Kaczyński tłumacząc, dlaczego zmienił zdanie, podkreślił, że tego, aby wystartował w wyborach "domagają się od niego ludzie z partii i spoza partii", czyli sympatycy PiS. ”Pewnie nie będę miał wyjścia” - zaznaczył Kaczyński. I dodał: „Ale nie zacytuję klasyka  nie chcę, ale muszę”. Kilka tygodni temu Jarosław Kaczyński zapewniał, że nie będzie się ubiegał o prezydenturę. Wówczas do akcji wszedł Zbigniew Ziobro, który szybko ogłosił start w wyborach jak „kandydat polskiej prawicy”.


Trudno nie zauważyć, że Kaczyński popełnił duży błąd deklarując, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich. Wytrawni spin doktorzy Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry szybko to wykorzystali i zgłosili kandydaturę byłego delfina PiS-u, który do tej pory jest kojarzony przez dużą część Polaków jako naturalny następca Kaczyńskiego. Prezes został zmuszony tym samym do startu. Kwestią czasu było kiedy to ogłosi. Wycofanie się z poprzedniej deklaracji nie zaszkodzi z pewnością prezesowi PiS. Żelazny elektorat tej partii jest w stanie prezesowi wybaczyć dosłownie wszystko. Natomiast o nowych wyborców PiS jeszcze nie rozpoczął walki. Niestety dwóch kandydatów na prezydenta Polski z prawicy zwiększy szansę na reelekcję i tak cieszącego się gigantycznym poparciem ponad 70 procent Polaków Bronisława Komorowskiego. Natomiast start Kaczyńskiego spowoduje, że podwoi się presja na Ziobrę by ten wycofał się z wyścigu i oddał głosy na kandydata  prawicy z realną szansą na wybór. Politycy Solidarnej Polski wiedzą, że Ziobro bez poparcia PiS-u nie ma żadnych szans na prezydenturę. Jednak jego start nie ma na celu wygranej, a chodzi o zaistnienie na scenie politycznej. Czy się to uda? To zależy jak krwawa będzie wojna między Jarosławem Kaczyńskim a jego niedoszłym następcą. Jednak wątpliwe jest by na scenie mogły istnieć dwa PiS-y. Wyborcy wybiorą raczej oryginał a nie kopię.  


Łukasz Adamski