Aktor w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” podkreśla jednak, że trzeba uważać z takimi kategorycznymi stwierdzeniami, gdyż pokolenia się zmieniają. Stuhr dostrzega u młodych ludzi inne poczucie humoru, którego brak osobom w jego wieku, nie potrafiącym otrząsnąć się z traumy tkwiącej w latach '50. Dodaje jednak, że Polacy w ogóle nie mają poczucia humoru na swój temat.

Nie oznacza to jednak, że jako naród jesteśmy smutasami. Zdaniem aktora, wpadamy w stany skrajne, hedonistyczne wręcz. „Dzisiaj na przykład obserwuję takie zadowolenie w rozpasaniu, strasznie mnie to drażni” - wyznaje w rozmowie z „Gazetą Wrocławską”.

Zdaniem Stuhra, często bierze się to z prowincjonalizmu. „Ludzie z prowincji, którzy chcą się dostać na szczyty, są tak przejęci, żeby nie popełnić gafy jakiejś, że odbiera im to poczucie humoru na własny temat” - wyjaśnia. W jego ocenie jest jeszcze druga przyczyna tego zjawiska: Polacy od zawsze chcieli kogoś naśladować. Chcieli mieć wzorce, a te nie zawsze były. Stuhr waża, że dziś naszym idolem jest Ameryka i to nam odbiera poczucie humoru.

Aktor zauważa tkwiącą w Polakach niepewność i strach przed zbłaźnieniem się. Ciągłe napięcie, aby przypadkiem się nie wygłupić. „Też byłem mu poddany, kiedy za komuny wybierałem się gdzieś za granicę, wtedy też się bałem, żeby czegoś nie zepsuć. Nie byłem pewny, czy w hotelu dobrze włączę klimatyzację, czy się czymś nie skompromituję” - wyjawia Stuhr konstatując, że człowiek bardzo długo się uczy, zanim wszędzie będzie mógł się czuć jak u siebie w domu.

Beb/Gazeta Wrocławska