Jest w tym coś pokrętnego, bo nie chcę nazywać tego słowem obrzydliwe, że wzorowa niemal konformistka, ma czelność jako jeden z najcięższych pocisków wymierzonych przeciwko obecnie żyjącym współrodakom, stawiać im zarzut konformizmu. Agnieszka Holland, znana reżyserka filmowa, bo ona jest autorką tego oskarżenia, wpisuje się w charakterystyczną dla bolszewickiej mentalności postawę. Obarczyć innych własnymi grzechami, oskarżyć ich, iż to oni się ich dopuszczają. A następnie w majestacie fałszywej sprawiedliwości, posługując się sfingowanymi dowodami, czy jak w tym przypadku argumentami, ukarać ich. Te recepturę stosowali u siebie bolszewicy przez dziesiątki lat, a dziś przejęła światowa dama kina, która z całą pewnością początki swej kariery zawdzięcza pełnemu posłuszeństwu ideologii komunistycznej oraz swej uprzywilejowanej wobec setek tysięcy jej rówieśników sytuacji rodzinnej. Jej korzeni politycznych. Z jednej strony tragiczna śmierć ojca komunisty tkwiła traumatyczną zadrą w psychice młodziutkiej dziewczyny, z drugiej torowała jej drogę do kariery. Aby jednak w czasach PRL korzystać z tych przywilejów, wymagano od niej jednego – konformizmu właśnie. Musiała spełniać ten wymóg w stopniu nieskazitelnym, skoro na przełomie lat 60 i 70 pozwolono jej studiować i skończyć praską szkołę filmową w 1971 roku. Pamiętajmy, że trzy lata wcześniej armie Układu Warszawskiego, przy udziale Ludowego Wojska Polskiego, brutalnie stłumiły Praską Wiosnę. Władze partyjne i SB nie pozwoliłyby sobie na niefrasobliwość, żeby niepewny element wysyłać do niebezpiecznego gniazda antysocjalistycznej rewolty.

Czyż w drugiej połowie lat 70, kiedy Holland wystartowała, jako samodzielna reżyserka, można było kręcić filmy, nie będąc konformistą? Od początku lat 80 do dziś Agnieszka Holland większość filmów, co cieszy, z dużymi sukcesami, robi na Zachodzie. Od czasu do czasu wpada do Polski. I wtedy robi nie tylko za autorytet artystyczny, ale głównie polityczny i moralny. Tak jak w oskarżeniu Polaków o konformizm. W 2010 roku Agnieszka Holland weszła w skład Komitetu Poparcia Bronisława Komorowskiego. Czy to objaw jej nonkonformizmu, czy właśnie na odwrót?

Ona sama będzie tłumaczyć, że miała na myśli jedną rzecz. I przedstawi nam swój punkt widzenia. Nie do zniesienia – twierdzi w przytaczanej przez mnie rozmowie –jest to, w jaki sposób w Polsce funkcjonuje polityka oraz to, jak Kościół sobie w niej poczyna. Tę jej opinię rozumiem, bo z domu rodzinnego wyniosła ateizm i walkę z Kościołem. Uwiera ją jednak to, a być może nawet sprawia jej ogromny ból, że Kościół uzurpuje sobie prawo do zabierania głosu w ważnych sprawach społecznych i obyczajowych, ponieważ uważa się, że społeczeństwo polskie jest w przeważającej, ogromnej części katolickie. Tymczasem – jej biblia i na nią się powołuje – „Gazeta Wyborcza” przeprowadziła ankietę. Niezbicie z niej wynika, że Polacy żyją w strasznym zakłamaniu. Ludzie co innego mówią, a co innego robią. To zakłamanie jest większe niż za komuny- wyrokuje Holland. W tym zakłamaniu, według niej, kryje się właśnie konformizm. Polacy nie są tak odważni jak polska reżyserka. Nie przyznają się do tego, że są niewierzący.

Dalej odważnie przyznaje, że w Polsce żyć nie może, bo kiedy przyjeżdża do kraju uderza ją fala nieświeżego powietrza. - „Jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki” – mówi obrazowo. To zrozumiale, że w takich warunkach robi się duszno.

Święte słowa. Ach, jakbym chciał obejrzeć ilustrujący to film w reżyserii Agnieszki Holland z jej udziałem w jednej z głównych ról. Udział reżysera podobno jest praktykowany we współczesnym kinie.

Wyobraźmy sobie tak oto scenę: jakieś oryginalne, ale dla bohaterek banalne pomieszczenie, typu studio radiowe, albo nawet telewizyjne. Przebywa w nim kilka interesujących kobiet. Strzelam w ślepo – Agnieszka Holland, Magdalena Środa, Kazimiera Szczuka, Monika Olejnik i ta… reżyserka teatralna z Poznania, no, jak ją tam, Ewa Wójciak. Przygotowują się do programu. Nagle jedna z nich puszcza strasznego bąka. Zaczyna brakować świeżego powietrza. Rozpoczyna się tragedia. Duszą się na naszych oczach.

Której z nich powierzyć rolę winnej dramatu? Obojętne. Każdej przychodzi to bez trudu.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl