W rozmowie z "wSieci" zaznacza, że zamach miał zlecić jeden z polskich polityków, który w 2010 roku należał do polskiego rządu. - To polityk z kręgów rządowych, który jest wymieniony w raporcie BND (Federalna Służba Wywiadowcza) z imienia i nazwiska. Ja tego nazwiska oczywiście w książce nie ujawniam. Kocham bowiem swoje życie i nie mam tendencji samobójczych. Nie jestem też wariatem – zaznaczył niemiecki dziennikarz śledczy.

Roth we wcześniejszym wywiadzie dla niemieckiego "Bild" powiedział, że jego teza o zamachu opiera się na raporcie agenta BND. W tym sporządzonym w marcu 2014 roku dokumencie, skierowanym do przełożonego, funkcjonariusz wywiadu informuje, że "wiodący oficer rosyjskiego FSB" umieścił na pokładzie prezydenckiej maszyny kilka ładunków TNT ze zdalnie sterowanymi zapalnikami. Rosyjski agent miał być wspierany przez polskich pomocników na lotnisku w Warszawie. – W raporcie znajduje się skan dowodu osobistego generała Jurijego D. Ten człowiek rzeczywiście istnieje, sprawdziłem to. I to on miał dowodzić całą operacją – zaznacza w rozmowie z "wSieci".

Autor "Verschlusssache S." otwarcie mówi, że będzie bardzo trudno ostatecznie udowodnić, co się stało w Smoleńsku. Dodał, że to, co robi zespół Antoniego Macierewicza, jest bardzo wartościowe, ale niczego nie da, bo "ci eksperci są traktowani jak pariasi i są oczerniani w mediach". - Ze Smoleńskiem jest trochę jak z Katyniem. To mur zbudowany z kłamstw i manipulacji oraz układów politycznych, które trudno będzie przebić – powiedział Roth.

mm/w Sieci