Minął już ponad rok, od kiedy w Europie toczy się wojna. Jakkolwiek Władimir Putin, który ją rozpętał nie może być jeszcze pewny jej ostatecznego wyniku to w jednym aspekcie już wygrał. Jednym z założeń Moskwy było bowiem to, iż Zachód nie znajdzie w sobie siły, by w sposób zdecydowany przeciwstawić się rosyjskiej agresji. Jednym z założeń było, że Zachód przymknie oko, albo w każdym razie nawet widząc co się dzieje, będzie udawał, że reaguje. I oto nawet Polacy już się do wojny na Ukrainie przyzwyczaili.Wydarzenia na wschodzie Ukrainy coraz rzadziej goszczą na czołówkach serwisów informacyjnych. W Polsce owszem nie przymykamy oczu na wojnę, ale przymykamy na to, iż coraz mniej nas ona obchodzi. Minął ponad rok. Czas na pierwsze podsumowania.

Taktycy czy stratedzy

Od czasu, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę powstały już setki tekstów i analiz na temat tego, czemu Moskwa zamiast skorumpować, jak miała to zawsze w zwyczaju, nowe władze w Kijowie postanowiła rozpętać wojnę. Większość tych analiz szuka racjonalnego wytłumaczenia działań Władimira Putina, który ma być skrzyżowaniem cara z zimnym strategiem, co ma być w tej narracji pochodną jego przeszłości w KGB. Powyższe nie bierze wszakże pod uwagę tego, iż Władimir Putin w KGB nie zajmował się nigdy strategią i nigdy nie trafił do areopagu – rady mędrców sowieckich służb. Otoczenie Władimira Putina również skądinąd składa się głównie z oficerów średniego szczebla – ludzi tak jak i sam rosyjski prezydent zdolnych do geniuszu w taktyce, ale zarazem klęski w strategii. Skądinąd nie jedyny to przypadek we współczesnej polityce, gdy rzekomy polityczny geniusz okazuje się być człowiekiem niekoniecznie dalekowzrocznym – szczególnie gdy otoczony jest doradcami ze służb specjalnych. Służby bowiem – ze swej natury – zajmują się zazwyczaj taktycznym, a nie strategicznym poziomem polityki. W sowieckiej tradycji służbom – ale tylko na ich najwyższym poziomie wtajemniczenia, do którego Władimir Putin dotarł dopiero, gdy stał się prezydentem, ale nie w czasie, gdy był oficerem – wolno było myśleć. Symptomatyczne było skądinąd niedawne wystąpienie Jewgienija Primakowa – starego mędrca z wywiadu – który w sposób niedwuznaczny zdystansował się od polityki prowadzonej przez Kreml. Skądinąd to paradoks, że o modernizację Rosji troszczy się stary kagiebowski generał, a nie jeszcze stosunkowo młody pułkownik. Być może Jewgienij Primakow dostrzegł w tym co się dzieje to samo, przed czym ostrzegał starców na Kremlu 30 lat temu? Modernizacja to skądinąd klucz do zrozumienia współczesnej Rosji. Na Zachodzie i w Polsce pokutuje mit, wedle którego Rosja nie może odwrócić się od Zachodu, gdyż uniemożliwić miałoby to jej modernizację. Powyższe jest tak często powtarzane, że aż stało się swoistym dogmatem – nikt nie zastanawia się czy tak jest w istocie. Tymczasem dla kremlowskiej elity wzorcem od dawna są Chiny które przeprowadzają skuteczną modernizację, utrzymując zarazem autorytarny system polityczny. Zachód ze swoim światem wartości jest dla Rosji ledwie dostawcą technologii i metod zarządzania. Wzorców kulturowych, w tym wzorców politycznych ani Zachód nie sprzedaje w pakiecie, ani Rosja nie zamierza importować. Być może w tym tkwi podstawowa przyczyna braku zrozumienia pomiędzy Zachodem a Rosją. Rosja bowiem była tak przyzwyczajona do tego, że Zachód akceptuje ją mimo, iż ta łamie zasady, że aż uznała, że i rozpętanie wojny w Europie ujdzie jej na sucho. Zachód z kolei tak bardzo wierzył w to, że to modernizacja, a nie utrzymanie się u władzy jest celem kremlowskiej elity, ze odrzucał to, iż ktoś (kto nie może „odwrócić się od Zachodu”) może rozpętać wojnę w Europie (która zdawać by się mogło jest takim właśnie „odwróceniem się od Zachodu”). Moskwa tymczasem szczerze wierzy, że może toczyć wojnę w Europie i zarazem nie odwrócić się od Zachodu. Kto wie, czy wojna na Ukrainie nie jest wynikiem zwyczajnego nieporozumienia, czy nie jest przypadkową wojną. Jeśli tak jest to wina leży niestety po stronie Zachodu, który ani Rosji nie stawiał warunków, ani też – nie stawiając ich – nie był zdolny do analizy jak powyższe zrozumie Rosja. Dodajmy, że i my w Polsce zostaliśmy zaskoczeni działaniami Kremla, co każe zastanowić się, czy w istocie jesteśmy ekspertami od wschodu w Unii Europejskiej.

Ukraina

Na rzecz tezy o tym, iż wojna na Ukrainie jest w istocie wojną przypadkową przemawia nie to, iż Kreml nie zdołał osiągnąć założonych celów, ale to, iż w istocie nie mógł ich osiągnąć. Moskwa dokonała agresji nie po to, by zająć Krym. Nie chodziło jej też o kontrolę nad Donbasem. Celem było rządzenie Ukrainą z Kijowa, a nie z Moskwy, czy też Doniecka. Tym bowiem różniła się ukraińska rewolucja 2014 roku od Pomarańczowej Rewolucji, że oznaczała ona koniec rządów Moskwy. Zamiast jednak zyskać narzędzia szantażu względem Kijowa, Moskwa zdołała jedynie przekonać Kijów, że czasy lawirowania pomiędzy Zachodem a Rosją skończyły się na dobre. Lawirowanie to zaś oznaczało, iż z każdym rokiem rosła zależność Ukrainy od Rosji, czyli było w istocie korzystne dla Moskwy. Brak reform, charakteryzujący całe ćwierćwiecze ukraińskiej niepodległości przybliżał Kijów do statutu państwa upadłego, tj,. takiego, które Moskwie o wiele łatwiej było opanowywać. Obecne wadze w Kijowie chyba po raz pierwszy od czasu niepodległości zaczęły wprowadzać realne reformy w zachodnim stylu. Korupcja, która niczym rak toczyła Ukrainę zaczęła być zwalczana, co też jest złą wiadomością dla Moskwy.

„Z własnego prawa bierz nadania”.

Moskwa w odniesieniu do Kijowa dysponuje trzema alternatywnymi scenariuszami. Może pozwolić tlić się konfliktowi, powoli przekształcając wojnę w Donbasie w kolejny „zamrożony konflikt”. Powyższe oznaczałoby zamrożenie konfliktu na lata, ale oznaczałoby też niestabilność w naszym regionie, bowiem scenariusz „naddniestrzański” w wypadku Donbasu opierałby się na dwóch coraz bardziej kruchych podstawach – na stabilności władz w Kijowie i na stabilności władz w Moskwie. Rosja może również pójść na otwartą wojnę z Ukrainą, choć zaryzykuje wówczas również pogłębienie konfliktu z Zachodem, który – miejmy nadzieję – ma jednak jakieś „czerwone linie”. Warto w tym miejscu pamiętać, że wojna na Ukrainie pogłębiła i bez niej trudną sytuację gospodarczą Rosji. Kryzys gospodarzy był jednak dotkliwy zanim jeszcze doszło do zajęcia Krymu i tym samym łącznie go z sankcjami UE wobec Rosji nie jest uprawnione. Niestety Zachód nie zdecydował się na takie restrykcje gospodarcze, które byłyby naprawdę dotkliwe dla Rosji. Trudno uwierzyć, że powodem tego jest opór Madrytu czy Lizbony – to raczej geopolityczne interesy Waszyngtonu i Berlina (dodajmy – sprzężone ze sobą) powodują, że Rosja za rozpętanie wojny została ukarana mniej więcej tak samo, jak Białoruś za rozpędzenie opozycji. Gdzie więc leżą owe czerwone linie jest zapewne pytaniem nadal bez odpowiedzi. Jest też i trzeci scenariusz, czyli trzeci Majdan. Jeśli bowiem Moskwie udałoby się go sprowokować, udałoby się zderzyć ze sobą młodych, uzbrojonych ludzi z batalionów ochotniczych z prozachodnią, reformatorską, ale zarazem jednak niezmiennie powiązaną z ukraińską oligarchią władzą to dopełnić mógłby się scenariusz zniszczenia Ukrainy od wewnątrz. W optymalnym scenariuszu buntownicy winni być „faszystami”, tak aby i Zachód poparł „stłumienie rebelii”. Alternatywnie – aby buntu nie udało się stłumić i aby rosyjski wiceminister spraw zagranicznych mógł odczytać ukraińskiemu ambasadorowi w Moskwie, niczym wiceminister Potiomkin ambasadorowi Grzybowskiemu, notę o tym, iż „państwo ukraińskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć”. Który scenariusz zostanie zastosowany zależy wyłącznie od Moskwy i być może właśnie to jest dla nas największym wyzwaniem – niezmiennie bowiem to Kreml inicjuje działania a Zachód na nie reaguje. Co więcej Moskwa może przygotowywać realizację każdego z ww. scenariuszy, płynnie przechodząc od jednego do drugiego. Warto pamiętać o tej właśnie cesze rosyjskiej polityki zagranicznej, że liczy się w niej tylko cel. Metoda nie jest ważna – tą można zmienić w dowolnej chwili. Tym samym ustępstwo Moskwy jest zazwyczaj tylko taktycznym wybiegiem i nie należy brać go nigdy za dobrą monetę. A cel? Cel jest niczym słowa międzynarodówki: „Z własnego prawa bierz nadania”.

[koniec_strony]

Europa czyli o groźbie Triumph des Willens

Kreml od zawsze – jeszcze od czasów sowieckich – miał jeden podstawowy cel w polityce zagranicznej w odniesieniu do Zachodu. Było nim rozbicie jego jedności oraz istniejącej architektury bezpieczeństwa europejskiego i zastąpienie jej systemem bezpieczeństwa zbiorowego, czy też – inaczej rzecz ujmując – koncertem mocarstw. Słynny plan Miedwiediewa przewidujący powstanie takiego właśnie systemu to w istocie nowa wersja planu Gromyki. To zarazem żałosne (że Moskwa niczego nowego nie proponuje) i godne podziwu (że w przeciwieństwie do np. Polski, potrafi być konsekwentna). Paradoksalnie Rosja, mimo słabości Ukrainy i braku woli walki Zachodu nie zdołała osiągnąć swoich celów. Zachód mimo słabości Rosji i swego nieporównywalnego potencjału gospodarczego nie jest w stanie postawić tamy rosyjskiej agresji. Wojna na Ukrainie tym się różni od starcia Związku Sowieckiego z Zachodem w okresie zimnej wojny, iż w przeciwieństwie do ówczesnego konfliktu silnej Moskwy z równie silnym Zachodem teraz mamy do czynienia ze starciem partnerów słabych. Słabych w każdym sensie, albo – jak w wypadku Zachodu – zaledwie słabych słabością swej woli. Wygrać może nie ten kto ma obiektywnie więcej szans na wygraną, ale ten, kto ma więcej wytrwałości. Zwycięstwo takie będzie również przypadkowe, jak i wojna na Ukrainie. Będzie swoistym tryumfem woli, przy czym jeśli zwycięzcą miałby być rewanżystowski w swej naturze reżim na Kremlu to nawiązanie do słynnego tytuły filmu Leni Riefenstahl nie byłoby li tylko zabiegiem stylistycznym.

Koncert mocarstw

Rozmowy w Mińsku, które „w imieniu Unii Europejskiej” prowadzą z Rosją, Niemcy i Francja to nic innego niż początek demontażu systemu bezpieczeństwa opartego na NATO i UE. Oto bowiem mocarstwa, a Polska nie jest i nie będzie jednym z nich, decydują o przyszłości, o wojnie i pokoju. Byłoby tragicznym paradoksem historii, gdyby Ukraina w wyniku jakiegoś kompromisu pomiędzy potęgami stała się beneficjentem obecnego kryzysu, a przegrałaby Polska. W Warszawie panuje przekonanie, że tak długo, jak Ukraina walczy Polska jest bezpieczna. W sensie stricte militarnym tak jest w istocie. Ale bezpieczeństwo Polski to nie tylko bezpieczeństwo militarne. To również prawo wyboru swej drogi, niezależność gospodarcza, to wreszcie pole manewru. Pierwszy Sekretarz Generalny NATO gen. Hastings Ismay określił cel istnienia paktu słowami „To keep the Americans in, the Russians out, and the Germans down” (utrzymać Amerykanów w pakcie, Rosjan poza, a Niemców pod kontrolą). Z punktu widzenia Polski można byłoby zmodyfikować słowa lorda Ismaya i powiedzieć, że dla nas celem jest „To keep the Americans in, the Russians out, and the Germans in”. Polska nie może zaakceptować idei koncertu mocarstw. Nawet jeśli owe mocarstwa umiałyby zaprowadzić pokój na Ukrainie. Błędem jest zapominanie, że Niemcy, w przeciwieństwie do Rosji, są państwem, które rozliczyło się ze swą przeszłością że Berlin jest częścią wolnego świata, ale warto pamiętać, że Rosjanie nieprzypadkowo właśnie do Berlina kierują oferty, których istotą jest to, iżby to Niemcy wzięły większą odpowiedzialność za Europę. To skądinąd paradoks, że identyczne wezwanie padło i z ust polskiego szefa dyplomacji. Dziełem dla historyków pozostanie jaka myśl strategiczna stała za ową przemową. W kontekście zagrożenia nie tyle militarnego, co tego, który dotyczy architektury bezpieczeństwa europejskiego ryzyko złego scenariusza dla Polski maleje paradoksalnie nie wówczas, gdy Ukraina staje się bardziej bezpieczna, ale w chwili gdy jej bezpieczeństwo zostaje poddane próbnie. Ilekroć bowiem Rosja przelicytowuje, ilekroć udaje się jej przekonać Zachód, że nie należy jej za grosz ufać tym dla nas lepiej. Tym samym błędna jest filozofia deeskalacji. Ta bowiem nigdy nie oznacza wycofywania się Moskwy, a jedynie jej zatrzymanie na (zawsze dalej na Zachód przesuniętej) rubieży. Kto wie, czy z punktu widzenia interesów Polski eskalacja, nawet otwarta wojna ukraińsko – rosyjska, nie jest lepsza od dotychczas stosowanej taktyki salami. Szczególnie jeśli na końcu Kreml miałby odciąć nas od tych gwarancji bezpieczeństwa, które dają nam możliwość zajmowania się własnym krajem i próby nadgonienia Zachodu.

Ruchome piaski

Analiza, na obraz której składa się tak wiele różnych, w tym nieprzewidywalnych, czynników, a aktorzy nie zawsze postępują racjonalnie lub też działają w oparciu o fałszywe wyobrażenia działań innych aktorów może być zaledwie fotografią określonej rzeczywistości i próbą zaledwie prognozy. Wystarczy bowiem, aby jedna ze zmiennych uległa zasadniczej ewolucji, by i obraz sytuacji uległ zmianie. Powyższe każe ze sceptycyzmem podchodzić do mało aktywnej polityki państwa polskiego w odniesieniu do kryzysu ukraińskiego. Polityka międzynarodowa nigdy nie jest czymś stałym. Na wschodzie zaś koniec rozmów – i to niezależnie od tego czy jest on dla danego aktora pozytywny czy negatywny – to zawsze zaledwie koniec danego etapu negocjacji i zarazem pierwszy dzień kolejnej rundy rozmów. Polityka to nic innego, niż niekończąca się gra. Polityka to ruchome piaski. Kluczowe jest więc, aby pamiętając o tym walczyć nawet jeśli wydaje się, że sytuacja nie jest tak zła, jak można byłoby się tego spodziewać. Polska nie może sobie pozwolić na „odpuszczenie sobie” Ukrainy, czy też precyzyjniej – kwestii ukraińskiej. Choćby dlatego, że Rosja sobie Ukrainy i kwestii ukraińskiej na pewno nie odpuści. Dlatego, że w tle dzieją się procesy dużo poważniejsze. Warto się też uczyć od Rosji i nie przywiązywać się do żadnej metody. Liczy się tylko cel, a tym było i jest nasze bezpieczeństwo narodowe. Warto nie przegrać z zaniechania. Warto nie przegrać z przypadku. Witold Jurasz zdjęcie pochodzi ze strony kremlin.ru.

Witold Jurasz

Tekst pochodzi ze strony www.oaspl.org