Pierwsza lekcja miłości – tak karmienie piersią określił bioetyk ks. Piotr Kieniewicz. W jego książce „Bioetyczny labirynt” znalazłam zdanie, które w piękny sposób w świecie wrogo nastawionym do karmienia naturalnego  charakteryzuje tę czynność: „Jedną z najpiękniejszych scen, jakie czasem zdarza mi się widzieć, jest matka karmiąca piersią swoje dziecko. Odczytuję w niej za każdym razem obraz miłości matki, która oddaje własne życie, ale też obraz ufnego powierzenia się dziecka, które do swojej matki lgnie i tuli się w poszukiwaniu pokarmu i ciepła”. Bo karmienie to niesamowite przeżycie, choć nie zawsze droga do niego jest łatwa i prosta. Doświadczyłam tego sama na własnej skórze, dlatego tym bardziej wiem, że jest o co walczyć. I że warto o nie zawalczyć. Przekonane są o tym także rzesze kobiet, które mimo początkowych trudności przetrwały nawały, zastoje, zapalenia piersi i miesiącami karmią swoje dzieci. I choć widok rocznego dziecka przy piersi już wywołuje komentarze typu „to ty jeszcze karmisz?”, to warto w tym miejscu przypomnieć, że WHO zaleca naturalne karmienie do 2. roku życia dziecka (a przez pierwszych sześć miesięcy jako jedyny pokarm).

Dziś wiem, że dwanaście lat temu, kiedy na świat przyszło nasze pierwsze dziecko, zabrakło mi i fachowego wsparcia i determinacji. Choć po szkole rodzenia byłam przekonana do karmienia naturalnego, to tak naprawdę o fizjologii laktacji wiedziałam niewiele. Jakie było moje rozczarowanie, gdy po porodzie zamiast spodziewanej fontanny mleka, moje piersi były puste. Zamiast fachowego wsparcia, pokazania jak dziecko przystawiać, byłam zbywana. Jednym słowem, miałam sobie radzić sama. Tylko jak, skoro przy pierwszym dziecku wszystko takie nowe i nieznane. A instrukcji obsługi noworodka nikt nie dołączył. Skończyło się na ściąganiu mleka laktatorem i podawaniu butelką.

Z pozostałymi dziećmi było już prościej. Bogatsza o tamte doświadczenia, wiedziałam, jak się do karmienia zabrać. Wiedziałam, że potrzeba na to czasu, że i ja, i dziecko musimy się siebie nauczyć. I musiałam zrozumieć, że to ja muszę podążać za potrzebami dziecka, a nie odwrotnie. Że to ja muszę je  słuchać i reagować, a nie ono. To taki przywilej noworodków, że to one dyktują warunki. I choć one ze swoją potrzebą bycia przy piersi wywracają nasze często poukładane życie do góry nogami, warto w karmienie zainwestować. Bo to zdrowe i naturalne. A przede wszystkim tanie. Co też powinno być ogromnym plusem.

Do naturalnego kamienia potrzeba wiary w siebie. Tak, jako matka jestem w stanie swoim pokarmem wykarmić dziecko. Mam tyle pokarmu, ile trzeba. Ani za dużo, ani za mało. Nie bez powodu mówi się o tym, że laktacja jest w głowie, a nie w piersiach. Stres nie jest sprzymierzeńcem karmienia. Ciągłe zadręczanie się to tak naprawdę prosta droga do podania butelki i zakończenia pięknej przygody, jaką jest karmienie naturalne. Z danych GUS przytaczanych przez Centrum Nauki o Laktacji wynika, że naturalne karmienie rozpoczyna ponad 90 procent rodzących kobiet. Niestety, wiele z nich bardzo szybko rezygnuje. W 6. tygodniu karmi 46 proc. mam, a w dwunastym miesiącu życia niewiele ponad 11 procent. Dlatego tak ważne jest promowanie naturalnego karmienia i szkolenie jak największej liczy fachowców, którzy będą potrafili wspomóc karmiące mamy po tym, jak opuszczą one oddział położniczy. Zatem wierzmy w siebie, Drogie Mamy.

Karmienie piersią, karmienie naturalne dziwić nikogo nie powinno. Tymczasem najlepiej jakby matki karmiące całkowicie zniknęły z przestrzeni publicznej. Tak, jestem jak najbardziej za intymnymi miejscami do karmienia. Naprawdę wygodniej jest wtedy i matce, i dziecku. Pod warunkiem, że nie będzie to toaleta. A nie jedna karmiąca mama właśnie tam została skierowana ze swoim dzieckiem. Coś strasznego porobiło się ze społeczeństwem, które agresywnie reaguje na karmiącą matkę, a nie przeszkadza mu eksponowanie nagości na każdym kroku. Jako że sama dalej karmię, zwracam uwagę na inne karmiące kobiety i naprawdę robią to bardzo dyskretnie. Więcej nagości jest choćby w „Tańcu z gwiazdami” niż na ławce w parku, gdzie mama zaspakaja głód swojego niemowlęcia. Nie wiem komu przeszkadza taki widok. I dlaczego przeszkadza? Czyżby odzywał się syndrom aborcyjny? Bo innego powodu nie ma.

Dlatego całym sercem wspieram takie inicjatywy jak Tydzień Promocji Karmienia Piersią. Dlatego też gorąco namawiam wszystkie kobiety, by przynajmniej zechciały spróbować, a wówczas jest duża szansa, że odkryją korzyści tej lekcji miłości dla siebie i dla dziecka. Nagrodą za upór i wysiłek są ufnie wpatrzone w matkę oczy ssącego pierś dziecka. Czyż może być coś piękniejszego?

Małgorzata Terlikowska