuje publicysta, Polska konkurowała dotąd tanią siłą roboczą i brakiem polityki ekonomicznej. Sprawiło to, że "wpadliśmy w pułapkę przeciętności". "Mateusz Morawicki nazywa to "pułapka średniego dochodu" ale to finansista i wszystko z pieniędzmi mu się kojarzy - a sprawa jest znacznie szersza. My wszystko mamy przeciętne. Mamy przeciętne prawo gospodarcze (z wyjątkiem podatkowego i inwestycyjnego, które jest absolutnie beznadziejne). Lepsze niż w Rosji czy Uzbekistanie, ale gorsze niż w większości krajów Europy. Mamy przeciętne dochody - wyższe niż w Mołdawii ale znacznie niższe niż w zachodniej Europie. Mamy przeciętne instytucje i system polityczny - lepsze niż w Tadżykistanie czy Bułgarii ale jednak znacznie gorsze niż w Niemczech czy Anglii. Mogę napisać 5 dalszych stron o tym, co mamy przeciętne. Wszystko mamy przeciętne, niestety" - pisze Kaźmierczak.

"Kluczowe pytanie zatem brzmi - czy będąc przeciętnym, mamy szanse na sukces? Przyjmijmy, ze sukcesem jest dogonienie Niemiec w PKB per capita (teraz mamy 55% niemieckiego). Otóż nie mamy, z cała pewnością i nie będziemy mieli jeśli trafnie nie określimy kluczowych obszarów konkurencji i konfrontacji i nie podejmiemy adekwatnych do wyzwania wyrwania się z przeciętności działań. Nie określimy krótkiej listy priorytetów i nie będziemy umieli ich zaplanować i wdrożyć. Nie określimy w czym i czym możemy wygrać. Przeciętności nie pokonamy likwidacja REGON (choć to pozytywne). Trzeba wielkiego wyzwania narodowego, wielkiego zuchwałego celu, narodowej zgody i współpracy w tym zakresie" - wskazuje Cezary Kaźmierczak.

Jego zdaniem, są trzy kluczowe priorytety. To po pierwsze konkurencja prawno-instytucjonalna. Jak wskazuje, do stworzenia dobrego prawa i instytucji nie trzeba wielkich pieniędzy, których Polska nie ma, "a jedynie woli i mózgu". To oznacza wielką deregulację i naprawdę systemu sądownictwa, tak, by spory były rozstrzygane naprawdę szybko. "Wprowadźmy najprostsze na świecie prawo gospodarcze - 3 paragrafy: (1) każdy może robić wszystko co nie jest zakazane, (2) produkt musi być podpisany, (3) nie wolno oszukiwać. Wprowadźmy najprostszy na świecie system podatkowy - wzorem niech będzie podatek rolny, czy podatek Belki a nie brednie prawników i doradców podatkowych, którzy na polskim systemie podatkowym urządzili sobie intratne żerowisko i z wielkim sukcesem dalej go komplikują, żeby jeszcze więcej zarabiać" - pisze autor.

Podjęcie takich kroków, przekonuje Kaźmierczak, spowoduje prawdziwy boom gospodarczy i napływ do Polski "gospodarczych imigrantów" z zagranicy - z Francji, Niemiec, Anglii...

Następnie trzeba konkurować demograficznie. "Spójrzmy na to jak na szanse, a nie zagrożenie i postawmy sobie zuchwały, bezczelny i ambitny cel: w 2050 roku - 50 milionów obywateli polskich i rezydentów oczekujących na obywatelstwo. Jeśli temu celowi podporządkujemy 1/3 zasobów - mamy realna szanse go osiągnąć" - pisze Kaźmierczak. Jak dodaje, chodzi o agresywną, ostrą politykę prorodzinną, której celem jest jak najmocniejsze promowanie wysokiej dzietności - minimum 2+2, agresywna promocja 2+3. Do tego - uwaga! - dyskryminacja podatkowa osób bezdzietnych. I wreszcie wielki system ubezpieczeń dla matek, tak, by czuły się bezpiecznie w każdej sytuacji. "Cała infrastruktura usługowa państwa musi zostać przestawiona na potrzeby matek - żłobki, przedszkola, szkoły, przychodnie zdrowia" - podkreśla autor.

Do tego - zachęcanie do powrotu Polaków, którzy wyemigrowali, oraz sprowadzanie ludzi z naszego kręgu cywilizacyjnego. Po prostu dobrym prawem i wolnością słowa!

"Następny strumień - już mocno sprawdzony i bardzo pewny - i który powinien zapewnić nam kolejne 5 milionów ludzi, to osiedlenie w Polsce do 2050 roku - Białorusinów, Wietnamczykom i Ukraińców. Nacje mocno sprawdzone w Polsce - bardzo ciężko pracują, nie chodzą na zasiłki. Już w tej chwili w Polsce pracuje 600 tysięcy Ukraińców i nie ma z nimi żadnych problemów. Trzeba przyjąć politykę ich osiedlania. Z żelazna zasadą - żadnej pomocy i ulg. Chcemy samodzielnych i zaradnych. Ich dzieci będą już Polakami ukraińskiego czy wietnamskiego pochodzenia. W pierwszym pokoleniu nie powinniśmy im dawać obywatelstwa, żeby nam nie czmychnęli do Niemiec i Francji" - pisze dalej Kaźmierczak.

Wreszcie Kaźmierczak przywołuje przykład Japonii, w której rząd dał wielką wolność gospodarczą małym przedsiębiorcom. "Rząd japoński, przy gigantycznym wsparciu dla wielkich ugrupowań przemysłowych (ale zawsze w warunkach konkurencji pomiędzy kieretsu i wewnątrz nich) jednocześnie dał dużo wolności mrowisku gospodarczemu, które w Japonii kwitnie. Niech zakwitnie też w Polsce.

Powtórzymy ten manewr – sektorowi MSP dajmy wolność i swobodę – ograniczaną jedynie przez Urzędy Skarbowe i 36 milionów obywateli, którzy skontrolują je poprzez zakupy i jak będzie trzeba przez sprawnie i szybko działające sądy. Będzie to dużo skuteczniejsze we wszystkich wymiarach niż działania „Powiatowego Rzecznika Konsumenta" - pisze.
W przypadku dużych przedsiębiorców, trzeba ich mocno wspierać państwowo, pisze Kaźmierczak - oraz skoncentrować się na konkretnych dziedzinach. "Izraelczycy, jak zaczynali budować swoje państwo skoncentrowali się na hydrologii i rolnictwie, przemyśle optycznym i obronnym – we wszystkim odnosząc gigantyczny sukces. Kilogram nasion pomidorów, które rosną na pustyni kosztuje dzisiaj kilkanaście tysięcy dolarów" - wskazuje.