Nowy film Jerzego Stuhra „Obywatel” ma jedno zadanie: rozprawić się z polskim chorym katolicyzmem, antysemityzmem oraz z polskością jako taką. Stuhr chce rozprawić się z mitami, jakie według niego Polacy są przesiąknięci. W wywiadzie dla „Wprost” Stuhr mówi, że jego film nie spodoba się ani prawicy ani Kościołowi. Więc czymże jest ten gniot w takim razie?

Oto kilka cytatów z wywiadu, w których Jerzy Stuhr pokazuje swoje poglądy oraz mówi w taki sposób, jakby opętał go szatan!

„Mam świadomość, że będę musiał się bronić, tłumaczyć, może coś wyjaśniać. Proszę jednak pamiętać, że to ja jestem w tym filmie i to ja nie znam wszystkich prawd wiary. Jak się na mnie rzucą kręgi kościelne czy prawicowi dziennikarze, to ja sobie takie wytłumaczenie przygotowałem: dzięki temu filmowi widz może poznać sześć prawd wiary”. I mówi, że jego film może być odebrany jako film religijny: „Przynajmniej sześciu prawd wiary będzie można się z niego nauczyć. A wie pan, że te prawdy wiary to wytwór polskiego Kościoła? Dowiedziałem się o tym, gdy robiliśmy do niego włoskie napisy. Wtedy zadzwoniła do mnie tłumaczka i powiedziała: „Panie Jerzy, ja tych prawd wiary nie potrafię przetłumaczyć, bo one po włosku nie istnieją”.

Jednym z owych stuhrowych prawd wiary jest „rozwiązłość polskiego duchowieństwa”: „To i tak łagodnie. Bo wcześniejsza wersja scenariusza była znacznie ostrzejsza. Zrezygnowałem z pewnej sceny, choć wielu mnie przekonywało, że powinna się tam znaleźć. Wiemy przecież, z jakimi problemami boryka się ta instytucja”.

Stuhr sam przyznaje się, że nie jest człowiekiem kościoła. Więc jest …. (tu proszę sobie samemu dopisać, kim Jerzy Stuhr jest): „Ja nie jestem człowiekiem Kościoła. Jestem wierzący, ale nie mam poczucia wspólnoty. Kościół dość dobrze poznałem, bo przez długie lata byłem ministrantem. Mam swoje zdanie. Rok temu pod kościołem św. Patryka w Nowym Jorku zorganizowano demonstrację przeciwko mnie. Nie podobało im się, że bezbożnik będzie w katedrze recytować patriotyczne wiersze Jana Pawła II”.

Jerzy Stuhr, podobnie jak jego synek Maciej uważa, że Polska jest krajem najbardziej antysemickim na świecie: „Proszę pana, tam jest kiosk i tam kupiłem książeczkę „Kto jest Żydem w Polsce”. Ja sobie z tej książki wszystko przepisałem. Kupiłem ją nie pod kościołem w Wólce Dolnej, nie wyciągnięto jej spod lady, ale tu, w centrum Warszawy, przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Pięknej. Przeczytałem tam nie tylko, jak rozpoznać Żyda, ale też dowiedziałem się, że moje prawdziwe nazwisko to Jozef Fajngold, a nie Jerzy Stuhr. I że trzeba na mnie uważać. Natomiast moja przyjaciółka Krystyna Janda dopiero jest badana, więc jeszcze nie wiadomo, od którego pokolenia jest Żydówką”.

Dziennikarz Wprost zauważa, że teraz Stuhr musi przygotować się na najgorsze i z ulubionego aktora stanie się osobą atakującą takie wartości jak zrywy narodowe, Kościół, Solidarności i inne. „Nie chciałem wyszydzać. Chciałem pokazać słabości. Byłem działaczem Solidarności. Widziałem słabe strony polskiej natury, a jako artysta i Polak mam chyba prawo krytykować. Chodzi o to, żeby nas to w końcu rozśmieszyło, a nie zabolało. Rozdrażniło, a nie skłóciło. Może jak się roześmiejemy, to się z tego uwolnimy. Chciałbym, żeby ten film pokazali w Sejmie, tak jak mój „Korowód”. Z tym ulubionym aktorem to pan trochę przesadził. Mogę coś opowiedzieć?”. I w tym miejscu Stuhr mówi o filmie Antoniego Krauze pt. „Smoleńsk”: „W Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej jestem liderem ekspertów, którzy oceniają filmy i decydują o ich dofinansowaniu. Zanim zaczęliśmy dyskutować o dofinansowaniu „Smoleńska”, wpłynął do PISF list domagający się mojego wykluczenia z jury, ponieważ w radiowym wywiadzie miałem powiedzieć, że nie zagrałbym w tym filmie. Ściągnięto i odsłuchano moją wypowiedź i okazało się, że została ona okrojona o słówko „gdyby”. Bo ja powiedziałem, że gdyby pan Antoni Krauze, którego ceniłem i u którego grałem, zaproponował mi film sfałszowany i nihilistyczny, tobym w nim nie zagrał. Parę tygodni temu ta moja wypowiedź okrojona o słowo „gdyby” znów leci w Telewizji Republika i czterech panów w studiu rzuca na mnie kalumnie. Konkluzja jest taka, że aktorzy to prostytutki. Żeby było ciekawiej, program nosił tytuł „Kulisy manipulacji”.

Na koniec Jerzy Stuhr pozwala sobie na subiektywną ocenę dzisiejszej Polski: „Nie mógłbym żyć na Zachodzie. Mogę tam bywać, pracować, ale tu jest moje miejsce. Nie podoba mi się, że Polaków opanowuje hedonizm. Chcą zabawy. Od artystów się tego żąda. Baw nas – mówią nam. A nie: daj nam do myślenia. Jest jakieś takie poluźnienie, brak wstydu. Tak to widzę na ulicy. No i to zacietrzewienie idące w kierunku nienawiści. I to postępuje. Nie są to spory o jakąś rację. Patrzę tym politykom głębiej w oczy, to widzę, że oni się naprawdę nienawidzą”.

Ster/Wprost