- Coraz mocniej czuję, że jednak nic złego mi się stać nie może, że ja to przewalczę... - mówi aktor na łamach dziennika i dodaje, że codziennie spotyka się z wyrazami sympatii ze strony miłośników jego twórczości.


- Dostałem list ze sznureczkiem od dziewczynki, która napisała, że mam ten sznureczek stale nosić, bo to jest jej pozytywna energia - mówi.


Aktor zdradza, że jeśli uda mu się pokonać chorobę, chciałby przejść na emeryturę i zająć się pisaniem i produkcją filmową.


Jerzy Stuhr ma 64 lata. Jest aktorem i wykładowcą akademickim, w latach 1990-1996 i 2002-2008 był rektorem krakowskiej PWST. We wrześniu trafił do szpitala onkologicznego z kłopotami z gardłem, lekarze potwierdzili nowotwór krtani. Aktor zawiesił na czas nieokreślony wszystkie występy.


Jego ostatnią rolą filmową jest kreacja papieskiego rzecznika w filmie "Habemus Papam", który można oglądać na ekranach kin.

 

W wywiadzie udzielonym Elżbiecie Ruman (rozmowa znalazła się w książce "Główna rola w tearze życia" - Wydawnictwo Fronda) Stuhr zaszokował czytelników, że chodzi do kościoła w poniedziałki, a nie w niedzielę.


"Miałem parę przykrych sytuacji, że w czasie Mszy ludzie podchodzili do mnie po autografy, albo się gapili czy klękam, czy idę do spowiedzi, czy biorę komunię. Dlatego zacząłem szukać jakiejś świątyni, jakiegoś intymnego miejsca dla mojej wiary. I tak zacząłem chodzić do kościoła w poniedziałki. A w poniedziałki dlatego, że wtedy aktorzy mają wolne. Znacznie częściej niż w Polsce bywam w kościele za granicą. Lubię być w kościele sam, bo wtedy mogę się skupić, oderwać się od rzeczywistości, wspomnieć rodziców (…)"

 

PSaw/gazetakrakowska.pl