- Wydawało mi się zawsze, że dla człowieka wierzącego najważniejsze przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia polega na „prostowaniu ścieżek” i „równaniu pagórków” przed przyjściem Zbawiciela.Innymi słowy przygotowanie do świąt ma przede wszystkim mieć wymiar duchowy. Prostowanie i równanie to inna nazwa robienia w naszej duszy miejsca dla przychodzącego Zbawiciela. Jest on bowiem Bogiem delikatnym, który nie niszczy wolności człowieka w momencie kiedy do niego przychodzi. Dlatego właśnie przychodzi jako niemowlę, a to genialny znak tego, że musi być przyjęty z miłością i delikatnością jako Ten najmniejszy, ponieważ nie będzie się rozpychał w naszej duszy łokciami. Nie wejdzie do niej nieproszony.


Wiele napisano już o różnych rzeczach, które przeszkadzają prostować ścieżki. Jak ostatnio słyszałem jednym z podstawowych problemów naszych handlowców jest brak Święta Dziękczynienia, ponieważ, w przeciwieństwie do kolegów z USA, nie wiedzą kiedy ma się w sklepach zacząć świąteczne szaleństwo. Właśnie z tego powodu u nas zaczyna się ono już po uroczystości Wszystkich Świętych, czyli miesiąc wcześniej. Jesteśmy więc o miesiąc dłużej wystawieni na możliwość zagłuszania duchowego wymiaru świąt przez wymiar komercyjny.
Jednak ostatnio wszystkie zagłuszacze duchowego przygotowania do świąt zupełnie zbladły wobec największego problemu, jakim jest problem karpia. Sprawę oczywiście można by pominąć milczeniem, gdyby nie wypowiedzi, że nie da się spokojnie siedzieć przy stole w Wigilię mając świadomość jak bardzo cierpiało zwierzę, które właśnie jemy. Okazuje się więc, że karp w galarecie nie tylko nie pomaga, ale wręcz przeszkadza w przeżyciu radości z tego, że Bóg jest pomiędzy nami.

 

Jeszcze dziwniej robi się wtedy, kiedy okazuje się, że niepotrzebne okrucieństwo wobec zwierząt nie ma tylko wymiaru łagodzenia obyczajów, ale staje się rytuałem religijnym. Przeczytałem na jednym z forów, że polscy buddyści organizują wypuszczanie karpi nie po to, aby ludzi oduczać okrucieństwa wobec zwierząt, ale dlatego, że w tradycji buddyjskiej wypuszczanie zwierząt rzeźnych jest świetnym sposobem na zniwelowanie złej karmy. Zatem tradycja związana z obchodzeniem świąt Bożego Narodzenia ma konkurencję w postaci tradycji buddyjskiej. Taka praktyka nasuwa pytanie, czy w ogóle możemy mówić o „czystej” ekologii i czy w ogóle ekologia może być całkowicie pozbawiona ideologicznego podłoża. Można by przecież zapytać, czy zwykłe spojrzenie na zwierzę albo człowieka, daje już możliwość powiedzenia, że należy chronić zwierzęta, albo ludzkie życie? Trzeba mieć jakieś rozumienie zwierząt, przyrody i jakąś koncepcję zachowania człowieka wobec przyrody, aby móc powiedzieć: „Takie traktowanie karpi to okrucieństwo.” Te kryteria okrucieństwa były jeszcze niedawno (kilkanaście lat temu) zupełnie inne. Jeżeli więc mamy do czynienia z jakimś rozumieniem świata, które dyktuje takie stwierdzenia, to można dalej zadawać trudne pytania o to skąd takie rozumienie się wzięło i czy ono samo nie jest ideologiczne?

 

Oczywiście takie pytanie jest istotne dla chrześcijanina. Buddysta nie musi wcale usprawiedliwiać przeżywania swojego kontaktu z przyrodą na sposób buddyjski. Chrześcijanin jednak ma prawo do tego, aby przeżywać swój kontakt ze światem przyrody na sposób chrześcijański. W takim razie pytając dalej możemy zastanowić się na czym polega różnica pomiędzy przeżywaniem kontaktu ze światem przyrody w buddyzmie i chrześcijaństwie?

 

Ośmielam się tutaj mówić jednym tchem o buddystach i ekologach, ponieważ wydaje mi się, że mają oni jedną cechę wspólną, która jest w pewnym sensie sprzeczna ze światopoglądem chrześcijańskim. Kiedy ludzie ci patrzą na siebie w świecie, to czują się częścią przyrody. Jeżeli reinkarnacja powoduje, że w przyszłym wcieleniu mogę być karpiem, to pomagając karpiowi pomagam sobie, bo należymy do jednego świata przyrody, a karp różni się od człowieka tylko tym, że ma ciało karpia, a nie człowieka, bo reinkarnująca dusza jest ta sama. Zatem szanujemy przyrodę ponieważ jesteśmy jej częścią, nie różnimy się istotnie od zwierząt, czy nawet roślin. Zobaczmy, że taki pogląd jest sympatyczny tylko z pozoru. Ponieważ jeżeli istnieje tylko przyroda, to nie ma tu miejsca na nic innego, co jest poza światem przyrody. Ze świata tak rozumianej natury nic nie może „wystawać”, bo poza nim po prostu nic nie ma. Wydaje mi się, że podobnie, choć w mniejszym stopniu, myślą ekologowie, którzy także najmocniej podkreślają fakt, że człowiek jest częścią przyrody.

 
 

Chrześcijańskie rozumienie „człowieka w świecie” wiąże się oczywiście i przede wszystkim z fragmentem z Księgi Rodzaju, w którym Bóg mówi do Adama i Ewy: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną...” (Rdz 1, 28). Poza wszystkimi innymi konsekwencjami tekst ten oznacza, że chrześcijanin widząc siebie w świecie widzi się nie tylko, jako część przyrody, ale jest także kimś wyższym i doskonalszym od wszystkich innych zwierząt. Ludzka dusza i jej rozumność sprawiają, że człowiek jest ponad światem przyrody, ponieważ rozumne nie jest żadne inne zwierzę. Ta diametralna różnica sprawia, że inaczej wygląda odpowiedzialność za świat przyrody i inna jest do niego relacja. Zaznaczyć warto, że w tej chrześcijańskiej odpowiedzialności czymś oczywistym jest powstrzymanie się od niepotrzebnego okrucieństwa wobec zwierząt. Jednak podstawowym faktem jest to, że dowolny człowiek jest o niebo bardziej wartościowy niż nawet najdoskonalsze zwierzę.

 

Dlatego właśnie chrześcijanin dostrzega przede wszystkim biedę człowieka i jego niepotrzebne cierpienie. Uważa za coś niepokojącego gromadzenie datków i stawianie na szali własnego życia w walce o wolność zwierząt w sytuacji, kiedy ciągle jeszcze są cierpiący i zniewoleni ludzie. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że nie tylko do wartości chrześcijańskich, ale także do ogólnoludzkich należy pomaganie drugiemu człowiekowi i jakoś nie daje mi spokoju sytuacja, w której ktoś bierze udział w akcji wypuszczania karpi, ale nie bierze udziału w akcji robienia paczek dla dzieci z sierocińców, czy domów starców. Jest tutaj też pewien wymiar ucieczki od spotkania z biednym człowiekiem, którego cierpienie jest dużo bardziej poruszające i trudne od cierpienia ryby.

 

W tym także wymiarze święta Bożego Narodzenia są ogólnoludzkie, bo przychodzący w biedzie i małości Zbawiciel karze zwrócić uwagę na tych, którzy są mali i bezbronni. Wypuszczanie karpia nie może przesłonić nam tego wymiaru świąt. Niech więc buddyści wypuszczają karpie, a nam nie zabraniają zadbać, aby nie brakowało ich na żadnym wigilijnym stole – uważa ks. Stępień.

 

Not. JW